– Jak sobie życzysz… – Vanessa wzruszyła ramionami.
Mag w zamyśleniu popatrzył w lustro. Zasadniczo obraz mu się podobał. Tylko że… Pogładził ręką łysinę i żachnął się niezadowolony.
– W poprzednim życiu miałem najpiękniejsze włosy w całym Babilonie – powiedział ze smutkiem. – Łysych uważano wtedy za potwory.
– No, z tym nic się nie da zrobić… – Vanessa starała się go pocieszyć, z przerażeniem wyobrażając sobie, że znalazła się na jego miejscu.
– Dlaczego? – chrząknął mag. – Jeśli zdobędziesz dla mnie trochę oliwki z oliwek, oleju rozmarynowego, łodygę krwawnika, kilka liści dębu, pączek goździka i z dziesięć włosów kota, w ciągu dziesięciu minut przygotuję wspaniały wywar na porost włosów. Za kilka godzin będę miał włosy nie gorsze od twoich.
– Sprytnie! – zachwyciła się Vanessa. – Naprawdę możesz coś takiego zrobić?
– A ty co, nie wierzysz? – fuknął mag.
– Czy u was łysi nie chodzą do maga, żeby wyhodować nowe włosy? – zainteresował się Hubaksis.
– Jak by to powiedzieć… – zmieszała się Vanessa. – Nasi magowie nie potrafią zrobić czegoś takiego… A niech to diabli, teraz w ogóle nie ma magów! Tylko szarlatani.
– Nie myśl, że mnie to martwi. – Kreol rozciągnął usta w uśmiechu. – A co z tym, o co prosiłem?
– Eeee, może poczekamy z tym, dopóki nie przeprowadzisz się do innego domu. Nie jestem pewna, czy Louise dobrze zareaguje, jeśli nagle, tak szybko odrosną ci włosy.
– Możesz powiedzieć, że to peruka – zaproponował dżinn. – W naszych czasach też je nosili.
– Mimo wszystko lepiej poczekać – westchnęła Van. – To przecież nie jest pilne?
– Nie – zgodził się mag. – A co to za gadka o przeprowadzce?
– Nie możecie przecież wiecznie siedzieć w jednym pokoiku?
Oczywiście, że nie! Potrzebuję dużego domu z wieloma komnatami! – powiedział Kreol. – Zamienię go w kocebu! Musi mieć dużą piwnicę, żeby wzywać tam demony, szopę do przechowywania ziół i eliksirów, magiczne laboratorium, odosobnioną komnatę do wypróbowywania eliksirów, kilka sypialni…
– Van, a ty zostaniesz z nami? – zapiszczał Hubaksis. – Przywiązałem się do ciebie…
– Oczywiście, że zostanie! – powiedział mag nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Muszę odwdzięczyć się jej za wszystkie usługi, tego wymaga honor maga!
– Hi, hi, honor… – Malutki dżinn zrobił złośliwą minę.
– No więc tak! – Vanessa skrzyżowała ręce na piersiach. – Jeśli wy, dwa bezczelne typy, myślicie, że kupię wam za własne pieniądze elegancką willę w dobrej dzielnicy, a sama zostanę w tej pluskwiarni, to bardzo się mylicie! Oczywiście, że ja też się przeprowadzę! A pieniądze później mi oddacie, bo i tak będę musiała wziąć ogromny kredyt!
– O to akurat nie trzeba się martwić – uspokoił ją Hubaksis. – Pan zawsze miał mnóstwo złota i innych drogocenności! Poczekaj miesiąc albo dwa, a będzie równie bogaty jak przedtem.
– Cieszy mnie to. – Van łaskawie kiwnęła głową. – A co w tym twoim przepisie mówi się o włosach kota? Wydawało mi się, że koty są dla ciebie święte…
– Przecież nie krew, a tylko kilka włosków! – Kreol postukał się w czoło. – Jak może komuś zaszkodzić strata kilku włosków?
Rozdział 4
Wygląda na to, że Louise już poszła – stwierdziła Van, wsłuchując się w trzask zamykanych drzwi. – Możecie wyjść.
Kreol i Hubaksis posłusznie ruszyli do dużego pokoju.
– Przygotuję wam teraz coś do zjedzenia – obiecała Vanessa. – Może pooglądacie przez chwilę telewizję. Chcecie?
– Nie, dziękuję – pogardliwie odmówił mag. – Jaki jest sens oglądać, jeśli to wszystko jest tylko iluzją? To już lepiej popracuję.
– Będziesz czarować? – z zainteresowaniem zapytała dziewczyna.
– Nie, przede wszystkim muszę skopiować księgę. Kreol usadowił się w fotelu i zaczął starannie wyrysowywać coś w znalezionym zeszycie. Ale już po minucie wzdrygnął się i z obrzydzeniem odrzucił długopis.
– Co znowu jest nie tak? – zawołała oburzona Vanessa z kuchni. I tak przeszkadzał jej Hubaksis, który usadowił się na suficie i z oddaniem w oku zaglądał jej za dekolt. – Długopis się wypisał?
