Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mój Boże – szepnął Devlin. Wcześniej zdjął marynarkę i wetknął teraz dłonie zwinięte w pięści w kieszenie swego przepastnego blezera. – Taka okropna strata.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Jean Burchill, podchodząc do stołu i ściągając z ramion płaszcz. Rebus wstał z miejsca, wziął od niej płaszcz i zapytał, czego się napije.

– Pozwólcie, że to ja postawię kolejkę – zaproponowała Jean, ale on przecząco potrząsnął głową.

– Ja zapraszałem, więc do mnie należy przynajmniej pierwsza rundka.

Zawładnęli całym głównym stołem w tylnej salce baru. W lokalu nie było zbyt tłoczno, a włączony w przeciwległym rogu salki telewizor gwarantował, że nikt ich nie będzie podsłuchiwał.

– Coś w rodzaju narady wojennej? – spytała, kiedy Rebus poszedł do baru po drinka dla niej.

– Albo stypy – poprawiła Wylie.

– Więc to jednak ona, tak? – Za odpowiedź wystarczyło jej ich milczenie.

– Ty się zajmujesz historią czarów i takich innych, prawda? – zapytała Siobhan.

– Historią wierzeń – poprawiła ją Jean. – Ale tak, czary też się w tym mieszczą.

– Chodzi mi o to, że biorąc pod uwagę te trumienki i znalezienie ciała Flipy w miejscu zwanym Pieklisko… sama kiedyś mówiłaś, że to może mieć jakiś związek z odprawianiem czarów.

Jean kiwnęła głową.

– To prawda, nazwa Pieklisko może się właśnie z tego wywodzić.

– Jak również prawdą jest, że trumienki znalezione na Arthur’s Seat też mogły mieć związek z odprawianiem czarów, prawda?

Jean spojrzała na Devlina, który z napięciem przysłuchiwał się rozmowie. Wciąż jeszcze zastanawiała się nad odpowiedzią, kiedy wyręczył ją, mówiąc:

– Bardzo wątpię, by trumienki z Arthur’s Seat miały jakikolwiek związek z praktykowaniem czarów. Ale mimo to pani hipoteza brzmi szalenie interesująco, oznacza bowiem, że niezależnie od tego, za jak bardzo oświeconych się wszyscy uważamy, zawsze jesteśmy gotowi dopuścić istnienie czynnika irracjonalnego, jakiegoś hokus-pokus. – Uśmiechnął się do Siobhan. – Jestem podbudowany tym, że detektyw policyjny może mieć takie zapatrywania.

– Wcale nie powiedziałam, że je mam – obruszyła się Siobhan.

– Czyli co: próbujemy się chwytać brzytwy?

Rebus wrócił ze szklanką wody sodowej z limonką dla Jean i zastał przy stole grobową ciszę.

– No to – zaczęła Wylie niecierpliwie – skoro wszyscy już jesteśmy…

– Skoro wszyscy już jesteśmy… – powtórzył Rebus, unosząc kufel -…to za nasze zdrowie.

Odczekał, aż wszyscy podniosą do ust drinki, dopiero wtedy zrobił to samo. Byli w Szkocji, a w Szkocji toast to rzecz święta, której się nie odmawia.

– A więc – powiedział, odstawiając kufel – mamy do rozwiązania zagadkę morderstwa i na mój własny użytek chciałbym się upewnić, na czym każde z nas stoi.

– Czy nie do tego służą oficjalne poranne odprawy?

Spojrzał na Wylie.

– Więc potraktuj to jako nieoficjalną wieczorną odprawę.

– Z gorzałą dla zachęty?

– Zawsze byłem zwolennikiem stosowania zachęt i premii – powiedział i zmusił ją tym do bladego uśmiechu. – Więc tak. Oto, jak moim zdaniem obecnie wyglądamy. Chronologicznie, mamy najpierw zabójstwa dokonane przez Burke’a i Hare’a i wkrótce potem na Arthur’s Seat pojawia się kilkanaście trumienek. – Spojrzał na Jean i dopiero teraz zauważył, że choć na kanapie obok Devlina było wolne miejsce, ona przysunęła sobie krzesło od innego stołu i usiadła obok Siobhan. – Potem, w powiązaniu z tym lub nie, mamy dalsze podobne z wyglądu trumienki pojawiające się w różnych miejscach, w których w tym samym czasie znikają lub ponoszą śmierć kolejne kobiety. Jedna taka trumienka pojawia się ostatnio w Kaskadach, tuż po zniknięciu Philippy Balfour. Następnie znajdujemy jej zwłoki na Arthur’s Seat, tam, gdzie znaleziono pierwsze trumienki.

– Czyli kawał drogi od Kaskad – wtrąciła Siobhan. – Chodzi mi o to, że wszystkie poprzednie trumny znajdowano w pobliżu miejsc zdarzeń, prawda?

