Gdy na chwilę wyprostowała głowę, zobaczył, że ma założone na uszy swoje ogromne czarne słuchawki. Słuchała muzyki. Przez chwilę nie zdradzał się, że ją widzi. Przymknął oczy i obserwował ją. Unosząc się, przyśpieszała lub zwalniała, oddychała wolniej lub szybciej, czasami wydawała z siebie jęki. Był to niezwykły widok. Jej ciężkie piersi podnosiły się i opadały. Miała lekko rozsunięte wargi, które od czasu do czasu zwilżała językiem. W pewnej chwili musiała poczuć, że jego erekcja stała się bardziej intensywna. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się. Przyłożyła palec do ust, nakazując mu milczenie. Wychyliła się – cały czas unosząc się w górę i opadając – aby ze swojej poduszki podnieść drugą parę słuchawek. Wzięła jego dłonie ze swoich piersi i objęła nimi słuchawki. Podniósł głowę i założył je.
Filozof Colline śpiewał właśnie słynną arię Yecchia zimarra. Rudolfowi wydaje się, że Mimi usypia, odchodzi więc, aby zasłonić okno. Jennifer nie tylko podnosi się i opada. Teraz także intensywnie przesuwa swoje pośladki w poziomie, zataczając biodrami nieduże kółka. Bierze palce Jakuba do ust i gryzie. Gdy Rudolf odwraca się do Schaunarda, Collina i Mussety, widzi z ich spojrzeń, że Mimi nie żyje. Jennifer głośno płacze. Zaciska uda. Rudolf podchodzi do Mimi. Jennifer odwraca się nagle plecami do Jakuba, cały czas podnosząc się i opadając. Jakub opiera dłonie na biodrach Jennifer, dociskając ją regularnie do siebie. Rudolf klęczy przed łóżkiem Mimi. Jennifer, krzycząc, zrzuca słuchawki.
«Cyganeria» Pucciniego skończyła się. Jennifer wychyliła się gwałtownie do przodu i wbiła paznokcie obu rąk w jego uda. Gdy podniosła się, zobaczył na swoich nogach po trzy około dziesięciocentymetrowej długości głębokie linie zaczynające wypełniać się krwią.
Blizny, które pozostały po «Cyganerii» «nad ranem», były na tyle głębokie, że zawiózł je potem do Polski. Poza tym, jeszcze w Dublinie, wprowadzały go w zakłopotanie, gdy rozbierał się na cotygodniowy trening squasha ze Zbyszkiem. Od momentu, gdy zaczął bywać u Jennifer, Zbyszek unikał go. Pod koniec jego pobytu w Dublinie spotykali się wyłącznie na squashu.
To, że chodzi o Jennifer, okazało się dopiero na dzień przed wyjazdem, podczas przyjęcia pożegnalnego, które zorganizował. Zaprosił kilku znajomych z instytutu, Zbyszka i oczywiście Jennifer, która przyprowadziła swoją koleżankę, Madelaine z Francji, studiującą z nią na roku.
Nastrój tego wieczoru był trudny do uchwycenia. Smutek rozstania mieszał się z radością, że w końcu wraca do Polski. Poza tym był niezwykle podniecony tym, co zrobi z materiałami naukowymi, które tutaj zebrał. Jedno wiedział na pewno: będzie bardzo tęsknił za Jennifer.
Jennifer kupiła na ten wieczór białą sukienkę w duże ciemnozielone kwiaty. Zaskoczyła wszystkich. To był pierwszy raz, gdy ktokolwiek widział Jennifer w sukience, a studiowała w Dublinie już cztery lata. Wyglądała niezwykle. Bardzo lubił, gdy miała włosy upięte w kok odsłaniający szyję. Weszła trochę spóźniona, paląc ogromne cygaro i wszyscy oczywiście zauważyli, że pod sukienką, lekko przezroczystą, nie ma stanika, ale ma czarne, wysoko wycięte majtki. Była już lekko pijana. Pod pachą przyniosła kilka płyt gramofonowych. Gdy ktoś żartobliwie zagadnął ją o te niepasujące do sukienki majtki, odpowiedziała:
– Dzisiaj jest pierwszy dzień żałoby po Jakubie. Jutro włożę czarny stanik i zdejmę majtki.
Przyjęcie nabierało tempa. Francuzka wyraźnie zainteresowała się Zbyszkiem, który demonstracyjnie całował ją w tańcu, szczególnie gdy patrzyła na to Jennifer. Gdy nie tańczyli, siedzieli przy stole pełnym butelek, w których odbijały się płomyki świec. Udało mu się przekonać Jennifer, aby zrezygnowała z «katowania» wszystkich operami, które przyniosła. Siedzieli i rozmawiali przy stole. Jennifer dotykała go od czasu do czasu, milcząco przysłuchiwała się rozmowie i wybierała ciepły wosk, który spływał do świeczników stojących na stole.
W pewnym momencie rozległ się głośny chichot. Jennifer przy swoim kieliszku z martini postawiła ugnieciony z wosku, który cały czas zbierała ze wszystkich świeczników na stole, normalnych rozmiarów penis w erekcji.
