Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Może kiedyś odwiedzę panią w muzeum. Mam nadzieję, że zechce mnie pani zaszczycić i posłużyć za przewodniczkę…

– Z przyjemnością.

Devlin uroczyście skłonił głowę i ponownie ruszył w kierunku schodków.

– Mam nadzieję, że tego nie zrobi – mruknęła pod nosem, kiedy był już wystarczająco daleko.

– Dlaczego?

– Na jego widok dostaję dreszczy.

Rebus spojrzał na oddalającą się sylwetkę patologa, jakby ten ostatni rzut oka mógł mu to potwierdzić.

– Nie pierwsza to mówisz – powiedział i zwracając ku niej głowę, dodał: – Ale nic się nie martw. Ze mną jesteś najzupełniej bezpieczna.

– Och, mam nadzieję, że nie – odparła i rzuciła mu spojrzenie znad szklanki.

Leżeli już w łóżku, kiedy nadeszła wiadomość. Rebus odebrał telefon, siedząc nagi na krawędzi materaca i z niepokojem myśląc o tym, jaki widok przedstawia sobą dla Jean. Dwie zbędne opony w pasie, a na karku i ramionach więcej tłuszczu niż mięśni. Jedyną pociechą było to, że od przodu widok byłby jeszcze gorszy…

– Uduszona – poinformował ją, wślizgując się z powrotem pod kołdrę.

– Czyli długo się nie męczyła?

– Zdecydowanie. Jest wyraźne zasinienie tuż obok arterii szyjnej. Najprawdopodobniej najpierw pozbawił ją przytomności, a potem udusił.

– Dlaczego w taki sposób?

– Bo łatwiej jest zabić kogoś, kto jest bezwładny. Nie stawia oporu.

– Jesteś w tych sprawach prawdziwym ekspertem, co? Zdarzyło ci się kiedyś kogoś zabić, John?

– Nie tak, by to zauważyć.

– To wykręt, prawda?

Spojrzał na nią i powoli kiwnął głową, a ona pochyliła się i pocałowała go w ramię.

– Nie chcesz o tym rozmawiać. Ale ja to rozumiem.

Objął ją ramieniem i ucałował jej włosy. W sypialni stało lustro, jedno z tych wielkich, sięgających do samej podłogi i pozwalających na obejrzenie się od stóp do głowy. Stało odwrócone tyłem do łóżka, a Rebus już się wcześniej zastanawiał, czy stoi tak celowo, czy przypadkowo, nie miał jednak zamiaru o to pytać.

– W którym miejscu jest ta arteria szyjna? – zapytała.

Przytknął palec do swojej szyi.

– Jak w tym miejscu naciśniesz, to ofiara w ciągu paru sekund traci przytomność. Nazywają ją też kariotydą.

Obmacywała sobie szyję tak długo, aż ją znalazła.

– Interesujące – powiedziała. – Czy poza mną wszyscy o tym wiedzą?

– Wiedzą o czym?

– Gdzie jest i co może spowodować?

– Nie, myślę że chyba nie. A do czego zmierzasz?

– No bo ten, który to zrobił, musiał wiedzieć.

– Wszyscy gliniarze to wiedzą – przyznał. – Ze względów oczywistych w dzisiejszych czasach nie wykorzystuje się tej wiedzy zbyt często. Ale kiedyś w ten sposób można było obezwładnić niesfornego więźnia. Nazywaliśmy to „chwytem śmierci Vulcana”.

– Jakim chwytem? – spytała z uśmiechem.

– No wiesz, pan Spock ze Star Trek. – Uszczypnął ją w łopatkę, a ona wywinęła się, klepnęła go w piersi i pozostawiła tam dłoń. A Rebus wrócił pamięcią do czasów szkolenia w wojsku i tego, jak go wtedy uczono technik ataku, łącznie z uciskiem arterii szyjnej.

– A lekarze też o tym wiedzą? – spytała.

– Myślę, że każdy, kto przeszedł jakiekolwiek przeszkolenie medyczne, musiał się z tym zetknąć.

Wyglądała na zamyśloną.

– A bo co? – zapytał w końcu.

– Bo coś mi się przypomniało z artykułu w gazecie. Czy jednym z przyjaciół Philippy, jednym z tych, z którymi miała się wtedy spotkać w barze, nie był czasem student medycyny…?

10

Nazywał się Albert Winfield i przez przyjaciół był nazywany „Albie”. Wydawał się zaskoczony tym, że policja raz jeszcze chce z nim rozmawiać, jednak zjawił się na St Leonard’s następnego dnia rano punktualnie o umówionej godzinie. Rebus i Siobhan przetrzymali go najpierw przez pełne piętnaście minut na dole, potem zadbali, by do sali przesłuchań doprowadzili go dwaj gburowaci policjanci w mundurach, po czym kazali mu tam czekać przez kolejny kwadrans. Przed wejściem do sali Siobhan i Rebus popatrzyli na siebie porozumiewawczo, po czym Rebus z hukiem otworzył drzwi.

