– I to wszystko?
Siobhan kiwnęła głową.
– Brzmi to bez sensu, więc spytałam, czy może mi coś podpowiedzieć. W odpowiedzi po raz drugi wysłał mi to samo.
– Pewnie dlatego, że w tym już zawarta jest podpowiedz.
Siobhan rozczesała sobie włosy palcami.
– Przez pół nocy nie spałam. Pewnie tobie też się to z niczym nie kojarzy?
Potrząsnął głową.
– Musisz znaleźć kogoś, kto lubi zagadki. Czy przypadkiem młodzieniec Grant nie bawi się krzyżówkami z kodowanymi hasłami.
– Naprawdę? – Siobhan spojrzała w drugi koniec sali, gdzie Grant Hood rozmawiał właśnie przez telefon.
– Najlepiej spytaj go sama.
Siobhan stanęła nad Grantem i poczekała, aż skończy rozmawiać.
– Jak się sprawuje mój laptop? – zapytał.
– W porządku. – Podała mu kartkę. – Słyszałam, że lubisz zagadki.
Wziął kartkę do ręki, ale nawet na nią nie spojrzał.
– Jak się bawiłaś w sobotę? – spytał.
– Fajnie – kiwnęła głową.
I rzeczywiście tak było. Najpierw wypili parę drinków w pubie, potem zjedli kolację w sympatycznej knajpce na Nowym Mieście. Rozmowa głównie obracała się wokół pracy, jako że nie mieli wielu innych wspólnych tematów. Ale i tak było sympatycznie móc się trochę pośmiać i powspominać. Zachował się jak dżentelmen i po kolacji odprowadził ją do domu. Nie zaprosiła go na górę na kawę, a on oświadczył, że na Broughton Street złapie taksówkę.
Grant uśmiechnął się i kiwnął głową. „Fajnie” całkowicie go zadowalało. Potem spojrzał na kartkę i przeczytał głośno:
– Siedem płetw w górę czyni króla. A co to niby ma znaczyć?
– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.
Raz jeszcze przyjrzał się tekstowi na kartce.
– Może to jakiś anagram. Ale mało prawdopodobne, bo jest zbyt mała rozmaitość samogłosek. Same tylko „i” i „e”. Jada dobrze przed wpadką – może chodzi o jakąś wpadkę narkotykową? – Siobhan wzruszyła jedynie ramionami. – Może byłoby łatwiej, gdybyś mi nieco więcej powiedziała – dodał.
Siobhan kiwnęła głową.
– No to chodźmy na kawę – zaproponowała.
Rebus patrzył z daleka, jak wychodzą, potem wziął do ręki pierwszy wycinek. Z boku słychać było czyjąś rozmowę, coś na temat następnej konferencji prasowej. Rozmawiający byli tego samego zdania, że jeśli komisarz Templer życzy sobie, by się tym zająć, to znaczy, że nie popuści. Rebus nagle zmrużył oczy. Natrafił na zdanie, które musiał przegapić za pierwszym razem. Znajdowało się w wycinku z 1995 roku opisującym znalezienie przez psa trumienki z kawałkiem materiału w pobliżu hotelu Huntingtower koło Perth. Pod koniec notatki zacytowano wypowiedź anonimowego pracownika hotelu, który miał powiedzieć: „Trzeba uważać, bo inaczej Huntingtower może sobie zdobyć złą sławę”. Rebusa zaciekawiło, co to mogło znaczyć. Chwycił słuchawkę, by zadzwonić do Jean – może ona będzie coś wiedziała – ale po chwili ją odłożył. Nie chciał, żeby sobie pomyślała, że… że właściwie co? Mile wspominał wczorajszy dzień i miał wrażenie, że jej też było miło. Odwiózł ją do domu do Portobello, ale z zaproszenia na kawę nie skorzystał.
– Już i tak zabrałem ci dziś zbyt dużo czasu – powiedział, a ona nie zaprzeczyła.
– To może kiedy indziej – odparła.
Wracając do Marchmont, Rebus miał uczucie, jakby coś im umknęło. Niewiele brakowało, by do niej wieczorem zadzwonił, jednak w końcu włączył telewizor i zaczął oglądać jakiś program przyrodniczy, z którego, jak się później okazało, nic nie pamiętał. Siedział tak, póki nie przypomniał sobie o zaplanowanej na ten wieczór rekonstrukcji zdarzeń, wtedy wstał i wyszedł.
Jego dłoń wciąż spoczywała na słuchawce, więc ją podniósł, wybrał numer do hotelu Huntingtower i poprosił o połączenie z menedżerem.
– Przykro mi – odparła recepcjonistka – ma teraz spotkanie. Czy chce pan zostawić wiadomość?
Rebus wyjaśnił, kim jest, i dodał:
– Chciałbym porozmawiać z kimś, kto pracował w hotelu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku.
– A jak nazwisko? – spytała recepcjonistka.
Nieporozumienie trochę go rozbawiło.
– Nie, proszę pani, nie chodzi mi o nikogo konkretnego. To może być ktokolwiek.
– No cóż, ja tu pracuję już od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku.
– Zatem może pamięta pani historię ze znalezieniem trumienki koło hotelu?
– Jak przez mgłę.
– Mam tu przed sobą wycinek z gazety, w którym jest mowa o tym, że hotelowi grozi zła sława.
– A dlaczego?
– Nie jestem pewna. Może chodziło o tę amerykańską turystkę.
