Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Spodziewając się dłuższej rozmowy, otworzyła Chat.

ON: Dlaczego chcesz to wiedzieć akurat dzisiaj?

ONA: Głównie dlatego, że dawno już mi nic ładnego nie opowiedziałeś, a wiesz, jak bardzo lubię Ciebie czytać, gdy opowiadasz. A poza tym na week­end zaprosiłam do siebie kilka osób. Wśród nich jest facet, którego nie znoszę, a którego toleruję jedynie dlatego, że jest jako mąż największym błędem ży­ciowym mojej dobrej koleżanki. Facet przeczyta coś w encyklopedii i wymą­drza się przez cały wieczór. Już dawno chciałam mu dać nauczkę. Zapytam go głośno przy stole, jak w praktyce dekoduje się genom. Jestem pewna, że on te­go jeszcze nie przeczytał w encyklopedii, i ja go wtedy przy wszystkich «zdepczę» mądrością. Zresztą Twoją własną. Mam nadzieję, że po tym wieczorze bę­dzie do mnie wysyłał tylko swoją żonę, a sam się już więcej nie pokaże.

ON: Świetny powód. Zachwycasz mnie swoimi pomysłami. Z tym genomem to jest raczej prosta sprawa.

ONA: Chwileczkę. Usiadłam teraz wygodnie w fotelu. Mniej mnie boli, gdy trzymam dłonie na brzuchu. A teraz opowiadaj, Jakubku!

ON: Za chwilkę, dobrze? Powiedz mi tylko coś o Twoim brzuchu. Jaki jest? Płaski, wypukły, opalony czy zupełnie biały?

ONA: To chyba od tego dnia i od tych pytań do ich rozmów na stałe weszła cielesność. Takie pytania były – jak się jej wydawało – testem, jak daleko może się posunąć, pytając ojej ciało.

Już dawno mogłeś posunąć się znacznie dalej – pomyślała, czytając trochę rozczulona te pytania.

Potem jej ciało było częstym tematem w ich rozmowach. Pytał deli­katnie, ale systematycznie o wszystko. Najbardziej fascynowały go jej oczy, usta, jej dłonie i całe ręce. Któregoś dnia napisał:

Byłem wczoraj w perfumerii i widziałem, jak kobiety z upodobaniem spry­skiwały sobie wewnętrzną stronę nadgarstków, testując nowe perfumy. Przypa­trując się im, poczułem, że bardzo chciałbym pocałować Twoje nadgarstki.

I zaraz potem zadał to pytanie. Pierwszy raz odważył się na coś ta­kiego. Jak dotychczas skrupulatnie przemilczał jakikolwiek temat, któ­ry mógł spowodować, że musiałaby opowiedzieć cokolwiek o innym mężczyźnie w jej życiu. Czy to z przeszłości, czy z teraźniejszości. Wtedy jednak zapytał:

Czy ktoś całuje Twoje nadgarstki?

Zrobiło się jej wtedy smutno. Dotknęła palcami ekranu monitora. Poczuła, że musi.

Nikt nigdy nie całował i nie całuje moich nadgarstków. Od żadnej strony. Nikt oprócz Ciebie dotychczas nie interesował się nawet przez sekundę moimi nad­garstkami – odpisała dodając: – Kiedy się spotkamy, pocałujesz je, prawda?

Nie odpowiedział jej wtedy.

ON: Nie doczekam się chyba Twojej odpowiedzi. Opowiesz mi więc o Twoim brzuszku innym razem.

A teraz wracajmy do genomu. Odkąd są komputery, sekwencjonowanie ludzkiego DNA, które jest w całości w jądrze każdej komórki, stało się bardziej zadaniem informatyków niż genetyków. Zacznę od nich, bo tak naprawdę to oni robią całą pracę. Genetycy i biolodzy tylko wpadli na pomysł, jak im do­starczać danych do przetwarzania. A danych jest bardzo, bardzo dużo. Zaraz powiem Ci, jak dużo.

Jak wiesz, genom to nic innego, tylko całkowita sekwencja około 3,5 miliar­da prostych organicznych zasad, które rozciągają się jak szczeble drabiny mię­dzy dwiema nićmi z fosforu i cukru. Te cienkie nanometrowe nitki skręcają się w tę słynną podwójną spiralę, o której każdy ma ostatnio coś do powiedzenia.

