– To mieszkanie mojego ojca.
– I on tam mieszka?
– Nie, on teraz… To znaczy, on to kupił dla mnie.
Siobhan rzuciła spojrzenie na Rebusa.
– Niektórym to dobrze – burknął, wciąż stojąc z założonymi rękami.
– Nie moja wina, że ojciec ma pieniądze – odparł płaczliwie Winfield.
– Oczywiście, że nie – uspokoiła go Siobhan.
– A co z chłopakiem Flipy? – zapytał Rebus.
Winfield wbił wzrok w buty Rebusa.
– Z Davidem? To znaczy co?
Rebus pochylił się i pomachał ręką w stronę chłopaka.
– Jestem tu wyżej, synu. – Wyprostował się, a Winfield rzucił na niego spojrzenie, które nie trwało dłużej niż trzy sekundy. – Pytam tylko, czy może jego uważasz za przyjaciela? – zapytał Rebus.
– To jest trochę krępujące… znaczy, było trochę krępujące. Bo oni się bez przerwy rozstawali i znów schodzili…
– A ty brałeś stronę Flipy? – domyśliła się Siobhan.
– Musiałem, ze względu na Camille, no i w ogóle…
– Powiadasz, że się bez przerwy rozstawali. A czyja to była wina?
– Myślę po prostu, że oni do siebie nie pasowali charakterami… Wie pani, mówią, że przeciwieństwa się przyciągają. No więc czasami bywa też odwrotnie.
– Niestety, panie Winfield, nie miałem szczęścia studiować na uniwersytecie – wtrącił Rebus – więc może zechce mi pan to objaśnić dokładniej.
– Chodzi mi o to, że pod bardzo wieloma względami byli do siebie podobni, a to powodowało, że ich związek nie należał do łatwych.
– Dużo się kłócili?
– Bardziej polegało to na tym, że żadne nie chciało odpuścić. Zawsze musiał być zwycięzca i pokonany, nic pośrodku.
– A te ich sprzeczki doprowadzały czasem do ostrzejszych scysji?
– Nie.
– Ale przecież z Davida jest nerwus, nie? – nie ustępował Rebus.
– Nie bardziej niż z innych.
Rebus podszedł do stołu i pochylił się tak, że jego cień padał na Winfielda.
– Ale był pan przy tym, jak mu kiedyś puściły nerwy?
– Właściwie to nie.
– Nie?
Siobhan odchrząknęła, co miało znaczyć, że jej zdaniem Rebus dotarł już do ściany.
– Albercie – odezwała się głosem łagodnym jak balsam – czy wiedziałeś, że Flipa lubi grywać w gry komputerowe?
– Nie – odparł, a w jego głosie słychać było zdziwienie.
– A ty w nie grywasz?
– Na pierwszym roku grywałem w Doom… i jeszcze w związku studentów na fliperach.
– Na fliperach komputerowych?
– Nie, prawdziwych.
– Flipa uczestniczyła w komputerowej grze online, czymś w rodzaju poszukiwania skarbu. – Siobhan rozłożyła kartkę papieru i przesunęła ją w jego stronę. – Czy te hasła coś dla ciebie znaczą?
Przeczytał je uważnie, potem z sykiem wypuścił powietrze.
– Zupełnie nic.
– Pan studiuje medycynę, tak? – wtrącił się Rebus.
– Tak, jestem na trzecim roku.
– I pewnie masz mnóstwo pracy? – zauważyła Siobhan, zabierając kartkę.
– Nawet pani nie wie ile – zaśmiał się Winfield.
– Myślę, że wiemy – znów wtrącił Rebus. – W naszej pracy wciąż mamy do czynienia z lekarzami. – Choć, powinien dodać, że niektórzy robią wszystko, by ich unikać…
– Zakładam więc, że wiesz, co to takiego karotyda? – spytała Siobhan.
– Wiem, gdzie się mieści – odparł Winfield zaskoczony.
– I jakie ma funkcje?
– To arteria znajdująca się w szyi. A właściwie jedna z dwóch.
– Dostarczająca krew do mózgu, tak? – dodała Siobhan.
– A ja musiałem zajrzeć do słownika – oświadczył Rebus. – To słowo pochodzenia greckiego, oznaczające sen. Czy wie pan dlaczego?
– Dlatego, że naciśnięcie na arterię szyjną powoduje omdlenie.
Rebus kiwnął głową.
– Tak jest, zapada się w głęboki sen. A jeśli się nie zwolni ucisku…
– O Boże, czy ona tak właśnie zginęła?
Siobhan potrząsnęła głową.
– Uważamy, że najpierw pozbawiono ją przytomności, a potem dopiero uduszono.
Zapadło milczenie, podczas którego Winfield najpierw z przerażeniem przenosił wzrok z jednego na drugie, potem zaczął wstawać z krzesła, kurczowo przytrzymując się palcami o krawędź stołu.
