Литмир - Электронная Библиотека

– O czym mówicie? Możecie wyjaśnić? – zabrała głos Van.

– Widzisz tę świecącą gwiazdę na podłodze? – Kreol wskazał pentagram. – Nasz bardzo rozmowny przyjaciel jest z nią na zawsze związany. Nie może opuścić tego wymiaru, dopóki ona jest tutaj. Uwolnić może go tylko ten, kto ją narysował, a on, hmmm… sama rozumiesz.

– No to zetrzyjcie ją! – Vanessa wzruszyła ramionami ze zdziwieniem.

– Jakie to proste! Ze też sam na to nie wpadłem! – Mag skrzywił się złośliwie. – Nie, zależność między nimi jest silniejsza. Jeśli pentagram zostanie zniszczony lub tylko uszkodzony, on też zginie. Popatrz na jego prawą, tylną rękę.

Demon westchnął i podniósł wspomnianą kończynę, demonstrując Vanessie brak małego palca. Zamiast niego miał tylko nędzny kikut, długości około pół centymetra.

– To z powodu startego czubka? – zapytała ze współczuciem. Butt-Krillach ze smutkiem skinął głową.

– To co, mam cię tak zostawić na strychu? – niechętnie zapytał Kreol.

– Po co? – Demon wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Oczywiście, szkoda, że nie mogę wrócić do rodzinnego wymiaru, ale spokojnie mogę żyć w tym. Oczywiście, jeśli będę mógł opuścić to wstrętne miejsce…

– Rozumiem… – Mag także się uśmiechnął domyślnie. – Chcesz, żebym zniszczył zaklęcie Zatrzymania i wypuścił cię ze strychu?

– Nawet o tym nie myśl! – oburzyła się Vanessa, gdy zorientowała się, o czym tych dwóch rozmawia. – Nie pozwolę, żeby po moim domu spacerowała ta małpa!

– Moja droga, a czym tak ci dokuczyłem? – ironicznie rzucił Butt-Krillach. – Do tego jestem strasznie głodny – jemy niewiele, ale nie aż tak mało! Prawie nic nie jadłem przez całe dwa stulecia… Te kilka sów, szczurów i owadów nie liczy się.

– Może w takim razie poczekamy, aż umrzesz z głodu? – mruknął Kreol.

– Będziecie długo czekać – zachichotał demon. – Jeszcze co najmniej sto lat… Mimo wszystko wolałbym odzyskać wolność.

W zasadzie jest to możliwe… – powiedział w zadumie mag, nie zwracając uwagi na pełne oburzenia krzyki Van. – Ale do czego możesz mi się przydać, powiedz, mój drogi? O ile dobrze zrozumiałem, zajmujesz się przede wszystkim rozrywaniem innych na kawałki, a to świetnie umiem robić sam. Do tego nie mam na razie żadnego kandydata… Ze starych wrogów został tylko Troy, a nowych jeszcze się nie dorobiłem. Napuścić cię na Troya? Cha, cha, śmieszne – mruknął smętnie. – Co jeszcze możesz zaoferować?

– Mogę bronić domu – bez przekonania zaproponował demon. – Albo robić coś innego…

– Jeszcze jeden sługa? Ostatnio mam ich więcej niż potrzeba… Dobrze, załóżmy, że wymyślę dla ciebie zajęcie. Dodatkowa jednostka bojowa nie zaszkodzi. Ale co stoi na przeszkodzie, żebyś przegryzł mi gardło, gdy zasnę?

– Mogę złożyć przysięgę.

– Tak samo dwuznaczną, jak ta dana Katzenjammerowi? Nie, załatwimy to inaczej. Sługo, ukaż się!

Obok niego pojawił się kryształowy podrostek, patrzący smutnymi, martwymi oczami.

– Wiesz, kto to jest? – zapytał Kreol. Butt-Krillach w milczeniu skinął głową.

– Dobrze… I tak, Sługo, słuchaj mojego rozkazu! Jeśli umrę, nieważne z jakiego powodu, natychmiast zjawisz się tutaj i zniszczysz pentagram! Rozkaz ten ma najwyższy priorytet, nie podlega przedawnieniu i nie może być przez nikogo odwołany!

– Tak, to dobre zabezpieczenie – przyznał demon. – Ale dlaczego ograniczyłeś się tylko do własnej osoby? A co, jeśli zabiję tę dziewczynę? Oczywiście, czysto hipotetycznie…

– Hipotetycznie? – Mag zmarszczył się groźnie. – Czysto hipotetycznie, w takim przypadku wsadzę cię do klatki i będę bez chwili przerwy dręczył najwymyślniejszymi torturami. Ale będziesz żył, możesz w to nie wątpić… Przeżyłem tak długo nie dlatego, że wierzyłem wszystkim na słowo. Uważaj – zdejmuję zaklęcie.

Kreol stanął na środku strychu, podniósł ręce i wymówił śpiewnie kilka słów. Następnie machnął laską, wyrysowując nią w powietrzu jakąś figurę i z jej czubka wystrzelił snop różnokolorowych iskier. Niewtajemniczony człowiek nic więcej by nie zauważył, ale Butt-Krillach radośnie pisnął, i z szybkością wściekłego kota rzucił się w stronę otworu po drzwiach.