– Dziękuję, że nas pan raczył odwiedzić, panie Winfield – warknął.

Młody człowiek niemal zerwał się na równe nogi. Okno było zamknięte na głucho i w salce panowała duchota. Przy niewielkim stoliku ustawiono trzy krzesła – dwa po jednej stronie, trzecie po drugiej. Winfield usiadł na pojedynczym krześle i wlepił wzrok w dwa puste krzesła. Stolik stał pod ścianą, na której tuż nad nim przymocowano na stałe magnetofon i magnetowid. Jacyś delikwenci brani na męki przy tym stoliku próbowali widać zabić nudę, wyżynając w blacie swe ksywy: Szmaja, Jazz i Bombiarz. Na ścianie wisiała pomazana długopisem tabliczka ZAKAZ PALENIA, a w rogu pod sufitem umieszczono kamerę wideo i skierowano na przesłuchiwanego, w razie gdyby trzeba było coś uwiecznić na taśmie wideo.

Rebus starał się narobić jak najwięcej hałasu i przysuwając krzesła do stolika, głośno szurał ich nóżkami. Potem na stół rzucił z impetem gruby segregator na akta, na którym nie było żadnych nazwisk. Winfield siedział jak skamieniały. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że w segregatorze znajdują się jedynie czyste kartki papieru, wyjęte na tę okazję z pojemnika jednej z kopiarek.

Rebus położył dłoń na segregatorze i spojrzał na Winfielda.

– Musiał to być dla pana straszny szok – odezwał się głosem cichym i pełnym zjadliwości. Siobhan przysiadła się do swego groźnego kolegi.

– Przy okazji, jestem śledcza Clarke. A to jest inspektor Rebus.

– Co? – bąknął młody człowiek. Całe czoło miał pokryte kropelkami potu. Krótkie ciemne włosy miał wysoko podgolone na bokach, a na brodzie widać było wypryski młodzieńczego trądziku.

– Wiadomość o śmierci Flipy – przejęła pałeczkę Siobhan. – Musiał to być dla pana okropny szok.

– Ta-ak… oczywiście. – Mówił z akcentem angielskim, choć Rebus wiedział, że jest Szkotem, tyle że uczęszczanie do prywatnych szkół po angielskiej stronie granicy wypleniło z niego szkockie naleciałości. Jego ojciec był biznesmenem, który dopiero trzy lata temu powrócił z Hongkongu. Matka Albiego po rozwodzie z mężem zamieszkała w Pertshire.

– Zatem znał pan ją dobrze?

– Chyba tak. – Winfield nie spuszczał wzroku z Siobhan. – Znaczy, właściwie to była przyjaciółka Camille.

– A Camille to twoja dziewczyna, tak? – spytała Siobhan.

– Jakaś obca, co? – mruknął niechętnie Rebus.

– Nie… – Rzucił spłoszone spojrzenie na Rebusa, ale zaraz odwrócił wzrok. – Nie, pochodzi ze Staffordshire.

– No też mówię, że obca.

Siobhan rzuciła na Rebusa ostrzegawcze spojrzenie, by nie przeszarżował.

Kiedy Winfield wbił wzrok w stolik, Rebus uspokajająco do niej mrugnął.

– Trochę tu gorąco, Albert, co? – Siobhan zawiesiła głos.

– Pozwolisz, że będę ci mówiła po imieniu?

– Tak… jasne, proszę. – Znów na nią zerknął, ale ile razy na nią spoglądał, jego wzrok nieodmiennie ześlizgiwał się na jej sąsiada.

– Chcesz, żeby otworzyć okno?

– Tak, bardzo proszę.

Siobhan spojrzała na Rebusa, który wstał, pamiętając, by narobić przy tym jak najwięcej hałasu. Okna były wąskie i umieszczone dość wysoko. Rebus wspiął się na palce i uchylił na kilka centymetrów jedno z nich. Powiał lekki wietrzyk.

– Teraz lepiej? – spytała Siobhan.

– Tak, dziękuję.

Rebus stał po lewej stronie Winfielda. Założył ręce na piersiach i oparł się o ścianę bezpośrednio pod kamerą wideo.

– Mamy tylko kilka uzupełniających pytań – odezwała się Siobhan.

– Jasne, oczywiście. – Winfield z zapałem pokiwał głową.

– A zatem powiadasz, że nie znałeś Flipy aż tak dobrze?

– Spotykaliśmy się razem… znaczy, w jednej grupie. Czasami na jakiejś kolacji…

– U niej w domu?

– Parę razy. U mnie też.

– Mieszkasz gdzieś w pobliżu ogrodu botanicznego?

– Tak jest.

– Elegancka dzielnica.

74
{"b":"108287","o":1}