– Po wysłaniu tej wiadomości musiałam dość długo czekać na jego odpowiedź. Wreszcie nadeszła jakieś – spojrzała na zegarek – czterdzieści minut temu.
– I wtedy od razu tu przyjechałaś?
– Mniej więcej – powiedziała, wzruszając ramionami.
– I nie pokazałaś tego Bani.
– Wysłali go z biura kryminalnego w jakiejś sprawie.
– A komuś innemu? – Potrząsnęła głową. – To dlaczego ja?
– Jak już się tu znalazłam – odparła – to właściwie sama nie wiem dlaczego.
– To przecież Grant ma głowę do zagadek, nie ja.
– W tej chwili na głowie ma ważniejszą zagadkę: jak się utrzymać na swoim stołku.
Rebus pokiwał wolno głową i przeczytał treść ostatniej kartki.
Dodaj Camusa do ME Smitha i patrz, jak boksują tam, gdzie słońce nie dociera, a Frank Finlay im sędziuje.
– No dobra, przeczytałem – wyciągnął ku niej kartkę – i nic z tego nie rozumiem.
– Nic?
Potrząsnął głową.
– Był kiedyś taki aktor – Frank Finlay – może nawet wciąż jeszcze żyje. Zdaje się, że grał w telewizji Casanovę i wystąpił też w czymś, co się nazywało Drut kolczasty i kwiaty… czy jakoś tak.
– Bukiet kolczastego drutu.
– Możliwe. – Ponownie rzucił okiem na tekst. – Camus był francuskim pisarzem. Myślałem, że się go wymawia „kamus”, póki nie usłyszałem kogoś w radio czy w telewizji.
– A to boksowanie? Przecież musisz coś o tym wiedzieć.
– Marciano, Dempsey, Cassius Clay nim stał się Alim… – Wzruszył ramionami.
– Tam gdzie słońce nie dociera – powiedziała Siobhan. – To chyba amerykańskie wyrażenie, nie?
– I znaczy „w dupie” – potwierdził Rebus. – A co, twój Quizmaster robi nagle za Amerykanina?
Uśmiechnęła się, ale w jej uśmiechu nie było radości.
– Posłuchaj mojej rady, Siobhan. Przekaż to do biura kryminalnego albo do służb specjalnych, albo tam, gdzie się zajmują namierzaniem tego dupka. Albo mu wyślij maila, żeby się wypchał. – Zrobił pauzę i dodał: – Powiedziałaś, że on wie, gdzie cię szukać?
Kiwnęła głową.
– Zna nazwisko i wie, że pracuję w wydziale śledczym edynburskiej policji.
– Ale nie wie, gdzie mieszkasz? I nie ma twojego numeru telefonu? – Zaprzeczyła, a on kiwnął głową uspokojony. Przypomniał sobie listę numerów przypiętą do ściany w boksie Holly’ego. – To go sobie odpuść – powiedział cicho.
– Ty byś też tak zrobił?
– Usilnie bym to sobie perswadował.
– Więc nie chcesz mi pomóc?
Spojrzał na nią.
– Jak ci mogę pomóc?
– Przepisać tekst i zacząć główkować.
Roześmiał się.
– Chcesz mnie jeszcze bardziej narazić Carswellowi?
Spojrzała na rozłożone kartki.
– Masz rację – powiedziała. – Nie pomyślałam. Dzięki za herbatę.
– To zostań i ją dokończ. – Patrzył, jak się zbiera do wyjścia.
– Muszę wracać. Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia.
– A pierwszą będzie oddanie komuś tej zagadki?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Wiesz, że twoje rady zawsze są dla mnie bardzo cenne.
– Czy to znaczy „tak”, czy „nie”?
– Potraktuj to jako „może”.
Sam też wstał.
– Dziękuję, że wpadłaś.
Ruszyła w stronę drzwi.
– Linford się na ciebie zawziął, prawda? On, razem z Carswellem.
– Nie przejmuj się tym.
– Ale notowania Linforda rosną. Za jakiś czas awansuje na starszego inspektora.
– A skąd wiesz, że moje nie rosną?
Odwróciła głowę i obrzuciła go spojrzeniem, ale się nie odezwała. Nie musiała. Wyszedł za nią do holu i otworzył drzwi. Stojąc już na klatce schodowej, odwróciła się i rzekła:
– Wiesz, co powiedziała Wylie po naszym spotkaniu z Carswellem?
– No?
– Nic. Nie powiedziała ani słowa. – Z jedną ręką na poręczy schodów znów na niego spojrzała. – To dziwne. Spodziewałam się po niej długiego wywodu na temat twojego kompleksu cierpiętnika…
Rebus stał przez chwilę w holu i słuchał jej cichnących kroków. Potem przeszedł do pokoju i stanął przy oknie. Wspiął się na palce i z wyciągniętą szyją patrzył, jak wychodzi z budynku i zatrzaskuje za sobą drzwi. Przyszła, by go o coś prosić, a on jej odmówił. Jak jej mógł wytłumaczyć, że to dlatego, że nie chce, by stała jej się jakaś krzywda, tak jak w przeszłości wielu ludziom z jego bliskiego otoczenia? Jak jej wytłumaczyć, że musi się sama uczyć od życia i nie oglądać na niego, bo dzięki temu stanie się lepszą policjantką i lepszym człowiekiem.
