A potem Andrzej ocknął się wśród potwornych wstrząsów. Jego głowa podskakiwała na twardych, cuchnących tobołkach, czymś jechał, dokądś go wieźli i znajomy wściekły głoś pokrzykiwał; „Noo! Noo, larwo, żeby cię!… Jazda!” A na wprost niego, na tle czarnego nieba płonęło merostwo. Gorące języki wysuwały się z okien, iskry sypały się w ciemność i widać było, jak kołyszą się lekko, zwisając z latarń, drugie, wyciągnięte ciała.
ROZDZIAŁ 2
Umyty i przebrany, z opaską na prawym oku, Andrzej półleżał w fotelu i patrzył ponuro, jak wujek Jura i Staś Kowalski, też z głową owiniętą bandażem, łapczywie siorbią prosto z garnka coś gorącego. Zapłakana Selma siedziała obok niego, spazmatycznie wzdychała i przez cały czas próbowała wziąć go za rękę. Miała rozczochrane włosy, tusz z rzęs ściekał jej na policzki, spuchnięta twarz płonęła czerwonymi plamami. Przy tym wszystkim dziwnie wyglądał jej frywolny szlafroczek, zalany na brzuchu wodą z mydlinami.
— Zabić cię chciał — wyjaśniał Staś, nie przestając siorbać. — Specjalnie cię tak, rozumiesz, starannie obrabiał, żeby na dłużej starczyło. Znam się na tym, błękitni huzarzy też mnie tak obrabiali. Tylko że ja, rozumiesz, cały kurs przeszedłem — już nawet nogami zaczęli po mnie deptać, ale okazało się, chwała Najświętszej Panience, że to nie ja, że chodzi im o kogoś innego…
— Że nos złamany, to nic — przytaknął wujek Jura. — Nos to nie tego… może być złamany. A żebro… — machnął trzymaną w ręku łyżką. — Ile ja ich sobie nałamałem! Najważniejsze, że kiszki masz całe, wszystkie te wątroby, śledziony…
Selma westchnęła i znowu spróbowała wziąć Andrzeja za rękę. Popatrzył na nią i powiedział:
— Dosyć tego beczenia. Idź się przebierz, i w ogóle… Wstała posłusznie i poszła do drugiego pokoju. Andrzej powiercił w ustach językiem, trafił na coś twardego i wydłubał to palcem.
— Plombę mi wybił.
— Nie może być! — zdziwił się wujek Jura.
Andrzej pokazał. Wujek Jura poprzyglądał się i pokręcił głową.! Staś też pokręcił głową i powiedział.
— Rzadko się zdarza. A ja, jak leżałem — trzy miesiące leżałem, masz pojęcie? — to przez cały czas zęby wypluwałem. Baba mi codziennie żebra wygrzewała. Potem umarła, a ja, jak widzisz, żyję. I nic.
— Trzy miesiące! — zawołał pogardliwie wujek Jura. — Jak mi oderwało zad pod Jelnią, przez pół roku tułałem się po szpitalach. Straszna rzecz, bracie, jak ci tak pośladek oderwie. Rozumiesz, w pośladku są wszystkie najważniejsze naczynia. A tu jak mnie nie chlaśnie odłamkiem!… Chłopaki, pytam, co się dzieje, gdzie mój tyłek? Dasz wiarę, spodnie zdarło ze mnie zupełnie, aż po same cholewy, jakbym w ogóle spodni nie miał. W cholewach coś tam jeszcze zostało, a na górze ani dudu!… — Oblizał łyżkę. — Fiedce Czepariewowi wtedy głowę oderwało — dodał. — Tym samym odłamkiem.
Staś też oblizał łyżkę. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu i patrzyli w garnek. Potem Staś lekko zakaszlał i znowu zanurzył łyżkę w kłębach pary. Wujek Jura poszedł za jego przykładem.
Wróciła Selma. Andrzej popatrzył na nią i odwrócił wzrok. Ale się głupia wystroiła! Założyła te swoje gigantyczne kolczyki, dekolt do pasa, wysmarowała się jak dziwka… W końcu, przecież to rzeczywiście dziwka. Nie mógł na nią patrzeć, do diabła z nią. Najpierw ta scena w przedpokoju, a potem w łazience. Ryczała wniebogłosy i ściągała z niego mokre slipki, a on patrzył na sinoczarne plamy na brzuchu i bokach, i też płakał — z żalu nad sobą i z bezsilności… I oczywiście była pijana, znowu piła, każdego bożego dnia pije, i teraz, gdy się przebierała, też sobie pewnie pociągnęła…
— Ten lekarz… — zaczął w zadumie wujek Jura. — No, ten łysy, który tu był przed chwilą — gdzie ja go mogłem widzieć?
— Bardzo możliwe, że u nas. — Selma uśmiechnęła się uwodzicielsko. — Mieszka w sąsiedniej bramie. Gdzie on teraz pracuje, Andrzej?
— Jest dekarzem — odpowiedział posępnie Andrzej.
Spała z tym lekarzem, i to nieraz. Cały dom o tym wiedział. Tamten nawet tego specjalnie nie ukrywał. Zresztą nikt tego nie ukrywał.
