Литмир - Электронная Библиотека

– Mówiliśmy o wielu rzeczach. – Zrozumiałam, że próbuje innej taktyki. Jej drażliwość częściowo znikła. Teraz postanowiła zauroczyć mnie swoją uprzejmością. – Boże, nie wiem, co się ze mną dzieje. Przykro mi, jeśli zabrzmiało to szorstko. Skoro tu jesteś, może usiądziesz? Mam trochę schłodzonego wina, jeżeli masz ochotę.

– Z przyjemnością, dzięki.

Opuściła pokój, niewątpliwie wdzięczna za okazję do wymówki i za czas na obmyślenie strategii zacierania śladów. Ja też się rozpromieniłam, gdyż nadarzyła się sposobność, by powęszyć trochę po kątach. Przyskoczyłam do fotela, żeby sprawdzić stojący za nim stolik. Jego blat zawalony był rzeczami, których nie chciałam dotykać. Wysunęłam szufladę. Wnętrze przypominało schowek na gospodarskie odpadki. Baterie, świeczki, przedłużacz, rachunki, wstążki, paczki zapałek, dwa guziki, przybornik do szycia, ołówki, stara poczta, widelec, pistolet do gwoździ, a wszystko pokryte warstwą kurzu. Usłyszałam dobiegający z kuchni dźwięk korka wyciąganego z butelki oraz brzęk kieliszków wyjmowanych z barku. Kieliszki znów zaczęły dzwonić, gdy wracała do pokoju. Zaniechałam dalszych poszukiwań, siadając niewinnie na oparciu kanapy.

Nie potrafiłam wymyślić żadnego komplementu na temat jej domu, bo dręczyła mnie myśl, że moja szczepionka przeciwko tężcowi przestała już działać. W takim mieszkaniu, gdy chce się skorzystać z ubikacji, trzeba położyć na desce papier.

– Wielki dom – bąknęłam.

Sufi się skrzywiła.

– Jutro przychodzi sprzątaczka – powiedziała. – Rzadko już sprząta. Wiele lat pracowała dla moich rodziców i nie mam serca jej zwalniać.

– Czy oni mieszkają z tobą?

Potrząsnęła głową.

– Nie żyją. Rak.

– Oboje?

– Tak to już jest – odparła, wzruszając ramionami.

To tyle, jeśli chodzi o rodzinne uczucia.

Wręczyła mi szklankę wina. Po nalepce zorientowałam się, że jest to ten sam ultrakiepski trunek, który piłam, nim przerzuciłam się na kartony z widokiem wymyślonej winiarni na obrazku. Widocznie żadna z nas nie miała forsy ani gustu, by zdobyć się na coś przyzwoitego.

Z kieliszkiem w dłoni usadowiła się w fotelu. Jej zachowanie uległo dużej zmianie. Musiała opracować jakiś dobry fortel.

Napiła się wina, patrząc na mnie znad brzegu kieliszka.

– Rozmawiałaś ostatnio z Derekiem? – zapytała.

– Był u mnie w biurze dziś po południu.

– Wyprowadził się. Kiedy Glen wróciła wieczorem z San Francisco, kazała służącej spakować jego manatki i wywalić je na podjazd. A potem zmieniła zamki.

– No, no – powiedziałam. – Ciekawe, co było powodem.

– Lepiej, jakbyś z nim najpierw porozmawiała, zamiast martwić się o mnie.

– A to dlaczego?

– Miał motyw, by zabić Bobby’ego. Ja nie mam, jeśli do tego zmierzasz.

– O jaki motyw ci chodzi?

– Glen odkryła, że osiemnaście miesięcy temu wykupił dużą polisę ubezpieczeniową na życie Bobby’ego.

– Co?! – Mój kieliszek przekrzywił się i wino popłynęło po ręce. Nie umiałam ukryć faktu, że się tym przejęłam, ale nie przypadło mi do gustu pewne siebie spojrzenie, jakim mnie obrzuciła.

– O, tak. Skontaktowała się z nią firma ubezpieczeniowa, prosząc o kopię aktu zgonu. Agent musiał czytać o Bobbym w gazecie i zapamiętał imię. W ten sposób wyszło szydło z worka.

– Myślałam, że nie można ubezpieczyć kogoś na życie bez jego podpisu.

– Teoretycznie nie, lecz wszystko da się załatwić.

Zajęłam się wycieraniem serwetką wylanego wina. W trakcie tej czynności uzmysłowiłam sobie – nad moją głową zapłonęła żarówka, jak na kreskówkach – że Sufi czuje do niego przemożną antypatię.

– Więc jak przedstawiają się sprawy?

– Derek wpadł po uszy – oświadczyła. – Twierdzi, że wykupił polisę całe wieki temu, kiedy Bobby kilka razy zgruchotał samochód. Sądził, że Bobby się zabije. Znasz ten typ. Jeden wypadek po drugim, a potem dzieciak kończy w plastikowym worku. To staje się społecznie akceptowaną formą samobójstwa. Osobiście myślę, że Derek nie mylił się za bardzo. Bobby pił na umór i z pewnością brał narkotyki. Nadawał się na złom, tak jak Kitty. Oboje byli bogaci, zepsuci i nierozważni.

