Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Małżeństwa nie powinny być zawierane w tym stanie chorobowym, jakim jest tak zwane zakochanie. To powinno być prawnie zakazane. Jeśli nie przez cały rok, to przynajmniej od marca do maja, kiedy ten stan staje się z powodu zakłócenia mechanizmu wydzielania hormonów powszechny i objawy szczególnie nasilone. Powinno się najpierw iść na odwyk, porządnie się odtruć i potem dopiero powrócić do myśli o małżeństwie. W stanie, w jakim są zakochani ludzie, dopamina prze­lewa się im przez kanały rozsądnego myślenia i zatapia mózg. Szcze­gólnie lewą półkulę. To udowodniono najpierw na szczurach, potem na szympansach, a ostatnio na ludziach. Gdyby zakochanie trwało /byt długo, ludzie umieraliby z wyczerpania, arytmii lub tachykardii serca, głodu albo syndromu odstawienia snu. Ci, co by jednak nie umarli, w najlepszym wypadku skończyliby w szpitalu wariatów.

Z Jennifer miał swoją dopaminę całkowicie pod kontrolą, a mimo to mieli mnóstwo niezapomnianych przeżyć. Ich związek, którego nigdy potem, z żadną inną kobietą nie udało mu się skopiować, był dowodem zwycięstwa czystej, spirytualnie przenoszonej myśli nad tą wyrażaną w chemii jakichś hormonów lub neuroprzekaźników.

Ponieważ muzyka była aż taką pasją Jennifer, z poczucia przyjaźni zmuszał się, przynajmniej na początku, aby uczestniczyć we wspólnym słuchaniu i wykrzesać w sobie choć odrobinę entuzjazmu. Tak było przez pierwsze dwa tygodnie. Potem sam zaczął zauważać, że po ca­łym dniu analizowania programów do transkrypcji genów, zajmowania się nukleosomami i histonami, dobre nagrania muzyki Bizeta, Ravela czy Wagnera uspokajają go i przyjemnie wyciszają. Zupełnie odwrótnie było z Jennifer. Ona każdy koncert przeżywała jak swój własny ślub. Była wzruszona i zawsze bardzo podniecona. To była wspaniała konstelacja dla nich obojga. Szli wtedy do łóżka albo kochali się na fo­telu lub na podłodze. Przy jej podnieceniu i jego spokoju nic nie zdarza­ło się przedwcześnie. Dzięki muzyce szczytowali niemal jednocześnie.

Ponadto zauważył, że najlepiej było im po operach Pucciniego. Dla­tego «Turandot», «Tosca», «Madame Butterfly» to dla niego nie tylko tytuły oper, ale także zapisy w intymnej historii jego życia. Dwie opery Pucciniego szczególnie utkwiły mu w pamięci.

«Tosca» była dla Jennifer spektaklem, który można nazwać poli­tycznym horrorem lub, jak ją sama nazywała, «operową relacją z celi tortur». Uważała, że gdyby była komponowana dzisiaj, to na pewno w Hollywood i na pewno nazywałaby się jak film ze Schwarzeneggerem – «Umieraj powoli». Jennifer miała kilka płyt z nagraniami «Toski», każdą z inną wykonawczynią roli tytułowej. Chociaż on znał jedy­nie nazwisko Marii Callas, ona tłumaczyła mu, że naprawdę bosko śpiewa niejaka Renata Tebaldi. Nie widział żadnej różnicy, natomiast Jennifer była Tebaldi zachwycona.

– Ona tak śpiewa, jakby była tutaj, w tym pokoju, i patrzyła nam w oczy. Nie czujesz tego? – pytała.

Nie czuł. Zresztą, nie chciał czuć obecności nikogo innego w tym pokoju oprócz Jennifer. Gdyby ta Tebaldi teraz tu weszła, natychmiast by j ą wyprosił.

Zawsze gdy dochodzili do momentu, kiedy Tosca widzi, że jej ko­chanek Cavaradossi został naprawdę rozstrzelany przez pluton egzeku­cyjny, Jennifer zaczynała drżeć. W chwilę później, gdy Tosca z rozpa­czy rzuca się w przepaść, Jennifer tuliła się do niego jak dziecko, które przestraszyło się burzy. Kilka minut później w łóżku była wyjątkowo czuła, delikatna i milcząca. To milczenie było niecodzienne. Normal­nie, co bardzo lubił, Jennifer była wyjątkowo głośna.

Z kolei «Cyganeria» Pucciniego wprowadzała Jennifer w stan pra­wie ekstatyczny. Słuchała tej płyty szczególnie często. Do kolacji ubie­rała się wówczas wyjątkowo uroczyście, wyciągała szampana, rezygnu­jąc z jego wina, obok talerzyka z deserem kładła najlepsze kubańskie cygaro i potem, już po kolacji, na fotel do niego przychodziła już bez bielizny. Po «Cyganerii» nigdy nie zdążyli dobrnąć do łóżka. Potem, już po wszystkim, uwielbiała mówić o tej operze. Kiedyś powiedziała mu, że marzy tym, aby dopisać drugą część «Cyganerii». Taką «Cyga­nerię» II. To mogła wymyślić tylko Jennifer. Poza tym uważała, że gdy mężczyzna spotyka kobietę, może zdarzyć się wszystko. I «Cyganeria» jest najlepszym dowodem, że to prawda.