— Jak to dekarzem? — zdziwił się Staś. Ręka z łyżką zawisła mu przed wąsami.
— A tak to — powiedział Andrzej. — Dachy pokrywa, kobity pokrywa… — stęknął, wstał i wyjął z komody papierosy. Znowu brakowało dwóch paczek.
— Baby to rozumiem… — wymamrotał oszołomiony Staś, machając łyżką nad garnkiem. — Ale dachy? A jak spadnie? Przecież to lekarz…
— Oni tu w Mieście zawsze coś takiego wymyślą — powiedział zjadliwie wujek Jura. Już miał wsunąć łyżkę za cholewę, ale spostrzegł się i położył ją na stole. — Tak jak u nas, w Timofiejewce, zaraz po wojnie. W jednym kołchozie zrobili przewodniczącym Gruzina, byłego oficera politycznego…
Zadzwonił telefon. Selma odebrała.
— Tak. Taak… Nie, jest chory, nie może podejść…
— Daj mi słuchawkę — powiedział Andrzej.
— Z gazety — zaszeptała Selma, zakrywając mikrofon dłonią.
Andrzej wyciągnął rękę.
— Daj słuchawkę — podniósł głos. — przestań za mnie mówić!
Selma dała mu słuchawkę i chwyciła papierosy. Trzęsły się jej ręce, wargi też.
— Woronin, słucham — powiedział Andrzej.
— Andrzej! — To był Kensi. — Gdzie cię diabli schowali? Wszędzie cię szukam. Co robimy? W mieście faszystowski przewrót.
— Dlaczego faszystowski? — zapytał oszołomiony Andrzej.
— Przyjdziesz do redakcji czy naprawdę jesteś chory?
— Przyjdę, oczywiście. Wytłumacz mi…
— Mamy listy — mówił Kensi szybko. — Korespondenci specjalni i różne tam takie… archiwa…
— Jasne. Ale dlaczego myślisz, że faszystowski?
— Nie myślę, wiem — odparł niecierpliwie Kensi.
Andrzej zacisnął zęby i stęknął.
— Poczekaj — powiedział z rozdrażnieniem. — Spokojnie… — Zastanawiał się gorączkowo. — Dobra, przygotuj wszystko, ja już wychodzę.
— To czekam. Tylko uważaj na ulicy.
Andrzej odłożył słuchawkę i odwrócił się do farmerów.
— Chłopaki, muszę jechać. Podwieziecie mnie do redakcji?
— Podwieziemy, czemu nie — odezwał się wujek Jura. Wstawał już od stołu, w biegu zaklejając skręta. — Rusz no się, Staś, nie ma się co zasiadywać. My się tu gościmy, a oni tam, rozumiesz, przejmują władzę.
— Taak — powiedział strapiony Staś i też się podniósł. — Diabli wiedzą, co z tego wyszło. Całą górkę niby zdjęliśmy, wszystkich powywieszaliśmy, a słońca i tak nie ma… Szlag by to, gdzie ja swoją maszynkę położyłem?…
Zaglądał we wszystkie kąty, próbując znaleźć swój automat; wujek Jura, pykając swoim skrętem, niespiesznie naciągał na bluzę podarty waciak. Andrzej też się już podnosił, ale natknął się na Selmę. Selma, bardzo blada i bardzo zdecydowana, stała, zagradzając mu drogę.
— Idę z tobą! — oświadczyła tym zuchwałym tonem, którym zazwyczaj wszczynała kłótnię.
— Puść! — Andrzej próbował odsunąć ją zdrową ręką.
— Nigdzie cię nie puszczę — zaprotestowała Selma. — Albo bierzesz mnie ze sobą, albo zostajesz w domu.
— Zejdź mi z drogi! — wybuchnął Andrzej. — Tylko ciebie tam jeszcze brakowało, idiotko!
— Nie puszczę! — zawołała z nienawiścią Selma.
Wtedy Andrzej uderzył ją w twarz, bez zamachu, ale i tak bardzo mocno. Zapadła cisza. Selma nawet nie drgnęła. Jej biała twarz z zaciśniętymi ustami znowu pokryła się czerwonym plamami. Andrzej opamiętał się.
— Przepraszam — warknął przez zęby.
— Nie puszczę… — powtórzyła Selma zupełnie cicho. Wujek Jura odkaszlnął parę razy i wymamrotał gdzieś w bok:
— Tak w ogóle, to w taki czas zostawiać kobietę samą w domu… niebezpiecznie.
— Pewnie, że tak — podchwycił Staś. — Samej niebezpiecznie, a z nami nikt jej nie niszy, my farmerzy…
A Andrzej ciągle stał przed Selma i patrzył na nią. Próbował, choćby tylko w tej chwili i tylko trochę, zrozumieć tę kobietę i jak zawsze kompletnie mu się to nie udawało. Była dziwką, dziwką z natury, dziwką z zamiłowania — to rozumiał. Od dawna. Wiedział, że go kocha od pierwszego dnia. Wiedział też, że w niczym jej to nie przeszkadza. Zostać samej w mieszkaniu — to była dla niej pestka, nigdy i niczego się nie bała. To też doskonale wiedział. Każdą z tych rzeczy z osobna rozumiał, ale biorąc to wszystko razem…