– Chętnie – odpowiedział.
Kiedy wróciła z kuchni z kubkami, powiedziała mu o Ranaldzie Marr. Twarz mu się wyciągnęła.
– Chciałaś to zachować w tajemnicy, tak?
– Pomyślałam, że to może poczekać do jutra rana.
Wydawał się niezbyt usatysfakcjonowany jej odpowiedzią i przejął od niej kubek, ledwo mruknąwszy słowo podziękowania. Siobhan poczuła, jak znów narasta w niej złość. W końcu to przecież jej dom, jej mieszkanie. Właściwie, to co on tu robi? Do pracy służy biuro, nie jej pokój wypoczynkowy. A dlaczego nie zadzwonił i nie zaproponował, żeby to ona przyjechała do niego? Im więcej o tym myślała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że wcale nie zna Granta. Pracowała z nim już przedtem, byli też razem na imprezach, parę razy poszli na drinka i ten jeden raz na kolację. O ile jej było wiadomo, nigdy nie miał dziewczyny na stałe. Na St Leonard’s niektórzy nazywali go nawet Go-Go Gadżet, co było imieniem wziętym z jakiejś kreskówki pokazywanej w telewizji. Był dobrym i sumiennym gliną i jednocześnie częstym obiektem żartów i docinków.
I nie był taki jak ona. A właściwie był zupełnie od niej różny. A mimo to siedziała teraz w domu, dzieliła z nim swój wolny czas i pozwalała, by go znów wypełniał pracą.
Wzięła do ręki kolejny atlas. Podręczny Atlas Drogowy Szkocji. Na pierwszej stronie kwadrat B4 wypadał na wyspie Man. To ją jeszcze dodatkowo spieniło. Przecież wyspa Man nie jest nawet częścią Szkocji. Na następnej stronie kwadrat B4 leżał na Nizinie Yorkshire.
– Jasna cholera – rzuciła głośno.
– Co się stało?
– Ta mapa, to jak z opowieści o Dzielnym Księciu, który poszedł na wojnę. – Na kolejnej stronie w kwadracie B4 leżało Mull of Kintyre, jednak na następnej jej uwagę zwróciła nazwa Loch Fell, oznaczająca jakieś wzgórze nad jeziorem. Przyjrzała się temu miejscu uważniej: w pobliżu leżało miasto Moffat i biegła tędy autostrada M74. Znała Moffat. To takie pocztówkowe miasteczko z conajmniej jednym dobrym hotelem, w którym zatrzymała się kiedyś na lunch. W górnej części kwadratu B4 znajdował się mały trójkącik, oznaczający jakiś szczyt. Szczyt nosił nazwę Hart Fell i miał wysokość 808 metrów. Spojrzała na Hooda. – Słowo hart oznacza jakiś gatunek jelenia, prawda?
Wstał z podłogi i usiadł obok niej.
– Tak, hart i hind to nazwy używane na określenie czerwonego jelenia. Hart oznacza samca, hind samicę.
– A dlaczego nie po prostu byk i łania?
– O ile wiem, mówi się tak na osobniki starsze.
Przyjrzał się mapie. Jego ramię stykało się z ramieniem Siobhan, a ona starała się nie wzdrygnąć, co nie przychodziło jej łatwo.
– Rany boskie – powiedział – to jest gdzieś na końcu świata.
– Może to tylko zbieg okoliczności – podsunęła.
Pokiwał głową, ale czuła, że już połknął haczyk.
– Kwadrat B4 – szepnął. – Słowo fell to jeszcze jeden termin na wzgórze, a słowo hart oznacza odmianę jelenia… – Spojrzał na nią i pokręcił głową. – To nie może być zbieg okoliczności.
Siobhan włączyła telewizor i nastawiła telegazetę.
– Co robisz? – spytał.
– Sprawdzam pogodę na jutro. Mowy nie ma, żebym się miała wspinać na Hart Fell w szalejącej burzy.
Rebus wstąpił po drodze na St Leonard’s, by zebrać razem wszystkie materiały dotyczące czterech spraw: Glasgow, Dumfernline, Perth i Nairn.
– Wszystko w porządku, panie inspektorze? – spytał jeden z policjantów na służbie.
– Pewno, a co?
Wypił wprawdzie kilka drinków, ale co z tego? Przecież w niczym mu to nie przeszkadza. Pod budynkiem czekała na niego taksówka i już pięć minut później wchodził po schodach do swojego mieszkania. Po dalszych pięciu minutach, z zapalonym papierosem i parującym kubkiem herbaty zabierał się do czytania akt z pierwszej teczki. Siedział w swoim fotelu pod oknem, tej jego oazie spokoju na oceanie chaosu. Z oddali dochodziło wycie syreny – po głosie sądząc, pewnie karetki pędzącej po Melville Drive. W aktach znajdowały się fotografie wszystkich czterech ofiar wzięte z gazet. Obdarzały go swymi czarno-białymi uśmiechami. Przypomniał sobie fragment wiersza z tomiku, który przeglądał u Davida Costello, i pomyślał, że jego treść pasuje do nich wszystkich.
