Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Poza tym wyłącz już tę Geppert. Ile razy można słuchać tych samych smut­ków. «A gdy się zbudzę, westchnę cóż, to wszystko było chyba zamiast». Na­wet ja już to znam na pamięć, l nie płacz więcej, Serce, bo gdy to widzę, to tra­cę Rozsądek.

Serce: Bo widzisz, Rozum, ten Jakub jest tak daleko, ma tak mało szans, aby konkurować z kimkolwiek, kto mógłby mnie przyśpieszyć, będąc tutaj na wyciągnięcie ręki, a i tak tylko przy nim biję tak naprawdę. Na początku martwi­łam się tym, jak jakąś wadą nabytą. Tym bardziej że Sumienie nieustannie stra­szyło, że to okropnie niebezpieczne, że prowadzi do zawału i że prędzej czy później jakieś EKG to wykaże. Nawet się z nim zgadzałam na początku. Myślałam, że to przejdzie, że ty, Rozum, razem z Rozsądkiem pomożecie mi z tym sobie jakoś poradzić, że to tylko taka chwilowa nieregularność w reakcji na chłód, pustkę i obojętność dokoła. Ale teraz chcę, aby ta «nieregularność» trwała. Bardzo chcę.

Ale ty, Rozum, tego nigdy nie zrozumiesz. Nalać ci jeszcze jednego? Mu­sisz wypić bez lodu. Roztopił się. Zupełnie. Tak jak ja.

Rozumek: Nalej, Serce. Nalej.

Jakubku! To nie jest zapis całej dyskusji. Reszta była już po piątej szklance i wolę ją przemilczeć. Głównie ze względu na moją reputację.

A Geppert ciągle śpiewa. Ja wcale nie uległam Rozumkowi, jak widzisz. Bo jak coś jest dla mnie ważne, to nie ulegam. Nawet Rozumowi.

Nie mogę przestać o niej myśleć. O Natalii. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie poruszyła mnie tak, jak poruszyła Natalia. Gdy przypomnę sobie jej list, gdy ona, na dzień przed śmiercią, pisze: To będzie piątek. Sprawdziłam właśnie, że Ty urodziłeś się w piątek. To będzie znowu szczęśliwy piątek, prawda, Jakubku? – to po prostu łkam. Nie mogę tego opanować. Wyję. Na całe to biuro, l to wca­le nie od whisky na red bullu.

Dlaczego Cię to spotkało? Dlaczego ona Ci umarła? Anioły przecież nie umierają...

Opuścił głowę. Krótką chwilę siedział nieruchomo. Poczuł rosnące odrętwienie. Znał to u siebie. Wraz z nią wróciło to uczucie. Nie zda­rzało się mu to latami. Szukał tego. Wypatrywał. Wywoływał w sobie. Wszystkim, czym się dało. Muzyką, winem, literaturą, tabletkami, reli­gią, psychoterapią i substancjami. Zbyt dobrze pamiętał, jak ważne to było dla niego. Odeszło z Natalią. Wróciło na kilka miesięcy w Dubli­nie, z Jennifer, i potem znowu zniknęło. I nagle teraz, od kilku miesięcy, znowu było. Najpierw na krótko. Takie rozbłyski. I zaraz gasło. Ale w tej chwili to trwało. Tak jak wtedy. Będzie też jak wtedy! Wszystkie fazy po kolei. Rozprzestrzeniające się powoli, od środka, spoza lub z samego serca ciepło. Potem trochę smutku ściskającego za gardło. Po­tem zaraz radość. Taka dzika, że aż chce się płakać. Następnie rodzaj nienaturalnego natchnienia. Potem delikatne, trwające wzruszenie. A nad wszystkim dominuje pragnienie dotknięcia. Dotknąć jej. Tylko na chwilę i najlepiej ustami. Tak! To na pewno to.

To czułość.

Wybrał numer telefonu w jej biurze. Spóźnił się. Już jej tam nie by­ło. Podszedł do okna. Uśmiechnął się. Jak ona to powiedziała? «Ty się, Serce, tak nie wywyższaj»... A może nie, może to było «Ty się, Ro­zum, tak nie wywyższaj». Przy jej sercu i jej rozumie to i tak przecież było «egal».

@4

ONA: To, co nastąpiło po tej nocy, było jak drugi tom książki, którą po pierwszym tomie i tak chciało się natychmiast zacząć czytać po raz drugi. Czasami przecierała oczy ze zdumienia. Jego e-maile stały się pełne czu­łości i autentycznej troski o nią. Był delikatny, wyrozumiały, cierpliwy, ciekawy, spontaniczny, spokojny i czasami aż neurotycznie wrażliwy.

Poza tym był sexy. Uważała od bardzo dawna, że nie ma nic, abso­lutnie nic bardziej sexy w mężczyźnie niż jego umiejętność słuchania. Potrafił jej słuchać – to znaczy potrafił czytać całe ekrany jej tekstów, gdy otwierali Chat – z fascynacją małego chłopca. Czytając, przerywał jej czasami w połowie zdania, zadając pytania wydobywające z jej pa­mięci szczegóły, które, wydawało się, dawno zapomniała, albo których nigdy przedtem nie znała. Poza tym – zawstydzał ją tym trochę – pa­miętał wszystko, co mu opowiadała, lepiej niż ona sama. Czasami wy­dawało się jej, że on ma to gdzieś zanotowane w grubym brulionie, któ­ry w tajemnicy przed nią otwiera i cytuje jej własne słowa.