– I co narobiłeś? – wysyczała Vanessa, chwytając Kreola za klapy marynarki. – A jeśli on teraz pogna do miasta i zacznie zjadać ludzi?

– Myślę, że ma dość oleju w głowie, żeby tego nie robić. – Kreol obojętnie wzruszył ramionami. – Nie martw się, kobieto, w razie czego zawsze będę w stanie go zniszczyć. Nie myśl, że boję się jego przekleństwa – każdą klątwę można zdjąć. Sił mi starczy…

– A jeśli po prostu ucieknie? – Vanessa upierała się przy swoim. – Tylko nie mów, że rzucisz wtedy wszystkie sprawy i pobiegniesz szukać go po całym Frisco?

– Oczywiście, że nie… Po prostu urwę mu jeszcze kilka palców.

Kreol ruchem głowy wskazał wciąż jeszcze świecący na podłodze pentagram i uśmiechnął się złowróżbnie.

Rozdział 8

Minęło piętnaście dni i stary dom stopniowo zaczął ożywać. Przez czterdzieści lat nikt w nim właściwie nie mieszkał. W tym czasie zmieniło się jedenastu właścicieli, ale żaden z nich nie wytrzymał dłużej niż trzy miesiące. Kreol i Vanessa byli dwunastymi.

Mag całkowicie pogrążył się w pracy. Odrywał się od niej tylko po to, żeby coś zjeść, a od potrzeby snu uwolnił się zaklęciem Bezsenności. Nie mógł jednak robić tego bezkarnie – oczy miał zaczerwienione, a powieki opuchnięte. Vanessa na wszelkie sposoby starała się przekonać go, żeby przestał znęcać się nad organizmem i choć raz wyspał się jak należy, ale mag tylko oganiał się od niej niecierpliwie. Zajmował się dwiema rzeczami – nieustannie pisał magiczną księgę i otulał dom magiczną ochroną. I jedno, i drugie wymagało mnóstwa czasu, a Kreol w żaden sposób nie mógł się zdecydować, co jest dla niego ważniejsze, dlatego zajmował się obiema sprawami na przemian. Na początku martwił się, że tylko patrzeć, jak po jego skórę przyjdzie Troy, ale z czasem uspokoił się, doszedłszy do wniosku, że ten nie wie nawet o zmartwychwstaniu starego wroga.

Vanessie udało się przynajmniej uwolnić od prac domowych. Urisk Hubert, zachowując cały czas kamienny wyraz twarzy, sprzątał, gotował i obsługiwał wszystkich domowników. Obiady i kolacje wychodziły mu nadzwyczaj smaczne, chociaż Vanessie niezbyt podobało się, że tak bardzo nalega na serwowanie egzotycznych dań. Korzystał z książki kucharskiej, którą pozostawił w domu jeden z poprzednich właścicieli, prawdziwy smakosz. Ale wszystko jednak nadawało się do jedzenia.

Sama Vanessa podkasała rękawy i na serio zajęła się remontem. Początkowo planowała wynająć brygadę, która doprowadziłaby tę szopę do porządku, ale pojawiło się pytanie, gdzie w takiej sytuacji ukryć cały ten nadnaturalny zwierzyniec? Normalnego człowieka większa część mieszkańców wprawiłaby, w najlepszym przypadku, w silne zdumienie. Dlatego postanowiła zrobić to sama.

Wszystko, czego potrzebowała, zamawiała przez telefon. Tapety, farby, klej, drewno, szyby, gwoździe, narzędzia i inne drobiazgi, nawet klamki do drzwi. Zamówiła też stertę książek w rodzaju „Zrób to sam”. Na szczęście dziadek Vanessy ze strony matki był stolarzem, ubóstwiał majsterkowanie i czegoś tam wnuczkę nauczył, nie musiała więc zaczynać od zera.

Oczywiście, w pojedynkę wiele by nie zdziałała. Potrzebni byli pomocnicy. Najpierw skonfiskowała Kreolowi amulet Sługi. Kto jak kto, ale on musiał dobrze się napracować! Van poganiała go od rana do wieczora, nie dając ani chwili wytchnienia. Nie protestował.

Szybko jednak zauważyła, że magiczny Sługa ma szereg wad. Przede wszystkim często rozumiał rozkazy inaczej niż ten, kto je wydawał. Vanessa kazała mu, na przykład, wyciąć z drewna stopnie, potrzebne do zrobienia nowych schodów. Niby wszystko było w porządku, pierwszy stopień wyszedł wprost idealnie, więc Vanessa spokojnie poszła napić się kawy. Wróciła po półgodzinie i odkryła, że popełniła straszny błąd – zapomniała określić potrzebną liczbę stopni. Sługa zdążył wykorzystać trzy czwarte wszystkich desek i zapełnił pokój stopniami aż pod sufit. Trzeba było zamówić nowe deski i intensywnie myśleć, jak zagospodarować taką ilość niepotrzebnych wyrobów drewnianych.

29
{"b":"106985","o":1}