Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po raz pierwszy, skulona na tym fotelu, zaczęła się bać, że on mógł­by przestać być częścią jej życia. Nie wyobrażała już sobie tego. Zasta­nawiała się, dlaczego poczuła to akurat teraz, czytając o błękicie hali, w której maszyny sekwencjonują genom...

ON: Opowiadając Ci to wszystko, całkiem zapomniałem o zebraniu, które za­powiedziano nam już w zeszłym tygodniu. Ja ostatnio przy Tobie zapominam o wielu rzeczach. Właśnie dzwoniono, że czekają tylko na mnie. Muszę odejść od komputera. Teraz. Natychmiast. Wybacz. Do później. Uważaj na siebie.

ONA: Odszedł i zrobiło się tak pusto i przeraźliwie cicho. Napisała: Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie...

@3

ON: Zebranie przedłużyło się. Dopiero po ponad dwóch godzinach mógł wrócić do komputera w swoim biurze.

Spojrzał na zegarek. Było już bardzo późno.

Jej z pewnością nie ma już online – pomyślał rozczarowany, widząc w prawym dolnym rogu ekranu migotającą żółtą karteczkę jej wiado­mości.

Kliknął w nią i przeczytał. Poczuł duszności. Niepokój, lęk i ucisk w klatce piersiowej. Ręce mu drżały. Myślał, że to już minęło, przysy­pane grubą warstwą piachu zdarzeń jego życia, odkupione z nawiązką tym wszystkim, co przeżył od tamtych dni. Ale zapisu bólu w jednym obszarze pamięci nie można wymazać zapisami szczęścia w innych.

Przeczytał to jedno zdanie i wszystko wróciło. Z tą samą rozpaczą, bólem, łzami, niekontrolowanym drganiem powiek, zaciskaniem pięści i bezsilnością. Dokładnie tak jak wtedy poczuł słony smak krwi z poka­leczonych zębami warg. Krótki, płytki oddech. Wróciło absolutnie ze wszystkim. Nawet z tą nieodpartą chęcią zapalenia papierosa. A nie pa­lił już od siedmiu lat.

Podparłszy lewą dłonią brodę, siedział jak sparaliżowany przed moni­torem i ze łzami w oczach wpatrywał się w to zdanie. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie chciałby, aby teraz ktoś wszedł do jego biura i zobaczył go w takim stanie. Podniósł się z krzesła i poszedł do łazienki. Po chwili od­świeżony zimną wodą wrócił do komputera i napisał do niej e-mail.

Wielokrotnie pytałaś mnie o kobiety. Akceptowałaś fakt, że nie odpowiada­łem albo odsuwałem tę odpowiedź na nieokreślone później. Teraz napisałaś to jedno zdanie i nadszedł czas, aby Ci o tym opowiedzieć. Robię to bardziej dla siebie niż dla Ciebie. To, co przeczytasz, jest czasami wstrząsające, a z pewnością zatopione w smutku. Dlatego nie czytaj tego teraz, jeśli nie chcesz smutku. Dlatego też piszę e-mail, zamiast opowiedzieć Ci o tym na ICQ. Głównie po to, abyś mogła wybrać moment, w którym zdecydujesz się to czytać.

Nie czytaj tego, jeśli jest Ci źle. Będzie Ci jeszcze gorzej. Przeczytaj, gdy będziesz poważna i refleksyjna, l nie płacz. To już zostało opłakane tyle razy.

Czy wiesz, że nawet nie mam pojęcia, jak mogą wyglądać Twoje oczy, gdy są w nich łzy?

W zasadzie w moim życiu liczyła się dotychczas tylko jedna kobieta. Miała na imię Natalia. Spotkała mnie przypadkiem, l też w styczniu. Dokładnie tak jak Ty mnie.

Kolejka do okienka z zupą w stołówce politechniki była tego dnia wyjątko­wo długa. Siedziałem zaraz obok okienka, dokładnie na wprost misek z łyżka­mi i chlebem do zupy. Dziewczyna w brązowej obcisłej spódnicy w kwiaty i czarnymi włosami związanymi jedwabną chustką w kok stała w kolejce ze starszą, elegancką kobietą. Nie rozmawiały, chociaż było widać, że są razem. Odebrała zupę. Właśnie podchodziła do miski z łyżkami, gdy ktoś przez nie­uwagę potrącił ją gwałtownie. Poczułem wrzątek na dłoniach i twarzy. Zerwałem się porażony bólem z krzesła. Ona postawiła talerz z resztkami zupy na moim stole. Staliśmy naprzeciwko siebie. Już miałem powiedzieć coś brzyd­kiego, ale spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z przerażeniem. Musiałem wy­glądać żałośnie z resztkami zupy we włosach, na twarzy i na koszuli. Złożyła rę­ce jak do modlitwy i patrzyła z takim lękiem w oczach. Zagryzła wargi, oczy zaszły jej łzami. Patrzyła na mnie i nic nie mówiła. W pewnym momencie wydała z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk, odwróciła się i zaczęła uciekać. Zrobiło mi się przykro.

