Литмир - Электронная Библиотека

W tym momencie minęło dziesięć minut i telewizor się wyłączył.

– A to co takiego, wróć! – zawołał Hubaksis, rozczarowany.

– Milcz, niewolniku! – warknął Kreol. – Pewnie zaklęcie się wyczerpało. Nie, moje lustro było lepsze – w moje można było patrzeć nawet cały dzień.

– Tak, tylko że nie pokazywało takich ciekawych rzeczy – kwaśno odparł dżinn.

– Za to słuchało rozkazów!

Vanessa wróciła do domu we wspaniałym humorze. Udało jej się wrócić do muzeum na kilka minut przed kontrolą i to, że całą noc nie było jej na posterunku, pozostało niezauważone. Nieskalana reputacja Van jako policjantki uratowała ją przed dochodzeniem. Tak naprawdę nikt specjalnie nie wyrywał się, żeby coś wyjaśniać – jak ustalono, narzędzia Kreola nie były specjalnie cenne. Doktor Redwall, dyrektor muzeum, skłaniał się ku opinii, że to podróbki.

Oprócz tego zabrała samochód z parkingu, wpadła do sklepu, kupiła parę potrzebnych rzeczy (oraz kilka niepotrzebnych) i zaszła do agencji sprzedaży nieruchomości, by umówić się na oglądanie domów. Na to, żeby wynająć domek nie miała dotąd pieniędzy. Wcześniej nigdy by się nie odważyła utopić wszystkich swoich oszczędności, ale teraz nie wątpiła, że już niedługo nie będzie musiała martwić się o pieniądze.

– Witajcie, neandertalczycy! – powiedziała półgłosem Vanessa. Półgłosem, bo nie miała ochoty, żeby usłyszała ją Louise. – Jak leci?

Vanessa zdążyła się przebrać i teraz paradowała w ślicznym dżinsowym komplecie. Tak właśnie ubierała się po pracy.

– Potrzebuję pióra i atramentu – natychmiast zażądał Kreol. – Szybko!

– A grzeczniej nie można? – obraziła się Van. – O, tam leży długopis! Co, nie widzisz?

– Tym można pisać? – zdziwił się mag, biorąc do ręki wskazany przedmiot. – Nie mam wosku.

– A co ma do rzeczy wosk? – zdziwiła się z kolei Van.

– No, przecież to jest pałeczka do pisania? – uściślił Kreol. – Takimi pisze się tylko na wosku. Albo na miękkiej glinie…

Vanessa roześmiała się perliście, myśląc, że mimo wszystko ten łysy czarodziej jest zabawny.

Zdjęła skuwkę i pokazała mu, jak pisze się długopisem.

Kreol miał przy tym niezwykle śmieszną minę. Nagle Vanessa zobaczyła swoją nieszczęsną odznakę policyjną i teraz ona wyglądała zabawnie.

– Co zrobiliście z moją odznaką?! – zapytała przerażona. – Po co ją pomalowaliście?!

– Niczym jej nie malowaliśmy. – Kreol lekceważąco machnął ręką, ciesząc się nową zabawką. – Po prostu zamieniłem ją w złoto.

– W złoto? – wyszeptała Vanessa, ważąc odznakę w dłoni. Rzeczywiście, była nieco cięższa. – Ale jak?

– Jeszcze się nie przekonałaś, że mój pan jest magiem? – nachmurzył się Hubaksis.

– Dziękuję za komplement – z roztargnieniem powiedział Kreol. – A co, rzeczywiście potrzebny był ci ten amulet?

– To nie amulet! To… mmmm… w waszym języku nie ma takiego słowa… – Vanessa wyobraziła sobie, jak będą na nią patrzeć na komendzie, jeśli pojawi się ze złotą odznaką na piersi. Tak, czegoś takiego jeszcze nie było. Chociaż może przecież powiedzieć, że ją zgubiła, a to przetopić i sprzedać… Van oszacowała, ile może kosztować taki kawałek złota. Sumka wyszła niemała, postanowiła więc wybaczyć Kreolowi.

– Jeśli chcesz, mogę zrobić z powrotem tak jak było… – niechętnie zaproponował mag.

– Dobrze, nie trzeba – uśmiechnęła się Vanessa. – A swoją drogą dobrze, że twoje narzędzia są tylko pozłacane, inaczej miałabym nieprzyjemności.

– Co?! – oburzył się mag. – O czym ty mówisz, kobieto?! Wszystkie moje narzędzia są zrobione z najczystszego złota! Ani odrobiny dodatków! Prawdziwe złoto i drogocenne kamienie – nie jestem jakimś tam znachorem, żeby używać podróbek!

– Bzdury! – fuknęła Vanessa, ważąc w ręce magiczną czarę. – To jest lekkie jak z drewna!

– Ach, o to chodzi… – Kreol rozpłynął się w uśmiechu pełnym wyższości. – Głupia dzikusko, znowu zapomniałaś, że jestem magiem. Wyobraź sobie, jak ciężko byłoby mi taszczyć taką laskę, gdyby była z czystego złota. – Bez trudu machnął nią, aby zademonstrować swoją rację.

