Lalkę na cmentarzu znaleziono w maju, zaczął więc poszukiwania od początku kwietnia. Oczywiście problem polegał na tym, że Glasgow to duże miasto, więc i przestępstw było w nim więcej niż w Perth. Obawiał się, że nawet jeśli coś takiego było, może to przeoczyć. A czy w ogóle takie sprawy, jak czyjeś zaginięcie, trafiają tu do gazet? Rocznie znikają tysiące ludzi i zdarzają się zniknięcia, których nikt nawet nie zauważa, na przykład bezdomnych lub ludzi samotnych bez rodziny i przyjaciół. W tym kraju mogło się zdarzyć, że czyjś trup siedział w fotelu przy kominku tak długo, że dopiero smród alarmował sąsiadów.
Do końca kwietnia nie znalazł żadnej wzmianki o czyimś zaginięciu, znalazł natomiast sześć przypadków nagłej śmierci, z których dwie dotyczyły kobiet. Jedną z nich zabito nożem po prywatce, a policja przesłuchiwała pewnego mężczyznę. Rebus pomyślał, że zapewne towarzyszącego jej partnera. Wiedział, że w jednym z dalszych numerów znajdzie się informacja, że mężczyznę postawiono w stan oskarżenia i skierowano sprawę do sądu. Druga śmierć dotyczyła utonięcia w jakiejś rzeczce, o której Rebus nigdy wcześniej nie słyszał: White Cart Water. Ciało znaleziono przy jej brzegu na południowych krańcach Rosshal Park. Ofiara nazywała się Hazel Gibbs i miała dwadzieścia dwa lata. Wcześniej opuścił ją mąż, zostawiając z dwójką dzieci. Znajomi zeznali, że spowodowało to u niej depresję i że dzień wcześniej widziano ją pijaną i wałęsające się bez opieki dzieci.
Rebus wyszedł na zewnątrz, wyciągnął komórkę i zadzwonił do Bobby’ego Hogana z wydziału śledczego w Leith.
– Bobby, cześć, tu John. Znasz troszkę Glasgow, prawda?
– Troszkę.
– Słyszałeś kiedyś o White Cart Water?
– Chyba nie.
– A Rosshall Park?
– Przykro mi.
– A znasz tam kogoś na dzikim zachodzie?
– Mogę podzwonić.
– To podzwoń, proszę. – Rebus raz jeszcze powtórzył nazwy i rozłączył się. Zapalił papierosa i stał, zerkając na nowy pub, który niedawno otwarto na przeciwległym rogu. Uznał, że jeden drink mu nie zaszkodzi, potem jednak przypomniał sobie, że ma wizytę u lekarza. Cholera, no więc pan doktor będzie musiał poczekać. Zawsze może się z nim umówić na inny termin. Hogan wciąż nie dzwonił, Rebus wrócił zatem do czytelni i zaczął przeglądać numery z maja 1982 roku. Kiedy zadzwoniła jego komórka, zarówno obsługa, jak i użytkownicy czytelni popatrzyli na niego z nie ukrywanym oburzeniem. Rebus zaklął pod nosem i przytknął telefon do ucha, jednocześnie wstając i ruszając ku wyjściu.
– To ja – odezwał się głos Hogana.
– Mów – szepnął Rebus, już niemal w drzwiach.
– Rosshal Park leży w Pollok, na południowy zachód od centrum. White Cart Water to rzeczka płynąca wzdłuż jego północnej granicy.
Rebusa zamurowało.
– Jesteś tego pewien? – Jego głos już wcale nie przypominał szeptu.
– Tak mi powiedziano.
Rebus zawrócił i usiadł na swym miejscu. Wycinek z „Heralda” leżał pod wycinkiem z „Couriera”. Wyciągnął go i dla pewności raz jeszcze przeczytał.
– Dzięki, Bobby – powiedział i rozłączył się. Wszyscy wokół psykali na niego wściekle, ale on nawet tego nie zauważył. „Kościół potępia bluźniercze wygłupy”. Trumienkę znaleziono na przykościelnym cmentarzu należącym do kościoła przy Potterhill Road.
W dzielnicy Pollok.
– Pewnie nie masz zamiaru się tłumaczyć – powiedziała Gill Templer.
Rebus podjechał na Gayfield Square i poprosił o pięciominutowe spotkanie. Siedzieli w tym samym zagraconym i zapyziałym biurze.
– Kiedy po to tu właśnie przyjechałem – oświadczył Rebus. Przyłożył sobie dłoń do czoła. Czuł, że twarz mu płonie.
– Miałeś być dziś u lekarza.
– Ale coś się wydarzyło. Chryste, wprost nie uwierzysz.
Gill postukała palcem w gazetę rozłożoną na biurku.
– A wiesz może, skąd ten Steve Holly się o tym dowiedział?