Zasady tworzą w wyniku wiązań chemicznych pary i wszystkie one stano­wią szczeble drabiny łączące obie nitki. Każda z zasad ma swoją nazwę: guanina, cytozyna, adenina i tymina. Bardziej zna się jednak ich inicjały G, C, A, T. Dekodowanie genomu to nic innego tylko ustalenie kolejności par AT oraz CG w tej drabinie. Nic innego. Znaleźć kolejność około 3,5 miliarda par liter AT lub CG. Czy to dużo? Gdyby każda litera A, T, G lub C miała tylko jeden milimetr, to po złożeniu całego kodu w ludzkim genomie w jedno zdanie byłoby ono dłuż­sze niż cały modry Dunaj. A to przecież najdłuższa rzeka Europy. Żeby takie zdanie przeczytać, potrzeba ponad stu lat. To chyba sporo, prawda?

Aby przetworzyć tyle danych, trzeba mieć dużo komputerów i dobre pro­gramy. Jedna z głównych firm dekodujących genom już dawno ma w swoim la­boratorium w Rockville znacznie więcej mocy obliczeniowej niż cały Pentagon. Na szczęście nikomu to nie przeszkadza. Bez tego jednak nie można nawet myśleć o dekodowaniu DNA. Ilość informacji generowana przez przeciętnej wielkości laboratorium genetyczne jest 20 tysięcy razy większa niż to, co ge­nialny i wyjątkowo płodny twórczo Bach zawarł we wszystkim, co skompono­wał przez całe swoje życie.

Jak dostarczać danych o sekwencji zasad w DNA, wymyślili oczywiście bio­lodzy z genetykami. 15 ochotników w USA, którym zagwarantowano, że pozo­staną anonimowi, wyraziło zgodę na wydobycie nitki DNA z jąder ich komórek krwi i spermy. Nitki te są wprowadzane do komórek ulubionej przez biologów laboratoryjnych jąder bakterii E. coli, która rozmnaża się, z ludzkim DNA w sobie, w rewelacyjnym tempie. Kolonie E. coli pompują DNA jak matę fabryki. Nad tymi koloniami poruszają się roboty, które testują powielone przez E. coli DNA i wynajdują najlepsze egzemplarze oraz tną nitkę na 60 milionów krótkich fragmentów. Każdy z takich fragmentów ma nie więcej niż 10 tysięcy par AT lub GC. Fragmenty te przesyłane są do kapilarnych rurek będących częścią wyrafinowanych technologicznie urządzeń do sekwencjonowania genów.

Mógłbym podać Ci oczywiście szczegółowe nazwy i parametry robotów i tych urządzeń, abyś mogła naprawdę przegonić tego mądralę od encyklope­dii raz na zawsze. Tylko mi powiedz, czy chcesz.

Kapilarne rurki zasysają nitki DNA w kawałkach. Nitki przesuwają się po ściankach kapilar do góry i wydobywają się na zewnątrz szczebel po szczeblu. A T C G C G A T... i tak dalej. Każdy taki szczebel lub para zasad, która wydo­była się ponad krawędź kapilary, natychmiast oślepiana jest promieniami silne­go światła laserowego. Ponieważ szczebel to zasada, związek chemiczny, więc fluoryzuje światłem o określonym widmie. Widmo fluorescencyjne pary zasad, która wydobyta się na zewnątrz, zamieniane jest natychmiast na dane cyfrowe i przesyłane do analizy przez programy komputerowe.

Światło lasera kierowane na kapilary jest w paśmie częstotliwości błękitu, więc zawsze trochę przyciemnione laboratoria sekwencjonujące DNA wygląda­ją, gdy patrzeć na nie przez szyby, jak tajemnicze błękitne hale z filmów science fiction. Kiedyś spędziłem kilka dni w jednym z takich laboratoriów w Bostonie. Czasami wieczorem podchodziłem do szyb, za którymi w błękitnej poświacie o odcieniu nieba roboty i sekwencjonery starały się zdekodować to, co być mo­że zakodował Stwórca. Gdy zapomni się o tych wszystkich komputerach, lase­rach i kapilarach, to można pomyśleć, że jest się świadkiem gigantycznego przedsięwzięcia człowieka. Zawsze wtedy musiałem myśleć o mądrości, o Bogu i o tym, że mam ogromne szczęście brać udział w tym przedsięwzięciu.

Wiesz, że ten błękit w laboratorium może być tak samo piękny jak błękit morza?

Jesteś ciągle w swoim fotelu i czytasz ten tekst, czy zasnęłaś znużona? Czy ból trochę ustąpił?

ONA: Gdy skończył pisać, siedziała dalej nieruchomo w fotelu i my­ślała o tym, że spotkała, zupełnie przypadkowo, niezwykłego człowie­ka. Że chciałaby, aby był zawsze. Na wieczność. Czuła się przy nim tak wyróżniona i tak jedyna, jak przy nikim na świecie.

16
{"b":"101711","o":1}