Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Łączę – odezwała się wreszcie telefonistka.

Było to chyba najmilsze słowo, jakie udało mu się dziś usłyszeć. A potem ktoś podniósł słuchawkę.

– Dział miejski.

– Poproszę z Jenny Gabriel.

– Przy telefonie.

Rebus po raz kolejny wygłosił swój tekst.

– Mój Boże! – wykrzyknęła reporterka po wysłuchaniu całej opowieści. – Przecież to było ze dwadzieścia lat temu!

– Mniej więcej – przyznał Rebus. – Więc pewnie już jej pani nie ma?

– Istotnie, nie mam – odpowiedziała, a Rebus poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. – Kiedy przenosiłam się na południe, dałam ją w prezencie przyjacielowi. Zawsze był nią zafascynowany.

– Czy może mi pani pomóc w skontaktowaniu się z nim?

– Proszę poczekać, poszukam jego numeru…

Nastąpiła przerwa, którą Rebus wykorzystał na dokładne rozkręcenie całego długopisu. Zdał sobie nagle sprawę, że ma tylko bardzo mgliste pojęcie, jak działa taki mechanizm. Sprężynka, obudowa, wkład… mógł go w całości rozkręcić i złożyć z powrotem, i mimo to nie być ani trochę mądrzejszym.

– Mieszka akurat w Edynburgu – odezwała się Jenny Gabriel i podała numer telefonu. Przyjaciel nazywał się Dominie Mann.

– Bardzo pani dziękuję – powiedział Rebus i rozłączył się.

Pana Manna nie było w domu, ale jego aparat zgłoszeniowy podawał numer komórki, pod którym należało spróbować. Rebus spróbował i ktoś odebrał.

– Halo?

– Czy rozmawiam z panem Mannem…? – Potem Rebus kolejny raz wszystko opowiedział i tym razem się udało. Mann w dalszym ciągu miał tę trumienkę i mógł ją w ciągu dnia podrzucić na St Leonard’s.

– Byłbym panu bardzo zobowiązany – oświadczył Rebus. – To zdumiewające, że uchowała się u pana przez tyle lat…

– Miałem zamiar ją wykorzystać w jednej z moich instalacji.

– Instalacji?

– Jestem artystą malarzem. A przynajmniej byłem. Teraz prowadzę własną galerię.

– Ale wciąż pan jeszcze maluje?

– Rzadko. No i całe szczęście, że jej w końcu nie użyłem. Równie dobrze mogłem ją pokryć farbą i owinąć bandażami, i teraz tkwiłaby gdzieś u jakiegoś kolekcjonera.

Rebus podziękował malarzowi i odłożył słuchawkę. Devlin skończył jeść swoje ciastko. Ciastko Ellen leżało odsunięte na bok i teraz profesor uporczywie na nie zerkał. Trumienka z Nairn okazała się dużo łatwiejsza do odnalezienia: wystarczyło tylko kilka rozmów, by dotrzeć do celu. Najpierw reporter z gazety powiedział, że musi się rozejrzeć, a potem oddzwonił i podał czyjś numer w Nairn. Ten ktoś też się trochę rozejrzał i w rezultacie odnalazł trumienkę w szopie u sąsiada.

– Chce pan, żeby ją wysłać pocztą?

– Tak, poproszę – odparł Rebus. – Ekspresem z dwudziestoczterogodzinnym doręczeniem. – Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie wysłać po nią samochodu, pomyślał jednak, że może mieć kłopoty z uzasadnieniem kosztu. Od dawna już krążyły różne memoranda na temat niezbędnych oszczędności.

– A kto za to zapłaci?

– Proszę podać wszystkie swoje dane, koszty zostaną panu zwrócone.

Rozmówca przez chwilę się zawahał.

– No dobra – powiedział w końcu. – Będę musiał panu zaufać, nie?

– Jeśli nie można by ufać policji, to komu? – oświadczył Rebus uroczyście. Odłożył słuchawkę i znów spojrzał w stronę biurka Wylie. – No i co? Macie coś? – spytał.

– Posuwamy się do przodu – odpowiedziała poirytowanym głosem.

Devlin wstał z miejsca i strzepując okruszki z kolan, zapytał o „wygódkę”. Rebus wskazał mu kierunek i Devlin ruszył, jednak po drodze zatrzymał się przy jego biurku.

– Nie potrafię nawet wyrazić, jaką mi to sprawia radość – oznajmił.

– Cieszę się, że choć ktoś z nas jest zadowolony, panie profesorze.

Devlin szturchnął palcem w klapę marynarki Rebusa.

– A ja myślę, że pan też jest w swoim żywiole – powiedział z promiennym uśmiechem i wymaszerował z sali.

Rebus podszedł do biurka Wylie.

– Radzę ci zjeść to ciastko, bo inaczej cały się zaślini.

Przez chwilę się wahała, potem przełamała je na pół i jedną część wsadziła sobie do ust.