Najbardziej sexy w nim całym była bez najmniejszych wątpliwości jego głowa. Zawsze była najbardziej zainteresowana głowami męż­czyzn. Pamięta, jak jeszcze na studiach w którąś noc andrzejkową zro­biły sobie z koleżankami w akademiku listę mężczyzn, z którymi naj­chętniej poszłyby do łóżka. Taki żart po kilku piwach. Na jej liście na pierwszych czterech miejscach byli Dostojewski, Freud, Einstein i Bach. Żaden z nich przy najlepszej woli, nawet po czterech butelkach wina, nie przypominał Redforda (zajmował na jej liście dopiero ósme miejsce), a mimo to wywoływał w niej, poprzez swój geniusz, praw­dziwie seksualne fantazje. Gdyby miała zrobić tę listę dzisiaj? No wła­śnie! Kto byłby dzisiaj na tej liście? Dostojewskiego wymieniłaby, tymczasowo, na Wojaczka, Freud i Einstein zostaliby na pewno, Bacha zastąpiłaby Santaną. A Jakub? Jakub jest po prostu nieustannie sexy i jest na zupełnie innej liście. A jakie było pytanie? Z kim poszłabym najchętniej do łóżka? To teraz nieważne. Teraz do łóżka chodzi z męż­czyzną, który nigdy nie był na tamtej liście. I na tej też nie jest. Tak ja­koś się złożyło. Zresztą, nie znała go jeszcze wtedy, gdy układała tę pierwszą listę. To było tak dawno. Wtedy zdarzało się jej, w najgłębszej tajemnicy oczywiście, myśleć, że najchętniej i tak poszłaby do łóżka z Janis Joplin. Taka biografia. Tak. To było przerażająco dawno.

Próbowała zebrać wiedzę o nim w jedno słowo, którym można by go najtrafniej scharakteryzować. Z pewnym zdumieniem stwierdziła, że naj­bardziej odpowiednia byłaby «kobiecość». Tak. Jakub był bardzo kobiecy. Napisała mu to kiedyś, ciesząc się z góry na jego reakcję. Zakładała, że za­protestuje i będzie przekonywał ją, argumentując, że nie ma racji. Uwiel­biała, gdy protestował. Właśnie gdy protestował i argumentował, dowia­dywała się o nim i o tym, co myśli, najwięcej. Starał się za wszelką cenę przekonać ją do swoich racji, ale zawsze robił to tak, aby jej nie zranić.

Czasami z przekory opracowywała z premedytacją interesujące ją «rozbieżności poglądów», konfrontowała go z nimi, czytała z zachwy­tem, co ma na ten temat do powiedzenia, aby na końcu, gdy już dowie­działa się tego, czego chciała, powiedzieć mu, że i tak się z nim od po­czątku do końca zgadza.

Jesteś najbardziej kobiecym mężczyzną, jakiego znam – napisała prowo­kacyjnie któregoś dnia, gdy otworzyli Chat. Natychmiast, jak gdyby miał tę odpowiedź już dawno przygotowaną, odpisał:

Zawsze zastanawiałem się, czy dostrzegasz kobiecą stronę mojej osobo­wości. Ja jej nie tłumię, jak robi to większość mężczyzn. Ja jej w sobie poszu­kuję. Mam szczęście robić to właśnie z Tobą. Nawet nie wiesz, jak bardzo po­magasz mi żyć zgodnie z kobiecą stroną mojej psyche. Już dawno chciałem Ci za to podziękować.

I za chwilę dodał, aby nie miała wątpliwości, że kobieca strona psy­che nie obejmuje w żadnym wypadku całej jego psyche:

Pomaga mi to nieporównywalnie lepiej zrozumieć, co czujesz, jak czujesz oraz kiedy i gdzie czujesz. Taka wiedza dla prawdziwego mężczyzny jest jak przewodnik do duszy kobiety, l do ciała, tym bardziej. A propos. Wiesz, że dzi­siaj jeszcze nie opowiedziałaś mi nic o swoim ciele? A rozmawiamy już od po­nad trzech minut.

Czy może być coś słodszego niż kobiecy prawdziwy mężczyzna, który sam przypomina ci, że jeszcze dzisiaj nie powiedział ci, jak bar­dzo atrakcyjna jesteś dla niego?

Jedyne, co ją niepokoiło, to to, że jak dotąd nigdy nie nazwał tego, co trwa od kilku miesięcy między nimi. Nie miała żadnych wątpliwo­ści, jak ważna jest dla niego. Czuła to na każdym kroku. Każdego dnia rano czekał na nią e-mail od niego. W poniedziałek czekały zawsze trzy. Z piątku, z soboty i z niedzieli. Od «nocy z Natalią» nie zdarzyło się, aby było inaczej. Nigdy. Mimo jego nieustannych podróży, e-mail na «rozpoczęcie n-tego dnia z Tobą» – jak on to nazywał – był regular­ny jak wschód słońca lub niemiecki pociąg. Liczył każdy dzień. «N» było każdego dnia o jeden większe. Od bardzo dawna nie była dla niko­go tak ważna. Któregoś dnia, w południe, była tuż przed okresem, jadła lunch przy biurku, miała van Morrisona w słuchawkach walkmana i po­płakała się, myśląc o tym. Tak po prostu zaczęły płynąć jej łzy. Taka niekontrolowana egzaltacja w trakcie PMS-u.

32
{"b":"101711","o":1}