Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rygory… nie potrafił odnaleźć związku między tą nazwą a otrzymaną wskazówką. Słowo to kojarzyło mu się z dyscypliną i ograniczeniami, ale nawet tego nie był pewien. Wyszedł z dziedzińca, skierował się na wiadukt Jerzego IV i skręcił ponownie biblioteki. Dyżur miała wciąż ta sama bibliotekarka.

– Dział słowników? – zapytał, a ona wskazała mu właściwy regał.

– Sprawdziłam to, o co pan prosił – dodała. – Znalazłam kilka książek autorstwa Marka Smitha, ale nigdzie nie ma śladu i o nazwisku M.E. Smith.

– W każdym razie dziękuję – powiedział, odwracając się, by odejść.

– I wydrukowałam panu wykaz wszystkich pozycji Camusa jakie mamy.

Wziął od niej kartkę z listą.

– To wspaniale. Bardzo pani dziękuję.

Uśmiechnęła się, jakby nienawykła do takiej uprzejmości, ale zaraz, potem się zawahała, czując woń alkoholu w jego oddechu. Idąc do działu ze słownikami, zauważył, że stolik przy książkach telefonicznych jest wolny. Zastanowił się, czy to znaczy, że staruszek skończył już na dziś swą działalność. Może traktował to jak swoją pracę, od dziewiątej do siedemnastej. Zdjął z półki pierwszy z brzegu słownik i otworzył go na haśle „rygor”. Słownik wymieniał wiele pokrewnych znaczeń, takich jak: surowość, karność, ograniczenia, dyscyplina, sztywność; ale także: przymus prawny, sankcje. Sztywność i ograniczenia wywołały w nim skojarzenie z kimś okutanym jak mumia, z rękami związanymi do tyłu i pozbawionym swobody…

Posłyszał za sobą chrząknięcie. Odwrócił głowę i ujrzał bibliotekarkę stojącą tuż za nim.

– Czas się zbierać? – zapytał.

– Jeszcze nie – odparła i ruchem głowy wskazała swoje biurko, przy którym siedział teraz ktoś nowy i ich obserwował – Mój kolega… Kenny… twierdzi, że wie, o kogo chodzi.

– O kogo? – Rebus przyjrzał się mężczyźnie imieniem Kenny. Wyglądał na niewiele ponad dwadzieścia lat, miał na nosie okrągłe okularki w drucianej oprawce i ubrany był w czarny T-shirt,

– Ten M.E. Smith – odparła bibliotekarka, więc Rebus wstał, podszedł do biurka i kiwnął Kenny’emu głową na powitanie.

– To wokalista – powiedział Kenny beż żadnego wstępu – W każdym razie, jeśli to ten, o którym myślę: Mark E. Smilh. Pewno nie każdy by go nazwał wokalistą.

Bibliotekarka obeszła biurko dookoła i wróciła na swoje miejsce.

– Muszę przyznać, że nigdy o nim nie słyszałam – powiedziała.

– Czas, Bridget, żebyś poszerzyła horyzonty – orzekł Kenny. A potem przeniósł wzrok na Rebusa, zaskoczony wyrazem jego szeroko otwartych oczu.

– Wokalista zespołu Spad? – powiedział cicho, niemal do siebie.

– Zna ich pan? – Kenny wyglądał na zaskoczonego, że ktoś w wieku Rebusa może coś na ten temat wiedzieć.

– Widziałem ich ze dwadzieścia lat temu. W jakimś klubie w Abbeyhill.

– Nieźle grzeją, co? – stwierdził Kenny.

Rebus pokiwał głową, ale myślami był już gdzie indziej. A potem bibliotekarka Bridget ubrała te myśli w słowa.

– To zabawne – rzekła i wskazała głową na listę w ręku Rebusa. – Bo oryginalny tytuł powieści Camusa – La chute – można tłumaczyć jako Upadek, ale też jako Spad. Mamy jej egzemplarz w dziale beletrystyki, jeśli pan sobie życzy…

Ojczymem Claire Benzie okazał się mecenas Jack McCoist, jeden z bardziej znanych obrońców sądowych w mieście. Przed dalszym przesłuchiwaniem poprosił o dziesięć minut rozmowy z Claire w cztery oczy. Potem na salę wkroczyła znów Siobhan, tym razem w towarzystwie Gill Templer, która ku widocznemu niezadowoleniu Erica Baina, postanowiła go zastąpić.

Puszka po pepsi przed Claire była pusta, McCoist miał przed sobą pół filiżanki letniej herbaty.

– Nie sądzę, żebyśmy musieli to nagrywać – oświadczył McCoist. – Najpierw porozmawiajmy i zobaczymy, dokąd nas to prowadzi. Zgoda?

Spojrzał na Gill Templer, która po chwili zastanowienia kiwnęła głową.

– Możecie zaczynać, posterunkowa Clarke – zwróciła się do Siobhan.