Gdy śmiech ucichł, wzięła woskowy penis do prawej dłoni i wkładając go we wgłębienie między piersiami, powiedziała rozmarzonym głosem:
– Tak zupełnie nieświadomie ulepiło mi się w dłoniach to cudo. Jeśli nie świadomość, to pewnie odpowiada za to podświadomość. Teraz już wiecie, czym się moja podświadomość zajmuje.
Przytuliła się przy tym do niego. Zbyszek gwałtownie i demonstracyjnie odszedł od stołu. Widać było, że jest wściekły. Na dodatek Francuzka całkowicie go zignorowała i pozostała przy stole. Jennifer wydawała się nie zauważać tego wszystkiego. Milczała. W pewnym momencie wzięła go za rękę pod stołem i powiedziała:
– Chodź. Wrócimy do naszego pierwszego dnia w ten nasz ostatni dzień.
Wyprowadziła go z pokoju i zaczęła biec korytarzami w kierunku jego instytutu. Gdy byli przed drzwiami tej sali wykładowej, którą tak dobrze pamiętał od dnia swoich imienin, zatrzymała się i tak jak wtedy wciągnęła go do sali. Gdy tak jak wtedy klęczała przed nim i tak jak wtedy zapalali z hukiem i gasili baterię jarzeniówek, pomyślał, że to jednak nie deja vu. To była teraz jego Jennifer. Gdy później stali przytuleni do siebie, płacząc oboje w tej ciemnej sali wykładowej, wyszeptała:
– Jakub, kocham cię tak bardzo, że nie mogę sobie wyobrazić jutra.
Z zamyślenia wyrwało go potrząsanie za ramię. Blues się skończył. Tańcząca dziewczyna siedziała przed nim.
– Pan pije mojego drinka i to z tego miejsca, w którym na kieliszku odcisnęłam swoją szminkę. To nie była Jennifer.
– Przepraszam. Zamyśliłem się. Bardzo mi przykro. Zaraz odkupię pani tego drinka. To przez nieuwagę. Jestem taki roztargniony. Niech pani mi wybaczy.
– Nic się nie stało. Nie musi mnie pan przepraszać. To było niezwykłe, móc obserwować pana. Siedział pan z zamkniętymi oczami i ssał ten kieliszek.
Wyjęła mu go z dłoni i odeszła w kierunku baru, przy którym orkiestra pakowała instrumenty.
– Ślicznie pani tańczyła. Czy pani może jest z wyspy Wight? – krzyknął za nią.
– Nie! – odpowiedziała, znikając w drzwiach prowadzących do hotelu. Wstał i podążył za nią.
ONA:
Paryż, 16 lipca 1996
Lubię Cię. Bardzo. A jeszcze bardziej się cieszę, że mogę Cię lubić. Chociaż to tylko prawie cała prawda (nie chcę na razie posunąć się zbyt daleko). Nie bierz mnie dzisiaj zbyt poważnie.
Odbywa się we mnie z pewnością jakaś reakcja biochemiczna. Przyjęłam do krwiobiegu cudowny płyn pod nazwą brandy Ani, koniak ormiański, podobno jedyny trunek, który spożywał Churchill. Wiem już, dlaczego wybrał akurat ten. Nie rozumiem tylko, dlaczego ciągle miał taką depresję. To pewnie wina tej ciągłej mgły w Londynie.
Jestem teraz generalnie wdzięczna światu za to, że jest i że ja jestem. Lubię ten stan. Tym bardziej że za 52 godziny i 36 minut powinieneś lądować w Paryżu. Poza tym jestem dzisiaj trochę wyuzdana, l to na pewno nie przez Renoira. Głównie przez Asie. To ona namówiła mnie, żeby z d'0rsay pojechać prosto do Muzeum Erotyki w pobliżu placu Pigalle. Najpierw nastroił mnie impresjonista, potem podniecono mnie wszystkimi gatunkami sztuki. Takiego muzeum nie ma nigdzie. Zgadnij, co pamiętam bardziej: Renoira czy erotykę?
Czy to źle, że erotykę? Asia mówi, że nie, bo czasami trzeba się czuć sexy. Zapytałam ją, co robi, aby czuć się sexy, gdy nie jest akurat w Paryżu. Wiesz, co mi odpowiedziała intelektualnie nadwrażliwa Joanna Magdalena? Odpowiedziała mi dokładnie tak:
«Wkładam obcisłą sukienkę i nie wkładam majtek».
Kto by pomyślał, że to takie proste.
Wiesz, co zauważyłam u Asi, zwiedzając z nią to muzeum? Była zafascynowana kobiecością we wszelakim wydaniu. Według mnie Asie ostatnio pociągają kobiety. Z tego, co czasami opowiada, wynika, że żaden mężczyzna tak naprawdę nie dorasta do jej wyobrażeń. Wiem od niej samej, że potrafi rozkoszować się seksem, ale wiem także, że nie potrzebuje do tego mężczyzn.