– Dawno… Bardzo dawno… Wiele wieków…
– Ale Troy nie żyje, ty płodzie Lengu! Czyżby umowa obowiązywała także po śmierci?!
– Troy… żyje…
– Troy żyje?! Jak?! Gdzie jest?!
– Nie wiem… Nic więcej… Wypuść mnie…
– Wypuścić cię? – zachichotał Kreol. – Wypuścić… Zupełnie oszalałeś, demonie! Jeszcze nie zwariowałem, żeby zostawiać żywych wrogów. Hej tam, niewolniku, pomóż mi…
Hubaksis świetnie wiedział, co ma robić. Kreol otoczył niezdolnego do najmniejszego nawet ruchu demona magicznym łańcuchem, a dżinn unosił się nad nim, tworząc w powietrzu iluzje wielu pieczęci – wszystkie miały tę samą postać: krwistoczerwony okrąg z poprzecznym pasem, ozdobiony falistymi liniami i krzywą swastyką w lewym rogu. Mag podniósł laskę i zaczął wymawiać straszne zaklęcie.
Wrzyj, wrzyj! Płoń, płoń!
Związuje cię! Związuję cię!
Oddaję cię Girze, Władcy Ognia!
Niech Wiecznie Płonący Girra da siłę moim rękom!
Niech Władca Ognia Gibil da siłę moim czarom
Utuk Chuł Ta Ardata!
Niech twe wnętrzności obrócą się w popiół!
Niech twe ciało obróci się w popiół!
Niech rozum twój obróci się w popiół!
Niech twoja dusza obróci się w popiół!
Płoń!
Wrzyj!
Nie ja, ale Marduk, syn Enki, nakazuje ci!
Kakkammu! Kanpa!
Pomiocie Mroku, wracaj tam, skąd przyszedłeś!
Pomiocie Mroku, zniknij w Chaosie, który istniał od
zarania dziejów!
Pomiocie Mroku, tak oto niszczę twoją dusze!
Z każdym słowem nad magicznym łańcuchem coraz wyżej unosiły się płomienie niebieskiego ognia, przybliżające się do uwięzionego demona. Skaramach żałośnie charczał, ale nie prosił o litość – gdyby w bitwie zwycięzcą okazał się nie sumeryjski mag, lecz on, też nie oszczędziłby Kreola.
Wraz z ostatnim słowem zaklęcia Skaramach ohydnie zawył i dosłownie rozsypał się w szary proch. Oszołomiona Vanessa patrzyła, jak gaśnie niebieski ogień, a Kreol podnosi rozpalony łańcuch, nie parząc się przy tym ani trochę.
– Troy żyje… – Zasmucony mag potarł podbródek. – Żyje… Na łono Tiamat, jak mu się udało?! Ile jeszcze moich demonów przekupił? Dobrze chociaż, że nie podlega mu legion Eligora… Ale teraz trzeba będzie pracować ostrożniej.
– Kim jest Troy? – Vanessa zażądała odpowiedzi.
– Przynajmniej nie wie, że zmartwychwstałem. Inaczej sam by zaatakował. Na razie wpadłem tylko do starej pułapki…
– Kim jest Troy?!
– Jak myślisz, niewolniku, jak mu się udało tyle przeżyć? Oczywiście, też mógł przespać te wszystkie lata, ale jeżeli nie… Arcymag nie jest w stanie przeżyć pięciu tysięcy lat… ale Pierwszy… brrrrrrr… Troy został Pierwszym Magiem?! Toż to mój najgorszy koszmar…
– Kim! Jest! Troy! – Vanessa leciwie mogła się powstrzymać, żeby nie uderzyć ignorującego ją, jakby specjalnie, Kreola.
– A ciebie warto by wyprawić w ślady Skaramacha, kobieto! – Kreol odwrócił się do niej gwałtownie.
Vanessa aż usta otwarła z oburzenia.
– Za co?!
– A za to… – zazgrzytał zębami mag, zdejmując koszulę. W jego brzuchu ziała taka dziura, że gdyby na jego miejscu był zwykły człowiek, dawno by się już wykrwawił. – Jeszcze trochę niżej i żegnaj nadziejo na potomka! Niewolniku, podaj mi nóż!
– Ja… ja nie chciałam. – Vanessa okropnie się przestraszyła. – Przecież cię uratowałam!
– Dlatego nie złoszczę się na ciebie – smętnie oświadczył Kreol. – Co za szalony świat – każdy głupek może wziąć taki amulet, jak twój…
– To się nazywa „pistolet”, panie – wysapał dżinn, dociągnąwszy w końcu na miejsce nóż dwa razy większy od niego samego.
– Co za różnica… Nie, trzeba nałożyć na siebie więcej zaklęć ochronnych. Twój świat jest jeszcze gorszy niż mój, a do tego okazało się, że Troy żyje.
– A więc nie jesteś na mnie zły? – ostrożnie upewniła się Vanessa, patrząc na zakrwawionego maga.
