Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gill zabrakło dobrej odpowiedzi i rzuciła spojrzenie na Siobhan, która pomyślała, że odczytuje w nim myśli szefowej: „On ma rację… wciąż nie mamy pewności, czy Quizmaster ma jakikolwiek związek ze sprawą… wychylam się tylko w oparciu o twoje przeczucia, więc lepiej o tym pamiętaj…”

McCoist czuł, że spojrzenia wymienione między dwiema kobietami mają istotne znaczenie, postanowił więc iść za ciosem.

– Nie wyobrażam sobie, żebyście na tej podstawie mogli coś przedstawić prokuraturze. Przecież by was wyśmiali… szanowna pani komisarz. – Ostatnie słowa powiedział z wyraźnym naciskiem. Wiedział, że niedawno ją awansowano i że musi sobie dopiero wyrobić pozycję.

Ale Gill już odzyskała pewność siebie.

– Musimy, mecenasie McCoist, uzyskać od Claire jasne odpowiedzi na pytania, jej wersja bowiem wygląda dość blado i w przeciwnym razie będziemy zmuszeni kontynuować nasze śledztwo.

Zapadło milczenie, podczas którego McCoist zdawał się zastanawiać nad słowami Gill, a Siobhan układała sobie w głowic listę argumentów. Claire Benzie niewątpliwie miała motyw: rolę jaką odegrał bank Balfour w samobójstwie jej ojca. Gra internetowa dostarczyła jej możliwości, zwabienie zaś Philippy Balfour na Arthur’s Seat stanowiłoby okazję. Wymyśliła sobie nagle ten pożyczony laptop, który – co było jej na rękę – gdzieś się tajemniczo zawieruszył… Siobhan zaczęła obmyślać analogiczną listę argumentów wobec Ranalda Marra, który od razu na początku nauczył Flipę, jak pozbywać się niewygodnych e-maili. Ranald Marr na czele armii swych żołnierzyków, drugi co do starszeństwa w banku. Tyle że wciąż nie potrafiła wymyślić, jaką korzyść mógłby odnieść ze śmierci Flipy…

– Claire – powiedziała cicho – czy kiedy bywałaś w Jałowcach, spotkałaś tam kiedyś Ranalda Marra?

– Nie rozumiem, jaki to może mieć…

Ale Claire przerwała ojczymowi.

– Ranald Marr, tak. I nigdy nie rozumiałam, co ona w nim widzi.

– Kto?

– Flipa. Była w nim zadurzona. Pewnie tylko takie dziewczęce fanaberie.

– Czy spotkała się z wzajemnością? Czy przerodziło się to w coś więcej niż tylko dziewczęce zadurzenie?

– Wydaje mi się, że trochę odbiegamy od…

Ale Claire uśmiechnęła się do Siobhan.

– Dopiero dużo później – powiedziała.

– Kiedy później?

– Wydawało mi się, że do końca, do chwili zniknięcia była mocno zaangażowana…

– Dlaczego wszyscy są tacy podekscytowani? – zapytał Rebus.

Bain podniósł głowę znad biurka, przy którym coś pisał.

– Przesłuchują Claire Benzie.

– Dlaczego? – Rebus pochylił się i sięgnął do jednej z szuflad biurka.

– Przepraszam – przerwał Bain – czy to może twoje…?

Zrobił ruch, jakby chciał wstać, ale Rebus go powstrzymał.

– Jestem zawieszony, pamiętasz? Tylko nie pozwól, żeby mi miejsce wystygło. – Zamknął szufladę, nic z niej nie wyjmując. – A skąd się wzięła Benzie?

– Przez jeden z maili. Służby specjalne go namierzyły.

Rebus aż gwizdnął.

– I wysłała go Claire Benzie?

– W każdym razie wysłano go z jej adresu.

Rebus przez chwilę się zastanawiał.

– A to nie to samo? – zapytał w końcu.

– Siobhan ma wątpliwości.

– I teraz jest tam z Benzie? – Rebus poczekał, aż tamten przytaknie. – Ale ty jesteś tutaj?

– Komisarz Templer.

– Aha – powiedział Rebus, kiwając głową, jakby to wszystko wyjaśniało.

Gill Templer wpadła z impetem do sali detektywów.

– Trzeba sprowadzić na przesłuchanie Marra. Kto się tym zajmie?

Zgłosiło się od razu dwóch ochotników: Hi-Ho Silvers i Tommy Fleming. Pozostali próbowali najpierw dojść, o kogo chodzi i jaki to może mieć związek z Claire Benzie i Quizmasterem. Kiedy Gill się odwróciła, tuż za nią stała Siobhan.

– Dobra robota – oznajmiła Templer.

– Naprawdę? – odrzekła Siobhan. – Bo ja nie jestem taka pewna.

– Jak to?

– Jest jakoś tak, że kiedy jej zadaję pytanie, mam wrażenie że ona chce, żebym ją właśnie o to zapytała. Zupełnie, jakby wszystko zaplanowała.