Siobhan próbowała uchwycić wzrok Claire, ale ta siedziała ze wzrokiem wbitym w puszkę po pepsi, którą przetaczała sobie dłoniach.

– Claire – zaczęła – jedną ze wskazówek, które Flipa otrzymała w trakcie gry, wysłano z adresu e-mailowego założonego przez ciebie.

Przed McCoistem leżał blok A4, w którym kilka stron pokryte było notatkami napisanymi tak nieczytelnym charakterem, że równie dobrze mógłby służyć za jego osobisty szyfr. Teraz otworzył go na świeżej stronie.

– Czy mógłbym zapytać, w jaki sposób zdobyliście te maile?

– Zostały… Myśmy ich właściwie nie zdobywali. Ktoś ukrywający się pod pseudonimem Quizmaster wysłał wiadomość do Flipy Balfour, która trafiła do mnie.

– W jaki sposób? – McCoist nawet nie podniósł głowy znad notatek.

Siobhan widziała jedynie jego ramiona odziane w granatową marynarkę w prążki i wierzchołek głowy z mocno przerzedzonymi włosami.

– Sprawdzałam zawartość dysku w komputerze panny Balfour, szukając czegoś, co by nam pomogło wyjaśnić jej zniknijcie.

– A więc stało się to już po jej zniknięciu? – Dopiero teraz podniósł głowę i Siobhan ujrzała okulary w grubej czarnej oprawie i pełne powątpiewania usta zaciśnięte w cienką kreskę.

– Tak – przyznała.

– I to tę wiadomość zidentyfikowaliście, jako wysłaną z komputera mojej klientki?

– Jako pochodzącą z serwera jej prowajdera, tak. – Siobhan zwróciła uwagę, że na słowa „moja klientka” Claire po raz pierwszy podniosła wzrok i spojrzała badawczo na ojczyma. Pewnie go nigdy wcześniej nie widziała w akcji.

– Pod słowem „prowajder” rozumie pani dostawcę usług internetowych, czy tak?

Siobhan kiwnęła głową. Wiedziała, że McCoist chciał jej tylko pokazać, że żargon internetowy też nie jest mu obcy.

– Czy były jeszcze dalsze wiadomości tego typu?

– Tak.

– Czy również pochodziły z tego samego adresu?

– Tego jeszcze nie wiemy. – Siobhan uznała, że nie musi mu mówić, iż w grę wchodzi większa liczba prowajderów.

– Doskonale. – McCoist zamaszyście postawił kropkę po ostatnim słowie i w zamyśleniu odchylił się do tyłu.

– Czy mogę teraz zadać pytanie Claire? – spytała Siobhan.

McCoist spojrzał na nią znad krawędzi okularów.

– Moja klientka wolałaby najpierw złożyć krótkie oświadczenie.

Claire sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła złożoną we czworo kartkę, która najwyraźniej pochodziła z bloku ojczyma. Pismo na niej było inne niż w jego notatkach, ale Siobhan dostrzegła poprawki zrobione jego ręką.

Claire odchrząknęła.

– Dwa tygodnie przed zniknięciem Flipy pożyczyłam jej swojego laptopa. Miała do napisania jakąś pracę i uznałam, że jej się przyda. Wiedziałam, że nie posiada własnego laptopa. Nie miałam potem okazji poprosić o jego zwrot. Czekałam na jej pogrzeb, by zwrócić się do rodziny z prośbą o przeszukanie jej mieszkania.

– Czy ten laptop jest twoim jedynym komputerem? – przerwała jej Siobhan.

– Nie – potrząsnęła głową Claire – ale korzysta z tego samego serwera, do którego podłączony jest mój pecet.

Siobhan spojrzała na nią, ale Claire nadal unikała kontaktu wzrokowego.

– Ale w mieszkaniu Philippy Balfour nie było żadnego laptopa – powiedziała.

Ich oczy nareszcie się spotkały.

– To gdzie on jest? – spytała Claire.

– Zakładam, że masz jakiś dowód zakupu albo gwarancję, albo coś w tym rodzaju?

Odezwał się McCoist.

– Czy pani oskarża moją córkę o kłamstwo? – Nagle nie była już tylko jego klientką.

– Myślę tylko, że Claire powinna nam o tym powiedzieć nieco wcześniej.

– Nie wiedziałam, że to może być… – zaczęła Claire.

– Pani komisarz Templer – przerwał jej McCoist wyniośle – Nie przypuszczałem, że policja okręgu Lothian i Borders ucieka się do rzucania pod adresem potencjalnych świadków oskarżeń o dwulicowość.

– Póki co – odparła Templer równie wyniośle – pańska pasierbica występuje tu w charakterze podejrzanej, nie świadka.

– Podejrzanej o co? O zorganizowanie quizu? Od kiedy to się liczy jako przestępstwo?

104
{"b":"108287","o":1}