W te dni, w które pracował do późna i nie spędzali z sobą wieczoru, Jennifer zostawiała otwarte drzwi do pokoju. Szedł prosto pod prysznic do łazienki i nagi wchodził do jej łóżka. Uwielbiała, gdy budził ją, cho­wając się pod kołdrę i całując powoli ciało, lądował głową i ustami między jej udami.

Czas z Jennifer był jak telenowela, którą ogląda się chętnie codzien­nie wieczorem i w której nie ma smutku i nudy, dominują seks i dobra muzyka. Poza tym dbał o nią jak o swoją kobietę. Kupował kwiaty, ma­sował opuchnięte stopy, gdy wracała z aerobiku, znosił jej wybuchy złości bez powodu, gdy miała swoje ciężkie dni przed okresem, uszczelniał cieknące krany, całował dłonie na pożegnanie, gdy wycho­dził rano do biura, jeździł z nią do Dublina i godzinami chodził bez sło­wa protestu za nią po sklepach, pił z nią zieloną herbatę i rozmawiał o muzyce, uczył się z nią do jej egzaminów, dzwonił do niej i pytał, czy zjadła lunch. Poza tym, chociaż nie udało mu się ograniczyć palenia, regularnie jadł ananasy lub pił sok ananasowy.

I chociaż nie obiecywali ani nie wymagali od siebie wierności, nie wyobrażali sobie, że mogłoby być inaczej. Pamięta, że tylko raz Jenni­fer nawiązała do tego. I to nie wprost. Któregoś weekendu poleciała przez Londyn do domu na wyspę Wight.

Tęsknił za nią. Odczuwał autentyczny, pełen melancholii smutek związany z jej nieobecnością i oddaleniem. Dwa dni później znalazł kartkę pocztową w swojej skrzynce. Oprócz pięciolinii z kilkunastoma nutami, które zawsze, i zawsze inne, dołączała do swoich wszystkich listów lub kartek, było na niej napisane:

Eljot, chcę, żebyś wiedział (choć naprawdę nie wiem, do czego mo­że Ci się przydać ta wiedza), że jesteś jedynym mężczyzną, który mnie dotyka.

Także w moich myślach.

Może nie tyle chcę, żebyś to wiedział, ile po prostu chcę Ci to powie­dzieć.

Jennifer

Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, że to, co jest między nimi, to nie jest żadna telenowela dla Jennifer. Po powrocie nigdy więcej nie wróci­ła do tego wyznania i nigdy nie skomentowała tej kartki pocztowej.

Przy Jennifer poznawał nowe opery najróżniejszych kompozytorów, odróżniał coraz więcej symfonii, palił coraz lepsze cygara, mówił coraz lepiej po angielsku i przeżywał coraz to bardziej wyszukane fantazje seksualne. Przestawał być przy niej czymkolwiek zdziwiony. Aż do te­go poranka na trzy tygodnie przed jego powrotem do Polski.

Zbliżał się koniec jego pobytu w Dublinie. Był tak zapracowany, że bardzo rzadko udawało mu się zjeść kolację z Jennifer. Nieraz było tak późno, że w ogóle nie szedł do jej pokoju. Wracał do siebie i wyczerpa­ny zasypiał w ubraniu. Tej nocy jednak poszedł do niej. Tym razem nie musiał, chociaż lubił to bardzo, budzić jej pocałunkami. Nie spała, gdy wśliznął się pod jej kołdrę. Była naga. Czekała na niego.

Oboje czuli, że to się kończy. Kochali się teraz inaczej. Bez tej dzi­kości, powoli, tak trochę z namysłem. Tak jakby chcieli wszystko do­kładnie i świadomie przeżyć, zapamiętać jak najwięcej i na jak najdłu­żej. Tych wspomnień miało wystarczyć na długo. Może nawet na całe życie. Jennifer przeżywała też inaczej swoje orgazmy. Zdarzało się, że płakała w chwilę po tym. Gdy pytał ją, dlaczego, nie odpowiadała, tyl­ko tuliła się do niego z całych sił.

Nazajutrz obudził się, mając uczucie ciężaru przygniatającego jego ciało. W pierwszej chwili myślał, że to sen. Otworzył powoli oczy. Jen­nifer, zupełnie naga, siedziała w rozkroku na nim, dłońmi pocierała i szczypała brodawki swoich piersi, głowę miała odchyloną do tyłu i unosiła się rytmicznie. Oddychała ciężko i głośno wzdychała. Był w niej!

71
{"b":"101711","o":1}