– Ja tego nie zauważyłam. – Gill dotknęła jej ramienia. – Zrób sobie przerwę. Do Marra weźmiemy kogoś innego. – Rozejrzała się po sali. – A reszta niech wraca do roboty. – Jej wzrok spoczął na Rebusie. – A ty co tu robisz?

Rebus otworzył kolejną szufladę i wyciągnąwszy z niej paczkę papierosów, potrząsnął nią triumfalnie.

– Wpadłem tylko na chwilę, pani komisarz, po swoje osobiste rzeczy.

Gill wydęła usta i zamaszystym krokiem opuściła salę. Na korytarzu stali jeszcze McCoist i Claire, a Gill zatrzymała się i zaczęła z nimi rozmawiać. Siobhan podeszła do Rebusa.

– Co ty tu, do diabła, naprawdę robisz? – spytała.

– Wyglądasz na zdenerwowaną.

– Widzę, że jak zwykle ignorujesz pytania.

– Szefowa kazała ci zrobić przerwę. Masz wyjątkowe szczęście, bo ja zapraszam. Podczas gdy ty zajmowałaś się straszeniem studentek, ja miałem naprawdę ważne sprawy…

Siobhan ograniczyła się tylko do soku pomarańczowego i przez cały czas nerwowo obracała w palcach telefon komórkowy. Bain musiał jej solennie przyrzec, że zadzwoni natychmiast, jak tylko pojawią się jakieś nowe wiadomości.

– Muszę wracać – powiedziała po raz kolejny. A potem raz jeszcze rzuciła okiem na wyświetlacz komórki i upewniła się, że bateria nie wymaga doładowania i sygnał jest wystarczająco silny.

– Jadłaś coś? – zapytał Rebus, a kiedy pokręciła przecząco głową poszedł do baru i wrócił z dwiema paczkami chipsów krewetkowych. Zabrała się do jedzenia, a on powiedział:

– I właśnie wtedy na to wpadłem.

– Kiedy i na co wpadłeś?

– Chryste, Siobhan, obudź się!

– Czuję się, jakby głowa miała mi za chwilę eksplodować. Naprawdę mam takie wrażenie.

– Rozumiem, że uważasz Claire Benzie za niewinną. A na dodatek ona teraz twierdzi, że Flipę Balfour coś łączyło z Ranaldem Marrem.

– A ty w to wierzysz?

Zapalił następnego papierosa i wydmuchnął dym z dala od Siobhan.

– Nie wolno mi wyrażać opinii: jestem zawieszony w obowiązkach aż do odwołania.

Rzuciła mu złe spojrzenie i łyknęła ze szklanki.

– Ale szykuje się niezła scena, co? – zauważył Rebus.

– Jaka scena?

– Kiedy Balfour będzie pytać swojego zausznika, czego chciała policja.

– Myślisz, że Marr mu się przyzna?

– Nawet jeśli nie, to Balfour i tak się dowie. Na tym jutrzejszym pogrzebie może być całkiem wesoło. – Wydmuchnął kolejny kłąb dymu w stronę sufitu. – Wybierasz się?

– Mam zamiar. Wiem w każdym razie, że idą Carswell i Templer… i jeszcze paru innych.

– Jeśli dojdzie do rękoczynów, to mogą się przydać.

Spojrzała na zegarek.

– Powinnam wracać, sprawdzić, co Marr powiedział.

– Kazano ci zrobić sobie przerwę.

– Już miałam przerwę.

– Jak naprawdę musisz, to zadzwoń.

– Może rzeczywiście tak zrobię. – Siobhan dopiero teraz zauważyła, że z jej komórki wciąż zwisa kabelek, którym mogłaby się włączyć do sieci, gdyby nie to, że laptop został na St Leonard’s. Spojrzała na telefon, potem na Rebusa. – Coś zacząłeś mówić? – spytała.

– O czym?

– O Rygorach.

Rebus uśmiechnął się szeroko.

– Jak to miło, że znów jesteś z nami. Zacząłem mówić, że całe popołudnie spędziłem w bibliotece i rozwiązałem pierwszą część zagadki.

– Tak od razu?

– Masz do czynienia ze specem, kochana. Chcesz posłuchać?

– Jasne. – Zauważyła, że jego szklaneczka jest pusta. – Może teraz ja…?

– Najpierw posłuchaj. – Pociągnął ją i siłą usadził na kanapce. Pub był wypełniony w połowie w większości przez gości wyglądających na studentów. Rebus pomyślał, że on jest chyba najstarszy w całym pubie. Gdyby stali przy barze, pewnie by go wzięto za właściciela lokalu. Siedząc z Siobhan przy ustronnym stoliku, musiał wyglądać na starego podrywacza, który próbuje upić swoją młodą sekretarkę.

– Zamieniam się w słuch – oświadczyła.

– Albert Camus – zaczął z namaszczeniem – napisał po wieść pod tytułem Upadek. – Wyciągnął z kieszeni marynarki kieszonkowe wydanie, położył na stoliku i postukał w nie palcem. Książka nie pochodziła z biblioteki. Kupił ją po drodze na St Leonard’s, w księgarni Thin’s Bookshop. – Mark E. Smith jest wokalistą w zespole o nazwie Spad.

105
{"b":"108287","o":1}