Odwrócił się od okna. Jego demony nie nękały go, ale były obecne. Ludzie, których skrzywdził i którzy skrzywdzili jego, ludzie, którzy ponieśli niepotrzebną i bolesną śmierć. Ale już niedługo. Jeszcze parę tygodni i może zdoła się od nich uwolnić. Wiedział, że telefon już nie zadzwoni, a Ellen Wylie nie przyjdzie go odwiedzić. Rozumieli się wystarczająco dobrze, by uznać takie demonstracje za zbyteczne. Może kiedyś w przyszłości usiądą razem i porozmawiają. Ale równie prawdopodobne było to, że już nigdy nie odezwie się do niego słowem. On jej skradł ten moment, a ona mu na to pozwoliła. Raz jeszcze porażkę wydarto z gardła zwycięstwa. Ciekaw był, czy po tym wszystkim zostanie w kieszeni u Steve’a Holly’ego… oraz, jak ciemna i głęboka okaże się ta kieszeń.
Przeszedł do kuchni i wylał do zlewu herbatę Siobhan i resztkę swojej. Nalał sobie do czystej szklanki na dwa palce słodowej whisky i wyjął z szafki butelkę IPA. Wrócił do pokoju, zasiadł w swoim fotelu, wyciągnął z kieszeni notes i długopis i z pamięci napisał ostatnią wskazówkę Quizmastera…
Całe przedpołudnie Jean Burchill spędziła, uczestnicząc w serii spotkań i konferencji, w tym jednej poświęconej wysokości dotacji dla muzeów, która z gorącej przerodziła się w niemal wybuchową, kiedy to jeden z kustoszy opuścił salę, trzaskając drzwiami, a inna pracownica omal nie dostała histerii.
W porze lunchu czuła się już zupełnie wyczerpana, a zaduch panujący w pokoju jeszcze dodatkowo wzmagał pulsujący ból głowy. Steve Holly zostawił jej kolejne dwie wiadomości, wiedziała więc, że jeśli zostanie przy biurku z kanapką w dłoni, to jej telefon znów zadzwoni. Wyszła z biura i dołączyła do exodusu pracowników tymczasowo wypuszczonych z niewoli na czas potrzebny, by stanąć w kolejce w piekarni po kanapkę lub zapiekankę. Szkoci mogą się pochwalić niechlubnym rekordem w statystyce chorób serca i próchnicy zębów, co wynika z ich diety opartej na nasyconych tłuszczach, soli i cukrze. Często się zastanawiała, skąd się to bierze, że Szkoci tak chętnie sięgają po gotowe produkty, czekoladę, frytki i napoje gazowane? Czy wynika to z ich klimatu? Czy może odpowiedź leży głębiej, w ich cechach narodowych? Jean postanowiła złamać tradycję i kupiła owoce i kartonik soku pomarańczowego. Ruszyła w kierunku centrum drogą przez mosty. Mijała sklepiki z tanią odzieżą, knajpki z jedzeniem na wynos. Szła wzdłuż rzędu autobusów i ciężarówek czekających na zmianę świateł przy kościele Tron. W niektórych bramach siedzieli żebracy, smętnie spoglądając na tłumy. Doszła do skrzyżowania i spojrzała w głąb High Street, wyobrażając sobie, jak tu musiało być kiedyś, nim powstała Princess Street: przekupnie zachwalający swe towary; mroczne speluny, gdzie handlowano; rogatki, gdzie pobierano myto i bramy zamykane na noc, by odizolować miasto od świata zewnętrznego… Była ciekawa, czy ktoś przeniesiony cudownym sposobem z lat siedemdziesiątych XVIII wieku uznałby, że dużo się tu zmieniło? Pewnie światła i ruch samochodowy wywołałyby u niego szok, ale panująca tu atmosfera raczej nie.
Raz jeszcze stanęła na Moście Północnym i spojrzała na wschód, w stronę wciąż ciągnącej się jeszcze budowy nowej siedziby parlamentu, która zdawała się stać w miejscu. Redakcja „Scotsmana” przeniosła się już do lśniącego nowością budynku przy Holyrood Road, vis a vis nowego parlamentu. Nie tak dawno była tam na jakimś przyjęciu i stała na wielkim balkonie z tyłu budynku, skąd roztaczał się widok na Salisbury Crags. Z mostu widać też było stary budynek „Scotsmana”, który przechodził teraz gruntowną przebudowę pod następny nowy hotel. Nieco dalej, tam gdzie Most Północny łączy się z Princess Street, wznosił się opuszczony i zakurzony budynek zajmowany niegdyś przez Pocztę Główną. O jego dalszych losach najwyraźniej jeszcze nie zadecydowano – choć mówiło się, że ma tu powstać kolejny hotel. Skręciła w prawo w Waterloo Place i pogryzając drugie już jabłko, starała się nie myśleć o chipsach i wafelkach w czekoladzie. Wiedziała, gdzie zmierza: na cmentarz Calton. Weszła na teren cmentarza przez kutą żelazną bramę i stanęła przed obeliskiem znanym jako Pomnik Męczenników i poświęconym pamięci pięciu mężczyzn, „Przyjaciół ludu”, którzy w 1790 roku ośmielili się agitować za reformą parlamentarną. Podjęli tę akcję w czasach, kiedy w całym mieście mieszkało mniej niż czterdziestu uprawnionych do udziału w ówczesnych wyborach parlamentarnych. Całą piątkę skazano na banicję, wręczając bilety w jedną stronę do Australii. Jean spojrzała na jabłko. Przed chwilą zdjęła z niego małą nalepkę, z której wynikało, że jabłko pochodzi z Nowej Zelandii. Pomyślała o piątce zesłańców i o losie, jaki im zgotowano. Ale Szkocja nie miała zamiaru dopuścić do rodzimej wersji rewolucji francuskiej, w każdym razie nie w latach dziewięćdziesiątych osiemnastego stulecia.