– Jezu Chryste, przecież chyba nie myślicie…? Rany boskie, wy myślicie, że to ja?
– Siadaj – warknął Rebus. Polecenie było właściwie zbyteczne, bo kolana same mu odmówiły posłuszeństwa.
– Wiemy, że to nie ty – powiedziała Siobhan zdecydowanym tonem.
Chłopak opadł na krzesło tak raptownie, że niewiele brakowało, by runął do tyłu.
– Wiemy, że to nie ty, bo ty masz alibi. Tamtego wieczoru siedziałeś z innymi w barze i czekałeś na Flipę.
– Tak jest – wybuchnął – no właśnie.
– Więc nie masz się czym martwić – dorzucił Rebus, odchodząc od stołu. – Chyba, że ty wiesz lepiej.
– Nie, ja… ja tylko…
– A może ktoś inny z waszej grupy lubi gry? – spytała Siobhan.
– Nikt. To znaczy, wiem, że Trist ma w komputerze parę gier. Tomb Raidera i inne tego typu, ale to chyba tak jak każdy.
– Chyba tak – przyznała Siobhan. – A ktoś inny z waszej paczki studiuje na medycynie?
Winfield potrząsnął głową, jednak Siobhan dostrzegła, że coś mu jednak zaświtało w głowie.
– Jest taka dziewczyna, Claire – powiedział po chwili. – Claire Benzie. Spotkałem ją tylko raz czy dwa na jakichś imprezach, ale wiem, że przyjaźniła się z Flipą… Chyba się znały jeszcze z liceum.
– I ona jest na medycynie?
– Tak.
– A ty jej nie znasz?
– Nie, jest rok niżej ode mnie i jest na innej specjalności. O rany, tak… – Spojrzał najpierw na Siobhan, potem na Rebusa. – Wymyśliła sobie, ni mniej ni więcej, że chce być patologiem…
– Tak, znam Claire – oświadczył doktor Curt, prowadząc ich korytarzem. Znajdowali się na wydziale medycznym uniwersytetu, w budynku za audytorium McEwana. Rebus już tu kiedyś był, bo tu znajdowały się gabinety Curta i Gatesa, jednak nigdy wcześniej nie zaglądał do sali wykładowej, a tam właśnie teraz zmierzali. Rebus zapytał Curta, czy już się lepiej czuje, a ten wyjaśnił, że miewa problemy gastryczne. – Bardzo sympatyczna dziewczyna – dodał – i bardzo zdolna studentka. Mam nadzieję, że się nie rozmyśli.
– Nie rozumiem.
– Jest dopiero na drugim roku, więc może jeszcze zmienić zdanie.
– Czy wśród kobiet jest wielu patologów? – spytała Siobhan.
– Nie, niezbyt wielu… w każdym razie nie w naszym kraju.
– To dość odważna decyzja, nie sądzisz? – zapytał Rebus.
– Szczególnie, gdy się ma tak mało lat.
– Niekoniecznie – odparł Curt. – Mnie zawsze na lekcjach biologii pasjonowało krojenie żab – powiedział i rozpromienił się. – No i wolę mieć do czynienia z pacjentami martwymi niż z żywymi, bo nie muszę się martwić o trafność diagnoz, nie użeram się z namolną rodziną, mam znacznie mniej skarg od niezadowolonych pacjentów… – Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami i Curt zajrzał do środka przez oszkloną górną połowę. – Tak, tutaj.
Sala wykładowa była niewielka i dość staroświecka. Ściany pokryte były drewnianą boazerią, półokrągłe ławki amfiteatralnie wznosiły się stromo do góry. Curt rzucił okiem na zegarek.
– Jeszcze parę minut – stwierdził.
Rebus zajrzał do środka. Ktoś nieznany mu osobiście prowadził wykład dla studentów. Wykładowca stał na katedrze i otrzepywał sobie dłonie z pyłu kredowego, a na tablicy za jego plecami widniały jakieś wykresy.
– Nie widzę tu żadnych zwłok – zauważył Rebus.
– Zajęcia ze zwłokami odbywają się podczas ćwiczeń w prosektorium – wyjaśnił Curt.
– I wciąż musicie korzystać z kostnicy w Western General?
– Musimy i cholernie nam to komplikuje życie ze względu na korki.
Sala przeznaczona do ćwiczeń z patologii w uniwersyteckim prosektorium była wciąż nieczynna. Z obawy przed zakażeniem z powodu przestarzałego systemu wentylacyjnego salę zamknięto i jak dotąd, brak było widoków na zdobycie funduszy potrzebnych na modernizację systemu. W związku z tym jeden z miejskich szpitali zmuszony był udostępniać swoje pomieszczenia na cele dydaktyczne.