– Oraz że trumna z Kaskad różni się od pozostałych – dodała Wylie.

– Ja nie twierdzę, że jest inaczej – powiedział Rebus. – Ja tylko próbuję ustalić, czy jestem w tym towarzystwie jedyny, który dostrzega w tym wszystkim jakąś prawidłowość.

Spojrzeli po sobie, ale nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili Wylie, obracając w palcach szklankę z Krwawą Mary, przypomniała o niemieckim studencie.

– Zajmuje się grami z dziedziny Dungeons amp; Dragons, bierze udział w grach fabularnych typu RPG i znajduje śmierć na szkockim pogórzu.

– Właśnie.

– Tyle – dodała Wylie – że trudno to dopasować do tych wszystkich zniknięć i utonięć.

Devlin sprawiał wrażenie przekonanego.

– Jak również i to – dodał – że te utonięcia, wtedy gdy się wydarzyły, u nikogo nie wzbudziły żadnych podejrzeń, a moje analizy wszystkich dostępnych mi danych zdają się to potwierdzać. – Wyjął dłonie z kieszeni blezera i położył je na wyświeconych kolanach swych workowatych szarych spodni.

– W porządku – odezwał się Rebus. – Czyli wynika z tego, że jestem jedyny, który choć trochę w to wierzy, czy tak?

Tym razem nawet Wylie się nie odezwała. Rebus pociągnął kolejny długi łyk piwa.

– No cóż – powiedział – zatem dziękuję za okazanie mi zaufania.

– Posłuchaj – odezwała się Wylie, kładąc dłonie na stole – a właściwie, to po co nas tu zebrałeś? Chcesz z nas zrobić jeden zespół?

– Twierdzę jedynie, że te wszystkie kawałki mogą się w końcu okazać częściami jednej większej całości.

– Zaczynając od Burke’a i Hare’a, a kończąc na poszukiwaniu skarbów pod wodzą Quizmastera?

– Otóż to. – Jednak zachowanie Rebusa świadczyło, że sam ma coraz większe wątpliwości. – Chryste, sam już nie wiem… – Przeczesał sobie włosy palcami.

– No cóż, dzięki za drinka… – Szklanka Ellen była pusta, a ona podniosła torebkę i zaczęła się szykować do odejścia.

– Ellen…

Spojrzała na niego.

– Jutro mam ważny dzień, John. Pierwszy dzień prawdziwego śledztwa w sprawie morderstwa.

– Do czasu ogłoszenia wyników sekcji przez patologa nie może być jeszcze mowy o morderstwie – przypomniał jej Devlin. Wyglądało, jakby chciała mu coś odpowiedzieć, potem jednak zrezygnowała i obdarzyła go tylko lodowato zimnym uśmiechem. Następnie przecisnęła się między krzesłami, rzuciła ogólne „do widzenia” i wyszła.

– Jest coś, co to wszystko łączy – rzekł Rebus półgłosem, prawie do siebie. – Nie mam zielonego pojęcia co, ale coś jest…

– Może być niedobrze – oświadczył Devlin – kiedy człowiek zaczyna, jak mawiają nasi kuzyni zza wielkiej wody, czymś się obsesjonować. I to niedobrze dla niego, jak i dla sprawy.

Rebus spróbował powtórzyć uśmiech, jaki wcześniej zademonstrowała Ellen Wylie.

– Teraz chyba pora na pańską kolejkę – powiedział.

Devlin rzucił okiem na zegarek.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie będę mógł niestety dłużej wam towarzyszyć. – Wydawało się, że wstawanie od stołu sprawia mu poważną trudność. – Pewnie żadna z młodych dam nie zechce mnie podwieźć?

– Mieszka pan po drodze do mnie – powiedziała Siobhan.

Wrażenie, że wszyscy go opuszczają, zostało nieco złagodzone, gdy zauważył, że Siobhan rzuca porozumiewawcze spojrzenie w stronę Jean. Po prostu nie chce im przeszkadzać i zostawia ich samych, nic więcej.

– Ale zanim pójdę, to postawię jeszcze kolejkę – dodała Siobhan.

– To już może innym razem – odparł Rebus i puścił do niej oko. Po ich odejściu siedzieli przez chwilę w milczeniu, a gdy Rebus właśnie otwierał usta, by się odezwać, nagle przy stole znów pojawił się Devlin.

– Czy mam rozumieć, że moja przydatność w sprawie już się skończyła? – zapytał, a Rebus kiwnął głową. – Czy w związku z tym wszystkie akta zostaną odesłane z powrotem do miejsc pochodzenia?

– Poinstruuję sierżant Wylie, by jutro z samego rana się tym zajęła – odparł Rebus.

– Zatem serdeczne dzięki. – Uśmiech Devlina skierowany był do Jean. – Było mi bardzo miło panią poznać.

– Mnie również – odparła.

73
{"b":"108287","o":1}