– Robi wrażenie…!
– Porusza się sto razy szybciej niż zwykły człowiek, a do tego ma wszystkie narzędzia niezbędne do wykonania dowolnej pracy. – Mag uniósł palec. – Pracuje za setkę robotników, a przy tym nie je i nie śpi.
– A samochód może naprawić? – zainteresowała się Vanessa.
– Samochód? – zamyślił się mag. – Nie wiem… Oczywiście, Magiczny Sługa umie dużo, ale przecież jest bardzo, bardzo stary… Widzisz, tu na odwrocie jest napis w języku, który był starożytny już za moich czasów.
– I co, każdy może założyć tę błyskotkę i wydawać rozkazy temu chłopakowi?
– Oczywiście. – Wzruszył ramionami Kreol. – Chcesz spróbować?
– Mogę? – ucieszyła się Vanessa.
– Proszę bardzo, dlaczego by nie…
Mag zdjął amulet i własnoręcznie włożył go na szyję dziewczyny. Zimny łańcuch przyjemnie chłodził skórę, a sam amulet prawie nic nie ważył, jakby podlegał Zaklęciu Ulżenia.
– No dalej, Van, rozkaż mu coś – rozległ się głos Hubaksisa.
– Zaraz… zaraz… niech to diabli porwą, nic mi nie przychodzi do głowy…
Vanessa rozejrzała się dookoła. Na ziemi nie znalazła nic odpowiedniego.
– No? – Kreol uniósł brwi.
– No poczekaj żesz… – Van zagryzła wargi.
– Rozkaż mu rozłożyć śmieci tak, jak leżały przedtem… – zjadliwie poradził dżinn.
– Odczep się! Stop, przypomniałam sobie!
Vanessa wyjęła z torby przypadkowo zabraną pomarańczę i uniosła wysoko przed sobą, jakby chciała nią nakarmić niewidzialnego słonia.
– Zupełnie nie umiem ich obierać, zawsze się opryskam sokiem – rzekła konfidencjonalnym szeptem. – Ej, ty tam, obierz pomarańczę!
Nic się nie wydarzyło.
– Coś się zepsuło?
– Po prostu zapomniałaś dodać: „sługo” – burknął mag. – Słowo-klucz. Jak inaczej ma zrozumieć, że zwracasz się do niego, a nie do kogoś innego?
– Tak? Dobrze… Sługo, obierz pomarańczę!
W następnej sekundzie skórka z prędkością błyskawicy odpadła z owocu i wylądowała na dłoni Vanessy. Na słodkim miąższu nie zostało ani śladu skórki.
– Nieźle – oceniła, dzieląc pomarańczę na trzy równe części. – Tylko po co oddał mi skórkę? Mógł ją wyrzucić, czy on jest całkiem tępy?
– Oczywiście. – Mag kiwnął głową. – Wypełnia rozkazy i nic więcej. I dobrze, że jest całkiem pozbawiony rozumu.
– Dlaczego?
– Dlatego, że Magiczny Sługa obdarzony rozumem wcześniej czy później poczuje się zmęczony swoją sytuacją. W rezultacie nieunikniony jest bunt. Znam co najmniej trzy przypadki, gdy taki właśnie sługa zabił swego pana.
Vanessa o mało nie udławiła się pomarańczą. Pospiesznie zdjęła z szyi łańcuszek i oddała amulet Kreolowi. Nieporuszony, założył go z powrotem, obok swojego starego amuletu ochronnego i dodał:
– Ale tego nie ma się co bać. Oczywiście, jeśli wydam mu rozkaz, aby cię zabił, wypełni go co do joty, ale równie dobrze można bać się kuchennego noża. Chociaż nie, nie mam racji. Nawet mniej. Magiczny Sługa nie może zrobić krzywdy swemu panu – to część jego życiowego credo.
– W takim razie jak mogli się buntować? – podejrzliwie zapytała Vanessa.
– Zwykła sprawa. Niedoróbka w zaklęciu. Większość magów obdarza takich magicznych służących chęcią do pracy. Miłość do pracy, rozumiesz?
– Czyli robią z nich pracoholików? – Kiwnęła głową Van. – I co w tym złego?
– Sługa stopniowo staje się coraz bardziej samodzielny. Zaczyna domagać się od pana pracy – najpierw nieśmiało, a potem coraz natarczywiej. Z czasem dochodzi do tego, że grozi zabiciem maga, jeśli nie dostanie kolejnego rozkazu.
– A niech to, czegoś takiego nie wymyśliły nawet nasze związki zawodowe! – mruknęła Vanessa. – I co, zabijają?
– Rzadko. Większość magów stosuje w takim przypadku zwyczajną pułapkę – nakazują słudze zrobić coś niewykonalnego. Na przykład ukręcić bicz z piasku, albo wyczerpać morze łyżką. Zajmuje to temu stworzeniu nieokreślony czas.
– Czasami dają im jeszcze magiczną siłę – dodał Hubaksis. – Znałem kiedyś jednego maga, władającego takim sługą. Nazywał go „To, Nie Wiadomo Co”.
– Wydaje mi się, że w dzieciństwie czytałam podobną bajkę… – zamyśliła się Van.