Umarły, bo akurat były.
Zaczął kolejno przyczepiać zdjęcia do wielkiej korkowej tablicy. Miał też pocztówkę kupioną w muzealnym sklepiku z pamiątkami, na której pokazano w zbliżeniu i na czarnym tle trzy trumienki znalezione na Arthur’s Seat. Odwrócił pocztówkę i przeczytał objaśnienie: „Wyrzeźbione z drewna figurki, odziane w kawałki materiału i umieszczone w miniaturowych sosnowych trumnach, znalezione wraz z innymi w grocie na północno-wschodnich zboczach Arthur’s Seat; czerwiec 1836”. Przyszło mu do głowy, że pewnie w sprawę musiała być zaangażowana ówczesna policja, a to znaczyło, że w archiwum mógł się jeszcze zachować jakiś ślad. Tylko czy w tamtych czasach policja była już na tyle zorganizowana? Wątpił, by istniało wówczas coś na wzór dzisiejszego wydziału śledczego. Pewnie ograniczali się do wpatrywania w oczy ofiar i szukali w nich wizerunku twarzy mordercy. Niezbyt to było odległe od czarów i magii, na jakich opierała się jedna z teorii wyjaśniających genezę figurek. Czy Arthur’s Seat było kiedyś miejscem obrzędów czarownic? W dzisiejszych czasach pewnie zaczęłyby od powołania jakiejś Grupy Inicjatywnej Aktywności Zawodowej Pracownic Sektora Czarów.
Wstał i włączył muzykę. Dr John, The Night Tripper. Potem wrócił do stołu i przypalił nowego papierosa od niedopałka poprzedniego. Dym gryzł go w oczy, więc je przymknął. Kiedy je znów otworzył, z trudem udało mu się ponownie skupić wzrok, tak jakby zdjęcia czterech kobiet pokrywała gaza. Parę razy zamrugał powiekami i potrząsnął głową, starając się pozbyć uczucia znużenia.
Kiedy obudził się kilka godzin później, stwierdził, że wciąż siedzi przy stole i opiera głowę na splecionych ramionach. Z fotografii nadal patrzyły na niego niespokojne twarze kobiet, które go wcześniej prześladowały we śnie.
– Bardzo chciałbym wam pomóc – powiedział głośno i ruszył do kuchni. Wrócił z kubkiem herbaty, który postawił obok fotela pod oknem. Oto udawało mu się przetrwać kolejną długą noc, dlaczego więc nie odczuwał z tego powodu żadnej satysfakcji?
8
Rebus i Jean Burchill wybrali się na spacer na Arthur’s Seat. Był słoneczny poranek, ale wiał zimny wiaterek. Niektórzy uważali, że Arthur’s Seat kształtem przypomina lwa szykującego się do skoku, jednak Rebusowi wzgórze przypominało bardziej słonia lub mamuta o ogromnym baniastym łbie z wcięciem na karku i z szerokim, rozłożystym cielskiem.
– Kiedyś to był wulkan – wyjaśniła Jean – podobnie zresztą jak Zamkowa Skała. Później powstały tu farmy, kamieniołomy, a także kaplice.
– Kiedyś traktowano to miejsce jak sanktuarium, prawda? – dodał Rebus, chcąc się popisać wiedzą.
Kiwnęła głową.
– Na przykład nie wpuszczano tu dłużników tak długo, póki nie doprowadzili swoich spraw do porządku. Wielu uważa, że nazwa bierze się od króla Artura.
– Chcesz powiedzieć, że tak nie jest?
Skinęła.
– Jest dużo bardziej prawdopodobne, że wywodzi się od słów Ard-na-Said, które w języku gaelickim znaczą „Wzgórze Smutków”.
– Niezbyt pogodna nazwa.
Uśmiechnęła się.
– Pełno tu wszędzie oryginalnych nazw: Ambona, Róg Prochów. – Spojrzała na niego. – A jak ci się podoba Poletko Morderców albo Urwisko Kata?
– A gdzie one są?
– W pobliżu jeziora Duddingston Loch i Niewinnej Kolei.
– Podobno tak ją nazwali, bo używali koni, a nie pociągów?
Znów się uśmiechnęła.
– Możliwe. Ale są też inne teorie. – Wskazała na jezioro. – Żebra Samsona. Rzymianie zbudowali tam swoją twierdzę. – Rzuciła na niego spojrzenie. – Wiedziałeś o tym, że dotarli aż tak daleko na północ?
Wzruszył ramionami.