– No o czym niby ja mówię? – zaperzyła się Vanessa, puściwszy mimo uszu „głupią dzikuskę”.

– Nie, źle mnie zrozumiałaś… to znaczy, niedokładnie się wyraziłem. Oczywiście i laska, i cała reszta są ze złota, ale przeprowadzono nad nimi rytuał Ulżenia. Prosta sprawa – rzecz staje się kilka razy lżejsza, nie tracąc przy tym żadnych innych właściwości.

– To tak – w końcu zrozumiała. – Nie sądzę, żeby doktor Redwall domyślił się czegoś takiego. Ale jak to w ogóle możliwe?

– Trudno wyjaśnić – zmarszczył się Kreol. – Jest to jakoś związane z tymi malutkimi kuleczkami, z których zbudowane jest wszystko, co istnieje.

– Molekuły? W waszych czasach wiedziano już o istnieniu molekuł? – zdziwiła się Vanessa. Pamiętała jeszcze lekcje chemii w szkole.

– Teraz tak je nazywają? Magowie zawsze o nich wiedzieli, a jakże…

– A my oglądaliśmy twoje magiczne lustro! – pochwalił się Hubaksis.

– Co znowu za magiczne lustro? – spytała Vanessa podejrzliwie, przyglądając się lustru wiszącemu na ścianie. Zdecydowanie nie było w nim nic magicznego.

– O, to – wyjaśnił dżinn, siadając na telewizorze. – Widzieliśmy tam tyle różności… dopóki zaklęcie się nie wyczerpało.

– A, to lustro! – roześmiała się Van. – No i co tam zobaczyliście?

– Najpierw żywe obrazki z Thotem i Anubisem – zaczął wyliczać dżinn. – Potem demona. Okropne stworzenie. Ale nie bój się, nie zauważył nas, w porę się przed nim ukryliśmy.

– A nawet jeśli nas zauważył, bez trudu sobie z nim poradzę – wtrącił Kreol. – Poskramiałem takie demony, przy których ten wyglądałby jak drobny złodziejaszek.

– Widzieliśmy także innego maga – pośpiesznie dodał dżinn. – Ten akurat nas zauważył i zatarł obraz. Potem oglądaliśmy tańce odalisek, ale wtedy akurat zaklęcie się wyczerpało.

– Rozumiem… – Vanessa uśmiechnęła się, zgadując co rzeczywiście ci dwaj widzieli w telewizji. I co to takiego, do diabła, są te odaliski? – Nic więcej nie widzieliście?

– Nie zdążyliśmy – ze smutkiem westchnął Kreol. – Mogłabyś pokazać mi Babilon? Chciałbym zobaczyć, czy coś z niego zostało…

– Widzisz, to niezupełnie takie lustro jak sądzisz… – zmieszała się Van, zastanawiając się, jak wyjaśnić tej żywej skamienielinie, co to jest telewizja… – To działa mniej więcej tak…

Wyjaśnienia zajęły tylko parę minut. Kreol nie był głupi i dość łatwo zrozumiał, o co chodzi.

– Czyli to jest coś w rodzaju teatru, tylko na odległość? – W zadumie podrapał się w kark. – Można zobaczyć tylko to, co pokazuje samo lustro?

– Świetnie wszystko zrozumiałeś – przytaknęła Van.

– A coś prawdziwego pokazuje? – upewnił się mag.

– No, nadają wiadomości, filmy dokumentalne, różne programy edukacyjne… – wymieniła Vanessa. – Tam pokazują prawdziwe rzeczy.

– Nie, moje lustro było znacznie lepsze – fuknął Kreol, nadąsany. – Pokazywało to, co ja chciałem, a nie to, co samo raczyło.

– Nie wątpię – zgodziła się Van.

Potem pokazała Kreolowi zakupy. Kupiła mu komplet bielizny, parę skarpetek, koszule i wspaniały zestaw dżinsowy, bardzo podobny do tego, jaki sama nosiła. Taka odzież po prostu podobała się Van bez żadnej głębszej przyczyny.

Mag założył nowe rzeczy i od razu prezentował się znacznie lepiej. Frak mimo wszystko wyglądał na nim okropnie głupio. Został za to w starych butach.

– Dziwna tkanina. – Dotknął rękawa. – Za moich czasów robili z takiej worki.

– Słusznie, dżins robi się z płótna… a może z juty? – Vanessa nieco się zawahała. – Nie przejmuj się – to teraz ostatni krzyk mody. Kupiłam ci jeszcze marynarkę, spodnie, kurtkę i inne drobiazgi. Potem przymierzysz. A tobie się podoba?

– Mnie się podoba, panie – podpowiedział dżinn. – Tylko jeszcze potrzebna jest czapka.

– Czapka? – zdziwiła się Van. – A po co czapka?

– A co to za mag bez czapki? – żachnął się Kreol. – Czapkę wybiorę sam – nie jestem pewien, czy kupisz to, co potrzeba.

13
{"b":"106985","o":1}