– Niech pani nie ucieka. Nic się nie stało. Wcale nie było gorące. Napraw­dę. Nic się nie stało.

Starsza kobieta z kolejki pobiegła za nią.

W ten sposób po raz pierwszy zetknąłem się z Natalią.

Od tego dnia chciałem ją spotkać. Obraz jej zielonych, ogromnych oczu zalanych łzami i te złożone dłonie nie dawały mi spokoju. Przychodziłem do stołówki, siadałem na tym samym krześle na wprost okienka – kiedy było zaję­te, czekałem, aż się zwolni – i wypatrywałem jej. Przychodziłem o wszystkich możliwych porach wydawania obiadów. Nie było jej. Ponad miesiąc jej nie było.

Którejś niedzieli jechałem tramwajem do biblioteki. Był tłok. Ludzie wracali z kościołów. Odwrócony twarzą do okna tramwaju na którymś zakręcie poczu­łem, że ktoś napiera na mnie i przyciska do szyby. Odwróciłem się. Nie miała wyboru. Stała przytulona na całej długości swojego ciała do mnie. Niewiele niż­sza ode mnie. Jej oczy wpatrywały się w moje. Czułem jej włosy na twarzy. Zdumiony wykrztusiłem:

– To pani.

Zamknęła oczy. Nic nie mówiła. Jechaliśmy tak, przytuleni. Chciałem, aby to się skończyło. Jak najprędzej. Miałem erekcję i ona to na pewno czuła.

Nie wysiadłem przy bibliotece. Wysiadłem na tym przystanku, na którym ona wysiadła. Ukrywając się, szedłem za nimi. Bo znowu była z tą elegancką kobietą. Skręciły w uliczkę niedaleko przystanku. Zapamiętałem, do którego domu weszły. Przychodziłem pod ten dom. Wypatrywałem jej. Po kilku ty­godniach wiedziałem, o której wychodzi, o której wraca, jaki ma parasol, jakie buty, jak chodzi, w którym oknie pojawia się najczęściej, do których tram­wajów wsiada. Gdziekolwiek szła, zawsze w towarzystwie tej eleganckiej ko­biety.

Była piękna. Zadarty lekko nosek, wiśniowe usta, zielone oczy. Włosy spię­te w kok lub rozpuszczone. Zawsze w spódnicy do ziemi. W ciemnych bluz­kach lub sweterkach. Często z apaszką na szyi. Małe kolczyki. Duże piersi. Uwielbiałem patrzeć na jej pośladki, gdy szła w butach na obcasach. Głównie przecież widywałem ją z tylu. Zastanawiałem się, jak pachnie i jaki ma głos.

Po miesiącu zdecydowałem się. To byt czwartek. Wiedziałem dokładnie, że w czwartki nigdzie nie wychodzą. W kwiaciarni wykupiłem wszystkie konwalie, jakie były. Nacisnąłem dzwonek i nagle poczułem, że chcę uciec. Nie zdąży­łem. Otworzyła ta elegancka kobieta.

– Czy mógłbym porozmawiać z... – zapomniałem wszystko, co chciałem powiedzieć – z...

– Z Natalią? – podpowiedziała, uśmiechając się.

– Chyba tak. Tak, z Natalią.

– Jestem jej matką. Nie może pan. Ale niech pan wejdzie. Natalia jest u sie­bie w pokoju.

Zignorowałem tę dziwną odpowiedź i wszedłem, chowając bukiecik kon­walii za plecami. Matka Natalii wprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym wisiało mnóstwo obrazów na ścianach. Przy biurku na wprost okna odwrócona plecami do drzwi siedziała ona. Natalia.

Nie zareagowała, gdy weszliśmy. Matka kobieta podeszła szybkim krokiem do niej i stanęła przed biurkiem, jak gdyby nie chciała jej przestraszyć. Wskaza­ła palcem na mnie. Natalia odwróciła się i spojrzała. Sytuacja była niepokojąco dziwna. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Natalia siedziała, wpatrując się we mnie. Nic nie mówiła. Matka nie wychodziła z pokoju.

– To dla ciebie. Lubisz konwalie? – zapytałem, wyciągając rękę z bukietem zza pleców i podając jej.

Natalia wstała. Podeszła do mnie. Wzięła konwalie i przycisnęła je do ust. W tym momencie jej matka podeszła do nas i powiedziała:

– Natalia bardzo lubi konwalie, ale nie może tego sama panu powiedzieć. Jest głuchoniema.

17
{"b":"101711","o":1}