– Udało się z lalkami – poinformował. – Dwie odnalezione, trzecia bardzo prawdopodobna.

Pociągnęła łyk kawy, by przepłukać sobie usta po lepko słodkim biszkopcie.

– No to idzie ci lepiej niż nam. – Przez chwilę patrzyła na drugą połówkę ciastka, potem chwyciła ją i wrzuciła do kosza. – Bez obrazy – powiedziała.

– Profesor Devlin będzie niepocieszony.

– Na to liczę.

– Pamiętaj, że jest tu, żeby nam pomagać.

Spojrzała na niego przeciągle.

– Od niego śmierdzi.

– Naprawdę?

– Nie zauważyłeś?

– Niczego nie zauważyłem.

Popatrzyła tak, jakby ta jego uwaga wszystko o nim mówiła. A potem opuściła ramiona.

– Dlaczego mnie do tego wziąłeś? Jestem do niczego. Wszyscy widzieli, cały świat, reporterzy, widzowie. I wszyscy o tym wiedzą. Litujesz się nad kaleką, czy jak?

– Moja córka jest kaleką – powiedział cichym głosem.

Twarz jej spąsowiała.

– O Chryste, nie chciałam…

– Ale by odpowiedzieć na twoje pytanie, powiem ci, że jedyną znaną mi osobą, która narzeka na Ellen Wylie jest sama Ellen Wylie.

Potarła dłońmi twarz, jakby chciała wymasować z niej krew.

– Może powiedz to Gill Templer – rzekła w końcu po chwili.

– Gill sama to schrzaniła. Ale to jeszcze nie koniec świata. – Zaczął dzwonić telefon na jego biurku. Rebus, wycofując się tyłem, nie spuszczał z niej wzroku. – Okej? – spytał. Dopiero kiedy kiwnęła głową, odwrócił się i podniósł słuchawkę. Dzwonił menedżer hotelu Huntingtower. Odnaleziono trumienkę na strychu wśród innych przedmiotów zostawionych przez gości w ciągu ostatnich dwudziestu lat: parasoli, okularów, kapeluszy, płaszczy i aparatów fotograficznych.

– Nie chce się wierzyć, jak człowiek widzi, co tam leży – oznajmił pan Ballantine, jednak Rebusa interesowała tylko trumienka.

– Czy może pan to do mnie wysłać ekspresem z dwudziestoczterogodzinnym doręczeniem? Osobiście dopilnuję zwrotu kosztów…

Kiedy Devlin wrócił na salę, Rebus był już w trakcie poszukiwań trumienki z Dunfermline, jednak tym razem natrafił na mur. Nikt – ani miejscowa prasa, ani policja – nic na ten temat nie wiedział. Jedyne, co udało się uzyskać, to obietnice w kilku miejscach, że popytają. Nie wiązał z tym jednak większych nadziei. Od tamtej pory minęło już prawie trzydzieści lat i szansę, by coś można było teraz ustalić, były znikome. Przy biurku naprzeciwko Devlin bezgłośnie zacierał dłonie, a Wylie znów rozmawiała przez telefon. Skończyła i spojrzała na Rebusa.

– Protokół sekcji Hazel Gibbs jest już w drodze – poinformowała.

Rebus przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, potem kiwnął głową i uśmiechnął się. Jego telefon znów zadzwonił. Tym razem była to Siobhan.

– Mam zamiar porozmawiać z Davidem Costello – powiedziała. – Więc jeśli nie masz nic lepszego do roboty…?

– Myślałem, że stanowicie zespół z Grantem?

– Komisarz Templer zabrała go na parę godzin.

– Naprawdę? A może chce mu zaproponować stanowisko rzecznika prasowego?

– Nie uda ci się wyprowadzić mnie z równowagi. Więc jak, idziesz czy nie…?

Zastali Costello w mieszkaniu. Ich widok wyraźnie go zaskoczył i wystraszył. Siobhan pospiesznie go zapewniła, że nie przychodzi z żadnymi złymi wiadomościami, jednak nie wyglądał na przekonanego.

– Możemy wejść, Davidzie? – zapytał Rebus. Costello dopiero wtedy po raz pierwszy spojrzał na niego i wolno skinął głową. Rebus pomyślał, że jeśli go oko nie myli, na sobie dokładnie to samo, co podczas pierwszej wizyty, a i pokój nie sprawiał wrażenia, by ktoś go od tamtej pory sprzątał. Costello zapuszczał brodę, ale wyraźnie było to dla niego coś nowego, bo co chwilę dotykał zarostu koniuszkami palców.

– A w ogóle są jakieś wiadomości? – zapytał, opadając na futon.

Siobhan i Rebus stali.

– Parę drobiazgów – odparł Rebus.

– Ale pewnie nie wolno ich panu wyjawić, czy tak? – Costello cały czas mościł się na futonie, próbując sobie znaleźć najwygodniejszą pozycję.

47
{"b":"108287","o":1}