– W ten sposób możemy w mgnieniu oka dostać się do dowolnego świata – podsumował Mao.
No, nie do dowolnego – zaprzeczył Butt-Krillach. – Przecież z kartki można przejść tylko na sąsiednią, a nie w dowolne miejsce książki. Im bliżej siebie są dwa światy, tym łatwiej jest się między nimi przemieszczać. Do tego nie wszystko jest takie proste – w rzeczywistości są nie trzy wymiary, a znacznie więcej, co jeszcze bardziej utrudnia takie podróże. Ale Leng to jeden z najbliższych światów, dość łatwo się do niego dostać… – nieoczekiwanie zakończył demon. – Mój świat też znajduje się całkiem blisko waszego, i świat dżinnów, i wiele innych…
– A czy istnieje świat, który prawie nie różni się od naszego? – zasępił się Mao.
– Tak, jak w „Slidersach” – przypomniała swój ulubiony serial Vanessa.
– Tak, całe mnóstwo – uśmiechnął się Butt-Krillach. – Są takie, których w żaden sposób nie da się odróżnić od waszego. Przecież mówię – światów jest nieskończenie wiele. Doświadczony mag, jeśli zechce, może przenieść się do każdego z nich – rytuały nie są zbyt skomplikowane.
– Kiedy trochę się obrobię, zbuduję pentagram do podróżowania – burknął Kreol, podnosząc się z kolan – a na razie wystarczy tymczasowy.
Mag wyjął zza pazuchy czarny flakonik zatkany wiekowym korkiem, otworzył go i rozsypał nad pentagramem zjadliwie zielony proszek. Pyłki spadające na świecące linie buchały maleńkimi płomieniami jak meszki wlatujące do ogniska.
– Tak… – w zadumie powiedział mag, oglądając swe dzieło. – Wszystko gotowe, kobieto, będziesz coś ze sobą brać?
Vanessa poprawiła plecak. Wzięła sobie do serca ostrzeżenie Hubaksisa i zabrała ze sobą zapas jedzenia na trzy dni. Kreol długo przekonywał ją, by nie ciągnęła ze sobą zbędnych śmieci, ale Vanessa tylko kręciła głową. Nie chciała polegać wyłącznie na zmartwychwstałym sumeryjskim magu.
Sam Kreol także wziął ze sobą ulubioną torbę. Włożył do niej swoje narzędzia, jakieś proszki, zioła, a przede wszystkim – magiczną księgę. W ręku trzymał tylko laskę.
– Idź za mną krok w krok – nakazał poważnie, sadzając Hubaksisa na ramieniu Van. – I uważaj, kobieto, żeby mój niewolnik nie uciekł, próbuje tego za każdym razem… Jeśli chcesz się pożegnać, zrób to teraz – w trakcie rytuału nie wolno wymawiać zbędnych słów.
Van objęła ojca i wesoło pomachała mu na pożegnanie. Nie wiadomo dlaczego, ani on, ani ona, nie traktowali całej sprawy poważnie – prawdopodobnie nadal nie mogli uwierzyć, że za chwilę Kreol otworzy drzwi między światami i dziewczyna wyruszy z nim do innego wymiaru – wstrętnego Lengu.
– Jestem gotowa – oznajmiła Vanessa. Z całych sił starając się nie roześmiać, stanęła za plecami Kreola.
– Nie trzeba powtarzać moich słów ani ruchów – przypomniał mag na wszelki wypadek. – Po prostu idź za mną.
Wszedł do pentagramu tam, gdzie trójkąt był niezamknięty i zaczął poruszać się wzdłuż jednej z linii w stronę najbliższego kąta po lewej stronie.
– Zazas, Nasatanada, Zasas, Zasas! – mówił Kreol, idąc.
W dolnym lewym rogu mag zatrzymał się i podniósł lewą rękę, zaginając mały, serdeczny i wskazujący palec oraz kciuk. Jedyny niezgięty palec utworzył taką figurę, że Van z trudem zachowała poważny wyraz twarzy.
– Ohodos-Skijen-Zamoni! Ohodos-Skijen-Zamoni! Ohodos-Skijen-Zamoni! – krzyknął Kreol, nie zmieniając położenia palców.
Następnie ruszył wzdłuż drugiej linii, w stronę zamkniętych trójkątów. Na skrzyżowaniu z krzywą linią Kreol klęknął i z powagą wydeklamował:
Będący Całością Żyje W Mroku, W Środku Wszystkiego Żyje, Co Jest W Mroku;
I Mrok Ten Będzie Wieczny, Gdy Wszyscy Pokłonią Się Przed Onyksowym Tronem.
Gdy skończył, wstał z klęczek i ruszył dalej w stronę trójkąta. W trójkącie zatrzymał się, aby złożyć ręce w nowy znak – użył kciuka i środkowego palca – oraz wymówić jeszcze jedno zaklęcie.
Abissus Diasonrsus, Zhove – Azatoth Nerro, Yia! Nyarlathotep!
Przeszedłszy wzdłuż poziomej linii do drugiego trójkąta, pokłonił się trzykrotnie i uformował nowy znak. Tym razem zagiął kciuk, środkowy i serdeczny palec.
Nastąpiła ostatnia część rytuału. Kreol wraz z Vanessą i Hubaksisem przeszedł ku znajdującej się w prawym dolnym rogu spirali i powiedział:
Zenahesn, Pitoh, Ohas, Zaegos,
Mawok, Nigosus, Bojar! Heeho!
Yog-Sothoth!
Yog-Sothoth!
Yog-Sothoth!
Wypowiedziawszy ostatnie słowo, Kreol wyciągnął laskę i narysował w powietrzu figurę przypominającą odwróconą literę „N” przeciętą literą „Z”.
Świecący symbol przez chwilę wisiał w powietrzu, a potem w mgnieniu oka zmienił się w coś przypominającego niewielką czarną dziurę.
– A niech mnie! – mimowolnie westchnęła Van. Kreol odwrócił się w jej stronę, wściekłe łypiąc oczami, złapał ją za rękę, ścisnął jakby chciał połamać jej kości i skoczył w otwarte okno między wymiarami. Zamknęło się za ich plecami, a pentagram zaczął powoli znikać…
***