Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na tapetach widniały ilustracje do opowieści Mamy Gąski, twoich pierwszych książeczek. Na ścianie kolorowe narzuty nad twoim łóżeczkiem, łóżeczkiem taty z dzieciństwa. Babcia Jean przechowała je przez tyle lat dla ciebie, serduszko.

Z regałów dosłownie wysypywały się kolorowe pluszaki i piłki do wszystkich możliwych dyscyplin sportowych.

Tatuś wystrugał dębowego konia na biegunach, pyszniącego się purpurowo-złotą grzywą. Zrobił ci też zabawkę nad łóżeczko w księżyce i gwiazdki. I pozytywkę nad głowę.

Za każdym pociągnięciem sznurka grała: „Zagwiżdż wesołą melodyjkę”. Zawsze kiedy ja słyszę, myślę o tobie.

Nie mogliśmy się ciebie doczekać.

Nick.

Matt znów oszalał. Kiedy wróciłam dziś z pracy, na stole kuchennym czekał na mnie prezent. Złoty papier w serduszka, obwiązany niebieską wstążką, ukrywał zawartość.

Potrząsnęłam, spod wstążki wypadł bilecik.

„Suze, pracuję dziś do późna, ale jak zawsze o Tobie myślę. Otwórz, kiedy wrócisz i odrobiną wypoczniesz. Będę o dziesiątej, Matt”.

Otworzyłam, uniosłam wieczko. W środku był medalion w kształcie serca z szafirem, na srebrnym łańcuszku. Nacisnęłam zameczek, serce otworzyło się, odsłaniając wygrawerowany napis: NICKOLAS, SUZANNE I MATT – NA ZAWSZE RAZEM.

Kochany Nicku.

Jakiś czas temu była modna powieść „Co się zdarzyło w Madison County”. Niosła przesłanie, że miłość może trwać tylko krótki czas. Szczęście bohaterów tej książki, Roberta i Franceski, trwało jedynie kilka dni. Nick, proszę cię, nie wierz w to. Miłość dwojga ludzi może trwać długo, jeżeli nie koncentrują się na sobie i każde jest gotowe dać drugiemu coś z siebie.

Ja byłam gotowa i Matt podobnie.

Twój ojciec mnie po prostu rozpieszcza. Choćby dzisiaj…

Kiedy zeszłam rano na dół w luźnej różowej piżamie, w domu zaroiło się od krewnych i przyjaciół.

Zupełnie zapomniałam, że mam urodziny. Trzydzieste szóste.

Ale Matt nie zapomniał. Zrobił mi niespodziankę, zapraszając gości na urodzinowe śniadanie. Naprawdę mnie zaskoczył.

– Och, Matt – zwróciłam się do niego ze śmiechem, zażenowana, kuląc się w wymiętej piżamie. – Chyba cię zamorduję.

Przebiliśmy się przez tłum gości tłoczących się w kuchni, uraczył mnie szklanką soku pomarańczowego i z głupia frant uśmiechem.

– Wszystkich biorę za świadków. Sami słyszeliście – obwieścił. – Niby wygląda niewinnie i uroczo, ale to urodzona morderczyni. Wszystkiego najlepszego, Suzanne.

Babcia Jean wręczyła mi prezent, domagając się, żebym natychmiast otworzyła. W środku był piękny niebieski jedwabny szlafrok, który zaraz narzuciłam, by schować zapyziałą flanelę. Uściskałam Jean za ten trafiony prezent.

– Jedzenie czeka na stole. Chyba niezłe, a co najważniejsze, gotowe! – zawołał Matt i wszyscy ruszyli do stołu kuszącego jajkami, wędlinami, słodkimi bułeczkami, babka domowej roboty Jean i gorącą kawą.

Po sutym śniadaniu, zakończonym oczywiście tortem, goście zostawili nas samych. Matt i ja padliśmy na wielką, wygodna kanapę w salonie.

– I jak, Suzie? Ot, kolejne urodziny?

Musiałam się uśmiechnąć.

– Wiesz, że większość ludzi boi się urodzin? Żeby nikt nie widział, jak się starzeją. Ja się czuje dokładnie odwrotnie. Każdy kolejny dzień przyjmuję jak niesamowity dar. Że mogę tu być, zwłaszcza z tobą. Dziękuję ci za przyjęcie. Kocham cię.

Matt zareagował prawidłowo. Nachylił się i pocałował mnie czule w usta. A następnie zaniósł na górę do sypialni, gdzie spędziliśmy resztę urodzinowego poranka i, przyznam od razu, większość popołudnia.

Kochany Nicku.

Wciąż jestem rozdygotana, gdy sobie przypomnę wydarzenie sprzed kilku tygodni.

O jedenastej rano przywieziono na ostry dyżur miejscowego robotnika. Spadł z drabiny z wysokości pięciu metrów i doznał urazu głowy.

Młody człowiek, trzydzieści lat, nazywa się John Macdowell, ma żonę i czworo dzieci. Tomografia komputerowa wykazała krwiak nadtwardówkowy. Natychmiast trzeba było usunąć ucisk na mózg.