– Nie. Ale dziękować też nie będę. Zarobiłaś jeden punkt i jeden straciłaś. W sumie – zero.
– A w takim razie po co ci nóż?
Kreol ze złością zgrzytnął zębami i pokazał do czego potrzebny mu jest nóż – zaczął dłubać w ranie, wyjmując z niej kulę. Jeśli odczuwał ból, to nie pokazał tego po sobie. Wyjąwszy kulę, mag wyszeptał zaklęcie Uzdrowienia – rana po kuli zaczęła szybko się zmniejszać, aż całkiem znikła. Przy okazji wyleczony został cały brzuch – zrobił się różowy i gładki.
– A mimo wszystko – kim jest Troy? – Vanessa nie dawała za wygraną.
– Moim krewnym – niechętnie odpowiedział mag. – Hańba naszego rodu. Zdaje się, że jego pradziadek był bratem mojej babki… albo na odwrót – jego babka była siostrą mojego pradziadka…
– Nie pamiętasz nawet, kim jest dla ciebie? – zdziwiła się Van. – Kuzynem czy wujem?
– A co za różnica – parsknął Kreol lekceważąco. – Mam… miałem mnóstwo krewnych. Co prawda dalekich – bliskich nie. Matka umarła podczas porodu, a ojciec… Ojciec, moim zdaniem, przypominał sobie o moim istnieniu tylko wtedy, gdy nawinąłem mu się pod rękę. Urodziłem się, gdy miał już siedemdziesiątkę – też był magiem, a magowie starzeją się wolniej. Braci ani sióstr nie miałem, dzieci też nie.
– A żonę?
Kreol zrobił taką minę, że Vanessa od razu zrozumiała – należał do tych, których przyjęto nazywać zatwardziałymi kawalerami.
– Nie, trzeba szybko przenieść się do innego domu – zagryzł wargi Kreol. – Jeśli Troy żyje, trzeba przygotować się do obrony. Kingu go wie, gdzie teraz jest i ile sił zgromadził… Że też go nie dobiłem… Ten dom jest za duży – nie da się go otoczyć stałą tarczą. Za długo by to trwało. Szachszanor – mój stary pałac – woziłem się z nim prawie dwa lata… Chociaż wtedy byłem młodszy. Ale tak czy siak, potrzebne jest coś mniejszego. Troy się nie uspokoi…
– A dlaczego w ogóle chce cię zabić? Myślałam, że krewni powinni się kochać nawzajem – odezwała się Van.
Kreol i Hubaksis popatrzyli na siebie, a potem jednocześnie zachichotali. Śmiali się tak długo i głośno, że Vanessa na serio się obraziła.
– Mam z Troyem… stare porachunki – ugodowo odpowiedział Kreol, gdy w końcu opanował atak wesołości. – Jeszcze z czasów, gdy zajmowałem stanowisko Głównego Maga. Zawsze uważał, że to miejsce należy się jemu, a ja, sama rozumiesz, nie zgadzałem się z tym. Chociaż nie, kłamię, w rzeczywistości to zaczęło się znacznie dawniej…
– Czy to nie było wtedy, jak ty, panie… – wtrącił się Hubaksis.
– Milcz, niewolniku! – warknął mag. – To wszystko jest już tylko przeszłością! Wyrównaliśmy z Troyem rachunki i teraz to on jest mi winien dwa albo i trzy życia! Dlatego go zabiję – zakończył całkiem już spokojnie.
– Oczywiście, że zabijesz. Ale najpierw będziesz musiał doprowadzić do porządku mój pokój! – zażądała Van tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I to szybko!
Rozdział 6
Wzywam cię i zaklinam, duchu Agaresie!
Vanessa weszła do pokoju, gdy mag kończył wymawiać zaklęcie. Tuż przed nim wisiał Hubaksis trzymający pieczęć Agaresa – mglisty dysk, na którym widoczne było coś podobnego do dzbanka ozdobionego krzyżem.
Powietrze zgęstniało i w pokoju pojawił się Agares – duży, barczysty demon z twarzą pokrytą bruzdami i zaskórnikami. W miejscu oczu miał dziury, w których płonął ogień, a zamiast rąk – łapy zakończone pazurami.
– Słucham, magu! – zagrzmiał demon. – Co rozkażesz?
– Naucz mnie i mojego dżinna języka, którym mówią w tym kraju – spokojnie rozkazał Kreol.
– W końcu się zdecydował – zawarczała Vanessa. – Mógł się go nauczyć jeszcze wczoraj. Pamiętaj, przed Louise musisz udawać. Powiedziałam jej, że nie mówisz po angielsku…
– Wykonać? – zasępił się demon, uważnie słuchając jej monologu.
– Wykonać, wykonać. – Van machnęła ręką. – Stop, zatrzymaj się! Wiesz co, realizatorze życzeń, naucz ich jeszcze chińskiego… tak na wszelki wypadek.