– Uważaj, co mówisz, Sufi. Ja lubiłam Bobby’ego Callahana. Miał w sobie dużo energii.

– Któż z nas tego nie wie? – W jej głosie słyszałam ton wyższości, który doprowadzał mnie do szału, ale w tej chwili jeszcze nie mogłam pozwolić sobie na odpowiednią reakcję. Skrzyżowała nogi, kołysząc jedną stopą. Pompon na pantoflu falował, gdy przepływało po nim powietrze. – Czy ci się to podoba, czy nie, taka jest prawda. Ale to jeszcze nie wszystko. Plotka głosi, że Derek także Kitty ubezpieczył na wypadek śmierci.

– Na jaką sumę?

– Na pół miliona dolarów, tak samo jak Bobby’ego.

– Bez przesady, Sufi, to nie ma sensu. Derek nie zabiłby własnej córki.

– Ale Kitty jeszcze żyje, no nie?

– Ale dlaczego chciałby zabić Bobby’ego? Musiałby oszaleć. Pierwsza myśl, jaka przyjdzie glinom do głowy, to przyjrzeć się Derekowi.

– Kinsey – powiedziała cierpliwie. – Nikt jak dotąd nie badał, czy Derek jest przy zdrowych zmysłach. Według mnie to idiota. Skończony głupiec.

– Aż taki głupi nie jest – zauważyłam. – No bo jak chciałby się z tego wymigać?

– Nie ma dowodu, by maczał w czymkolwiek palce. Nie było świadków pierwszego wypadku i Jim Fraker sądzi, że ten drugi zdarzył się na skutek ataku. Jak to powiążą z Derekiem?

– Ale to i tak dziwne? Ma przecież pieniądze.

– Glen ma pieniądze. Derek nie ma złamanego szeląga. Zrobiłby wszystko, żeby się od niej uwolnić. Nie wiedziałaś tego?

Gapiłam się na nią, przetwarzając informacje w moim mentalnym komputerze. Znów napiła się wina, uśmiechając się do mnie i napawając efektem, jaki wywołała.

Ostatecznie powiedziałam:

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

– Możesz wierzyć, w co tylko zechcesz. Radzę ci: najpierw sprawdź to, a później zabierz się do czegoś innego.

– Nie lubisz Dereka, no nie?

– Oczywiście, że nie. Dla mnie to największa świnia, jaka kiedykolwiek żyła. W ogóle nie wiem, co Glen w nim widziała. Jest biedny, głupi, napuszony. Ale to i tak są te jego dobre strony – stwierdziła dobitnie. – A poza tym jest bezlitosny.

– Nie wygląda mi na kogoś bezlitosnego – powiedziałam.

– Ja go znam dłużej. To człowiek, który dla pieniędzy zrobiłby wszystko i podejrzewam, że uskładał sporą sumę, o której woli nie rozmawiać. Czy nie wydaje ci się, że jest człowiekiem z przeszłością?

– Jaką na przykład?

– Nie jestem pewna. Ale chętnie bym się z tobą założyła, że jego bufonada jest tylko przykrywką.

– Chcesz przez to powiedzieć, że Glen zamydlono oczy? Ona wydaje się na to za sprytna.

– Jest sprytna we wszystkim, oprócz mężczyzn. To już jej trzeci wypad, no wiesz, a ojciec Bobby’ego był niezłym łotrzykiem. O mężu numer dwa nie wiem za wiele. Mieszkała w Europie, kiedy się pobrali, ale to nie trwało długo.

– Może wróćmy na chwilę do ciebie. W dzień pogrzebu Bobby’ego odniosłam wrażenie, że pragniesz zniechęcić mnie do dalszego śledztwa. A teraz podrzucasz mi trop. Skąd ta zmiana frontu?

Zamilkła, skupiając uwagę na węźle przy szlafroku, choć dotąd jej usta nie zamknęły się ani na moment.

– Sądziłam, że przedłużysz tym tylko ból i rozpacz Glen – powiedziała po chwili, spoglądając na mnie. – To jasne, że nic, co powiem, nie zniechęci cię, więc równie dobrze mogę ci wszystko wyjawić.

– Dlaczego spotykałaś się z Bobbym na plaży? Co się wtedy działo?

– Och, nic – odparła. – Wpadliśmy na siebie kilka razy, kiedy chciał wyżalić się komuś na Dereka. Bobby też nie mógł go znieść i wiedział, że jeśli o to chodzi, ja będę wyborną słuchaczką. Na tym się skończyło.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu?

– Nie muszę się przed tobą spowiadać. Nieproszona pojawiasz się pod moimi drzwiami i wypytujesz o całe to gówno. To nie twój interes, dlaczego więc miałam ci odpowiadać? Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak cię czasem swędzi tyłek.

37
{"b":"102019","o":1}