Blisko trzy godziny walczyliśmy o zażegnanie kryzysu. Omal nie zszedł. Akcja serca się zatrzymała. Wreszcie udało się go uratować. Miałam chęć ucałować go za to, że przeżył.

Przyjechała jego żona z dziećmi. Była sparaliżowana strachem. Gdy tylko próbowała coś powiedzieć, wybuchała płaczem. Miała na imię Meg, trzymała w ręku niemowlę. Mimo młodego wieku wyglądała, jakby dźwigała na barkach cały świat.

– – Dziękuję, pani doktor – powiedziała żarliwie. – Tak bardzo Johna kochamy. To złoty człowiek.

– – Wiem. Poznałam po trosce, jaką mu tu wszyscy okazywali. Cała brygada przyszła do mnie na ostry dyżur. Zatrzymamy go w klinice przez kilka dni. Przy wypisie dam pani dokładne zalecenia, co robić w domu. W tej chwili jego stan nie budzi obaw. Proszę do niego wejść, chętnie przypilnuję dzieci.

Pani Macdowell podała mi niemowlaka. Chłopczyk był malutki, miał co najwyżej dwa do trzech miesięcy.

– – Naprawdę chce pani to zrobić, pani doktor? Nie szkoda pani czasu? – spytała.

– – Dla pani absolutnie nie.

Siedziałam tam z tym chłopczykiem na ręku i myślałam o dziecku rosnącym we mnie.

Już wiedziałam, że jestem niezłą lekarką. Ale dopiero kiedy wzięłam w objęcia malutkiego Macdowella, zrozumiałam, że będę też dobrą matką.

Nie, Nick, wiedziałam, że będę fantastyczną matką.

– – CO TO było? – spytałam. – Matt, kochanie?

Mówiłam z trudem.

– Matt… coś się dzieje. Trochę mnie tam… boli. Auuu. A właściwie to bardzo mnie boli.

Upuściłam widelec na podłogę w tawernie „Pod Czarnym Psem”, gdzie jedliśmy kolację. Ból był przedwczesny. Przecież jeszcze kilka tygodni do wyznaczonego terminu porodu.

Matt zareagował natychmiast. Był na to lepiej przygotowany niż ja. Rzucił gotówkę na stolik, wyprowadził mnie z „Czarnego Psa”.

Podejrzewałam, co to może być. Skurcze Braxtona i Hicksa. To jeszcze nie są skurcze porodowe. Czasem takie bóle zdarzają się kobietom nawet w pierwszym trymestrze, ale już w trzecim nietrudno je pomylić z porodowymi. Mnie jednak ból dźgał powyżej macicy, promieniował aż pod lewe płuco. Zupełnie jakby ktoś mnie kłuł ostrym nożem.

Dotarliśmy jakoś do dżipa, pojechaliśmy do szpitala.

– Z pewnością to drobiazg – pocieszałam się. – Dziecko fika koziołki na znak, że jest całe i zdrowe.

– To świetnie – podchwycił Matt, ale nie zdejmował nogi z gazu.

Co tydzień miałam wizyty kontrolne ze względu na ciążę wysokiego ryzyka. Dotąd jednak wszystko szło jak po maśle. Gdyby wyniknął jakiś kłopot, pierwsza bym go rozpoznała. Przecież jako lekarka miałam do tego przygotowanie.

Ale myliłam się. Przeoczyłam coś.

Posłuchaj, jak omal oboje nie postradaliśmy życia.

Nickolas.

Mieliśmy najlepszą lekarkę na Martha`s Vineyard, a zarazem jedną z najlepszych w całej Nowej Anglii. Doktor Constance Cotter zjawiła się w szpitalu niecałe dziesięć minut po moim przyjeździe.

Chociaż poczułam się już dobrze, Connie siedziała przy mnie przez dwie godziny. Widziałam troskę w jej oczach. Martwiła się o moje serce. Czy wytrzymam? Martwiła się też o ciebie, Nick.

– Zagrożenie nie minęło – powiedziała w końcu, oszczędzając mi złudzeń. – Suzanne, masz tak wysokie ciśnienie, że rozważam nawet wywołanie porodu zaraz. Wiem, ze to jeszcze nie czas, ale zmartwiłaś mnie. Na pewno zostawię cię tu na noc. I tyle nocy, ile będzie trzeba.

Wytrzeszczyłam oczy na Connie z miną „chyba żartujesz?”. Przecież jestem lekarką. Mieszkam niedaleko szpitala. W razie potrzeby przyjechałabym natychmiast.

– Wybij to sobie z głowy, Suzanne. Zostajesz. Załatw wpis, a ja przed wyjściem jeszcze do ciebie zajrzę. I bez dyskusji.

Godzinę później Matt i ja siedzieliśmy w mojej sali, czekając na powrót Connie. Mówiłam mu, co wiem na temat stanu przedrzucawkowego. Prosił, żebym to powtórzyła ze szczegółami zrozumiałymi dla laika. Kiedy mu wyjaśniłam, gwałtownie zmienił pozycję, jakby nagle zrobiło mu się niewygodnie na krześle.

11
{"b":"101838","o":1}