Rozdział 5
Wróciwszy do domu, Kreol przede wszystkim zajął się amuletem Sługi, sprawdzając, czy nie ma w nim ukrytej pułapki. Dokładniej rzecz ujmując, sprawdzał wszystkie możliwe wbudowane świństwa. Przy okazji poinformował ściany, że w przypadkowo znalezionym amulecie może siedzieć wszystko, co tylko komu przyjdzie do głowy, nawet jeszcze jeden demon – tyle, że wrogi.
Ściany – dlatego, że Vanessa i Hubaksis nie wyrazili chęci przyglądania się jego pracy. Woleli oglądać telewizję. Oczywiście Kreol okropnie się obraził, ale nikt na to nie zwrócił uwagi.
– Prawdziwych mistrzów nie cenią nigdzie – burczał półgłosem. – Ani tutaj, ani w Sumerze…
Mamrotał, ale tak, żeby słyszano go w drugim pokoju. Nawet otworzył szerzej drzwi, żeby wszyscy dookoła wiedzieli, jaki jest niezadowolony. Van natychmiast pogłośniła dźwięk w telewizorze.
– Mimo wszystko nie rozumiem – nachmurzył jedyne oko Hubaksis, tępo wpatrując się w ekran. Nie rozumiał ani słowa, ale mimo to oglądał. – Jeśli ten człowiek poprawnie odpowie na pytanie, to dostanie pieniądze?
– Aha. – Vanessa obojętnie przytaknęła. – Dwadzieścia dolarów. Jeśli jeszcze raz odpowie – dostanie więcej.
– A jeśli źle odpowie? Zabiją go? – zapytał dżinn z wyraźną nadzieją.
– Oczywiście, że nie. Po prostu nie dostanie nagrody.
– Nawet nie obiją go pałkami?
– Nie obiją.
– Nawet nie wbiją gwoździa w plecy?
– Ależ masz fantazję… – Vanessa z wyrzutem pokręciła głową.
– To co w tym jest ciekawego? – Hubaksis był szczerze rozczarowany. – Pokaż lepiej walkę gladiatorów.
Vanessa też niezbyt lubiła te wszystkie intelektualne widowiska, dlatego bez specjalnych sprzeciwów zaczęła przerzucać kanały, szukając czegoś, co mogłoby być odpowiednikiem walki gladiatorów. Poszczęściło jej się – już przy piątej próbie trafiła na wrestling. Hubaksis natychmiast się zainteresował.
– To gladiatorzy?
– Tak.
– A dlaczego są bez broni?
– Bo to tacy gladiatorzy! – z rozdrażnieniem odpowiedziała Van.
– Bójka na pięści to zajęcie dla tłuszczy – natychmiast zawyrokował dżinn. Patrzył jeszcze przez kilka sekund, a potem zawołał ze wzburzeniem: – Przecież to nie jest prawdziwa walka! Wszystko jest ustawione! Patrz, patrz, ten uderzył tamtego stołkiem, a nawet żeber mu nie złamał! Tak się nie zdarza!
– A może jest osłonięty tarczą siłową? – odezwał się Kreol, który wszystko doskonale słyszał. – Pamiętam, kiedy byłem jeszcze czeladnikiem, zarabiałem, pomagając najemnikom wygrywać pojedynki… Zawiniesz takiego w magiczny kokon i można go okładać czymkolwiek, nawet świątynią Enlila…
– Nie, panie, gdybyś sam zobaczył, nie mówiłbyś takich rzeczy! – zdecydowanie zaprzeczył Hubaksis. – Wyraźnie nie uderzył z całej siły! Wszystko jest ustawione, na pewno! W tym świecie nawet gladiatorzy są niepełnowartościowi!
Vanessa z niezadowoleniem wydęła wargi. Jej też nie podobał się wrestling, ale jakim prawem ten beznogi krasnal narzeka na coś, o czym nie ma pojęcia?
W tym czasie Kreol zakończył pracę nad amuletem. Nie znalazł w nim nic podejrzanego, ale nie rozwiało to wszystkich jego wątpliwości. Aby ostatecznie się uspokoić, postanowił zastosować najcięższą broń – jednego ze swych osobistych demonów. Mag szybkim ruchem musnął rytualnym nożem nadgarstek tak, aby krew kapnęła do podstawionej czary i ściszonym głosem wymamrotał:
– Twoim imieniem i swoją krwią przywołuję cię, Skaramachu. Przybądź i powiedz mi wszystko, co pragnę wiedzieć, przyzywam cię imieniem Marduka i jego pięćdziesięciu wcieleń. Przyjdź, skosztuj mojej krwi oddanej dobrowolnie.
Skaramach nie należał do legionu Eligora, a więc nie dotyczyła go umowa zawarta przez Kreola w zamierzchłych czasach. Dlatego mag musiał zapłacić – bezpłatnie demon nie pracował. Przy czym kilka kropli krwi nie było zbyt wygórowaną zapłatą, a znosić ból Kreol nauczył się w wieku piętnastu lat. Jego pierwszy nauczyciel był urodzonym sadystą i często zabawiał się, odcinając uczniom kończyny i przywracając je potem na miejsce. Tych, którzy w czasie „operacji” krzyczeli z bólu, bił do nieprzytomności posochem. Odlanym z czystego brązu.