– Jaką turystkę?
– No tę, która zniknęła.
Przez chwilę go zamurowało, a potem poprosił ją, by to jeszcze raz powtórzyła.
Rebus udał się do filii Biblioteki Narodowej na Causewayside. Z biura na St Leonard’s był to zaledwie pięciominutowy spacerek. Kiedy wylegitymował się i wyjaśnił, czego mu potrzeba, posadzono go przy biurku z ustawionym na nim czytnikiem mikrofilmów. Był to właściwie duży podświetlony ekran zaopatrzony w dwie szpule. Na jedną z nich zakładało się mikrofilm i przewijało na drugą. Rebus miał już kiedyś do czynienia z takim urządzeniem, jeszcze w czasach, gdy archiwum prasy znajdowało się w głównym budynku na wiadukcie Jerzego IV. Uprzedził bibliotekarkę, że jego zadanie kwalifikuje się jako „nie cierpiące zwłoki”, jednak minęło niemal dwadzieścia minut, nim ktoś z obsługi przyniósł mu pudełka z mikrofilmami. „Courier” był dziennikiem wydawanym w Dundee i rodzice Rebusa czytywali go regularnie. Pamiętał, że jeszcze do niedawna gazeta utrzymywała tradycyjny wygląd płachty z ogromnymi płatnymi ogłoszeniami na całej pierwszej stronie. Nie było na niej żadnych zdjęć ani żadnych wiadomości. Opowiadano też, że wiadomość o zatonięciu Titanica ukazała się z nagłówkiem: „Mieszkaniec Dundee ginie na morzu”. Ale oczywiście gazeta wcale nie była zaściankowa, nic podobnego.
Rebus wziął ze sobą wycinek dotyczący hotelu Huntingtower i tak długo przewijał taśmę mikrofilmu, aż dotarł do daty o cztery tygodnie wcześniejszej. Tam, na jednej z wewnętrznych kolumn znalazł notatkę zatytułowaną: „Tajemnicze zniknięcie turystki. Policja nic nie wie”. Kobieta nazywała się Betty-Anne Jesperson, miała trzydzieści osiem lat i była zamężna. Przyjechała jako uczestniczka grupowej wycieczki ze Stanów, odbywającej się pod hasłem „Mistyczna wyżyna Szkocji”. Zamieszczone w gazecie zdjęcie Betty-Anne pochodziło z jej paszportu. Widać na nim było kobietę o nalanej twarzy w okularach w grubej oprawie, z trwałą ondulacją na głowie. Mąż imieniem Garry oświadczył, że żona miała zwyczaj zrywać się wcześnie rano i jeszcze przed śniadaniem chodzić na spacery. Nikt w hotelu nie zauważył jej wyjścia. Przeszukano okolicę hotelu, po czym policja uzbrojona w odbitki jej zdjęcia zabrała się do przeczesywania całego Perth. Kiedy Rebus przewinął taśmę o tydzień do przodu, informacje o prowadzonych poszukiwaniach ograniczały się już tylko do kilku akapitów. Po następnym tygodniu notatka była już jedynie krótką wzmianką złożoną z paru linijek i zainteresowanie całą sprawą rozpływało się w powietrzu równie skutecznie, jak sama Betty-Anne.
Recepcjonistka hotelu wcześniej poinformowała go, że w ciągu pierwszego roku od zniknięcia, Garry Jesperson jeszcze kilkakrotnie pojawiał się w okolicy, a w rocznicę przyjechał nawet na cały miesiąc. Później jednak Garry związał się z kimś i według ostatnich posiadanych przez recepcjonistkę informacji przeniósł się z New Jersey do Baltimore.
Rebus przepisał wszystko do notesu, a potem przez długą chwilę siedział, postukując palcami w zapisaną stroniczkę notatnika. Trwało to tak długo, aż jeden z użytkowników czytelni chrząknął ostrzegawczo, dając do zrozumienia, że zachowuje się zbyt głośno.
Rebus wrócił więc do biurka bibliotekarki i złożył zamówienie na kolejne tytuły prasowe: „Dunfermline Press”, „Glasgow Herald” i „Inverness Courier”. Okazało się, że tylko „Herald” istnieje w postaci mikrofilmu, zaczął więc od niego. Wycinek o laleczce na cmentarzu był z 1982 roku. Pamiętał, że na początku tego właśnie roku Van Morrison nagrał Beautiful Vision. Rebus przyłapał się nagle na tym, że nuci pod nosem temat Dweller on the Treshold, przerwał więc, przypominając sobie, gdzie się znajduje. W 1982 roku był detektywem w stopniu sierżanta i prowadził śledztwa wraz z innym sierżantem nazwiskiem Jack Morton. Obaj pracowali wtedy w komisariacie przy Great London Road, nim jeszcze wybuchł tam pożar. Kiedy wreszcie doniesiono mu mikrofilm z „Heraldem”, niecierpliwie założył go na czytnik i zabrał się do pracy. Dni i tygodnie sunęły przez ekran błękitną smugą. Wszyscy jego ówcześni szefowie z Great London Road albo już nie żyją, albo są na emeryturze. Z żadnym z nich nie utrzymywał kontaktów. A teraz Farmera też już nie ma. I czy mu się to podoba, czy nie, niedługo przyjdzie kolej na niego. Pomyślał, że chyba nie odejdzie cicho i potulnie. Będą go musieli wyrzucać siłą, a on będzie kopał i gryzł…