Rebus obrócił gazetę ku sobie. Najwyraźniej Holly pisał to w pośpiechu, ale udało mu się sklecić wiadomość, w której zmieścił trumienki z Arthur’s Seat, powołał się na „opinię miejscowego eksperta z Muzeum Szkocji”, wspomniał o trumience z Kaskad i o „krążących plotkach, że są jeszcze inne trumienki”.
– O co mu chodzi z tymi „innymi trumienkami”? – spytała Gill.
– To ci właśnie próbuję powiedzieć.
No i opowiedział jej wszystko, ze szczegółami. W zakurzonych, oprawionych w skórę rocznikach „Dunfermline Press” i „Inverness Courier” znalazł dokładnie to, czego szukał i czego się obawiał. W lipcu 1977 roku, niecały tydzień przed znalezieniem trumienki na plaży w Nairn, sześć kilometrów dalej morze wyrzuciło na brzeg zwłoki Pauli Gearing. Nie udało się ustalić okoliczności zgonu i śmierć uznano za „nieszczęśliwy wypadek”. W październiku 1972, na trzy tygodnie przed znalezieniem trumienki w wąwozie Dunfermline, zgłoszono zaginięcie nastolatki. Caroline Farmer była uczennicą czwartej klasy liceum w Dunfermline. Ostatnio rzucił ją chłopak, z którym chodziła od kilku lat, i jedynym wytłumaczeniem było, że skłoniło ją to do ucieczki z domu. Rodzina oświadczyła, że nie spocznie, póki jej nie odnajdzie. Rebus wątpił, by im się to udało…
Gill Templer wysłuchała całej opowieści, przez cały czas nie odzywając się ani słowem. Kiedy skończył, przejrzała wycinki i notatki, jakie porobił w bibliotece. W końcu spojrzała mu prosto w oczy.
– Bardzo to wszystko cieniutkie, John – powiedziała.
Rebus zerwał się z miejsca. Czuł potrzebę ruchu, jednak brak miejsca w pokoju mu to uniemożliwiał.
– Ale Gill, to jest… w tym coś jest.
– Morderca, który w pobliżu miejsc zbrodni zostawia trumienki? – Wolno pokręciła głową. – Jakoś tego nie widzę. Masz tu dwa trupy bez śladu udziału osoby trzeciej i dwa zaginięcia. Z tego nie wynika jeszcze prawidłowość.
– Trzy zaginięcia, jeśli doliczymy Philippę Balfour.
– No i znowu: trumienkę w Kaskadach znaleziono w niecały tydzień od jej zniknięcia. Więc też się nie zgadza.
– Myślisz, że fantazjuję?
– Może.
– Ale czy mogę to przynajmniej pociągnąć trochę dalej?
– John…
– Daj mi jednego, najwyżej dwóch ludzi. I parę dni, żebyśmy cię mogli przekonać.
– I tak już nam brakuje ludzi.
– Brakuje do czego? Przecież błądzimy zupełnie po omacku i tylko czekamy, że albo się nagle pojawi, albo zadzwoni do domu, albo że znajdziemy jej ciało. Daj mi tylko dwóch ludzi.
Wolno pokręciła głową.
– Najwyżej jednego. I góra trzy, cztery dni. Jasne?
– Jasne. Z kim mam pracować?
Templer zamyśliła się.
– A kogo chcesz?
– Daj mi Ellen Wylie.
Przyjrzała mu się uważnie.
– Czy jest jakiś szczególny powód, że prosisz akurat o nią?
Wzruszył ramionami.
– Jako prezenterka telewizyjna kariery nie zrobi, ale gliniarz z niej dobry.
Templer przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu.
– Dobrze – powiedziała wreszcie. – Bierzcie się do roboty.
– A czy mogłabyś trzymać Holly’ego z dala od nas?
– Mogę spróbować – kiwnęła głową i znów stuknęła palcem w gazetę. – Rozumiem, że ten „miejscowy ekspert” to Jean, tak? – Odczekała, aż przytaknie, potem westchnęła. – Powinnam to przewidzieć, zanim was z sobą spiknęłam… – Zaczęła rozcierać sobie czoło, a Rebus pomyślał, że Farmer robił dokładnie to samo, kiedy, jak mawiał, Rebus zalazł mu za skórę…
– To czego my właściwie mamy szukać? – spytała Ellen Wylie. Została oddelegowana na St Leonard’s i nie wyglądało, by była zachwycona perspektywą pracy we dwójkę z Rebusem.
– Przede wszystkim musimy ustalić podstawowe fakty – odparł – a to znaczy, że w pierwszej kolejności trzeba sprawdzić, czy te zaginione osoby nigdy się nie odnalazły.
– Czyli rozmowy z rodzinami? – podchwyciła Wylie, robiąc sobie notatki.
– Tak jest. A jeśli chodzi o odnalezione zwłoki, to trzeba się ponownie przyjrzeć wynikom sekcji i upewnić, że niczego wtedy nie przegapiono.
– Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty siódmy i osiemdziesiąty drugi? Nie sądzisz że dokumentację już zniszczono?