– Nie mogę pisać tą idiotyczną pałką – zazgrzytał zębami Kreol. – Jest niewygodna! I ten grymuar jest za cienki. Nie zmieści się w nim nawet jedna dziesiąta tego, co mi jest potrzebne!
– Dobrze. – Vanessa załamała ręce. – Zaraz pójdę do sklepu papierniczego i kupię najgrubszy zeszyt, jaki tylko będą mieli! Ale jeśli potem znowu będziesz marudzić… po prostu nie wiem, co ci wtedy zrobię!
Wróciła po dwudziestu minutach, trzymając w rękach opasły tom przypominający wczesne wydania Biblii. Vanessa z trzaskiem rzuciła go na stół i ze zmęczeniem westchnęła.
– Masz. Duży format, najlepszy papier, tysiąc sześćset dwadzieścia stron, twarda okładka. Zasadniczo jest to album do szkicowania, ale nic lepszego nie znalazłam. Takich używają zawodowi artyści! Do tego kupiłam ci butelkę atramentu, kałamarz i pióro. Wybacz, gęsich nie było, wzięłam metalowe. Zadowolony?
– Jeszcze jak! – Kreol rozpłynął się w uśmiechu, otwierając foliał na pierwszej stronie i zanurzając pióro w atramencie. – Lepiej być nie może. Teraz zapiszę pierwszą stronę i przeprowadzę rytuał Niestarzenia. I wtedy będzie to prawdziwa Księga Zaklęć…
– A tak przy okazji, za to wszystko zapłaciłam czterdzieści osiem dolarów – oświadczyła Vanessa, zagryzając wargi.
– Nic mi to nie mówi. – Machnął ręką mag. – Co to jest „dolar”?
Vanessa westchnęła i wróciła do kuchni. Ryż już prawie się dogotował.
Widziała stamtąd dobrze, jak Kreol najpierw szybko pisze coś w swojej nowej księdze, a potem długo mamrocze kolejną abrakadabra, obwiązawszy najpierw książkę magicznym łańcuchem i opryskawszy jakimś świństwem przygotowanym w pośpiechu na ruszcie. Składniki wywaru wyniósł po kolei z kuchni. Vanessa nie zapamiętała całego składu, ale zauważyła, że potrzebna była sól, oliwa z oliwek, sok z winogron i znowu kocia sierść. Doszła do wniosku, że Kreol dlatego właśnie szanował koty, że do każdej magicznej brei trzeba było dodawać kocie kłaki.
Zakończywszy dziwny proces, mag wyciął na okładce kilka linii i wypełnił je wywarem. Następnie wypowiedział na głos jeszcze kilka słów i księga przez kilka sekund dosłownie świeciła wewnętrznym światłem.
– Księgo Słów, Księgo Rytuałów, bądź błogosławiona, o Księgo Sztuki! – głośno zakrzyknął mag. – W imię Krzyża, Kręgu i Gwiazdy, niech tak się stanie!
Szarpana przez ciekawość Vanessa podeszła popatrzeć, co takiego wyczarował. Rezultat zrobił na niej ogromne wrażenie.
Okładka księgi wyglądała teraz jak wycięta z kamienia, z jaspisu albo malachitu. Skrzyły się na niej jakieś zawijasy, a na okładce pojawił się rysunek pentagramu w kole z równoramiennym krzyżem w środku. Nad tą figurą mag wyciął słowo „Kreol”. Nie zwracając uwagi na ironiczne spojrzenia Kreola i Hubaksisa, Van spróbowała otworzyć księgę, ale nic z tego nie wyszło. Do tego zrobiła się znacznie lżejsza – Vanessa prawie nie czuła ciężaru tomu, chociaż trzymała go w jednej ręce.
– Zadziwiające… – Pokiwała głową. – Jak długo będziesz… no, zapełniać ją?
– Myślę, że dam radę uporać się z tym w kilka tygodni. – Kreol wzruszył ramionami. – Oczywiście, będę musiał pracować po nocach…
– A kiedy zamierzasz spać?
– W najbliższym czasie w ogóle nie zamierzam – burknął mag. – Spałem pięć tysięcy lat, kobieto, czy myślisz, że się nie wyspałem? W najgorszym wypadku jest taka prosta rzecz, jak zaklęcie Bezsenności. Dziesięć minut i senność znika na całą noc.
– A mówią: starożytność, starożytność… – z zawiścią westchnęła Vanessa. – My się tu męczymy, pijemy kawę litrami, łykamy tabletki, a u was wszystko jest takie proste…
– Nie powiedziałbym, żeby to było proste – sucho poinformował mag.
– W takim razie nie możesz jeszcze trochę wstrzymać się z tą swoją głupią księgą?
– Kobieto! – wybuchnął Kreol. – Gdy masz ochotę udać się w ustronne miejsce, spróbuj zatkać otwór palcem i się wstrzymać! Mam nadzieję, że porównanie cię nie wzburzyło?