Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy wyszłyśmy z tego muzeum, chciałam być sama. Bardzo chciałam. Najle­piej w moim pokoju w hotelu. Może Ci kiedyś opowiem, dlaczego akurat właśnie tam. Miałam zbyt wysoki poziom oksytocyny, aby znieść kogokolwiek, oprócz Ciębie, w pobliżu. Jako wielbiciela teorii hormonów informuje Cię o tym tylko tak przy okazji, l to tylko «do akt», jak Ty to nazywasz. Może Ci się przyda do badań.

Asie poprosiłam, aby zostawiła mnie samą. W ogóle nie protestowała. Jak ją znam, też chciała zostać sama. Poszłam do Cafe de Florę. Głównie po to, aby napisać e-mail do Ciebie. Jeszcze nigdy nie pisałam do Ciebie nic na pa­pierze. Pomyślałam, że w Cafe de Florę mogłabym spróbować. Tu pisali Camus, Sartre i Prevert. Spróbowałam. Niezwykłe uczucie. Normalny list, który mógłby mieć zapach i plamę z rozlanego wina albo odcisk warg na drugiej stronie. Internet tego nie zastąpi. Trudno ssać e-mail, a miałam ochotę ssać tę serwetkę, na której pisałam do Ciebie tam w Cafe de Florę. Poza tym niebez­piecznie jest pisać e-maile do Ciebie, leżąc nago w wannie. Ostatnio jest to mo­je największe marzenie. Pisać do Ciebie e-mail w wannie. Mieć wino we krwi, być przykrytą pianą o zapachu bergamoty, cyprysu i mandarynki i słuchając, czuć wibracje głosu Morrisona. To można robić tylko pod napięciem. Ale na pewno nie prądu. Dlatego nie można wziąć Internetu do wanny, ale mimo to i tak go uwielbiam.

Połowa tego tekstu powstała tam. W Cafś de Florę. Druga zupełnie nieda­leko. W innej, jeszcze bardziej kultowej kawiarni Paryża, w Les Deux Magots. Nie wiem, co ci wszyscy intelektualiści widzieli w tej kawiarni. Kawa jest okrop­na. Gorąca czekolada smakuje jak żurek w barze w Płocku. To dobry żurek, ale okropny jako czekolada. Jedynie wnętrze śliczne i wino działa. Ale wino działa na mnie od kilku dni wszędzie. Tam dopisałam kilka linijek tego tekstu, który te­raz przepisuję w małym pokoiku za recepcją tego hotelu w Paryżu. Jest prawie północ. Recepcjonista zabawia Asie i Alicję, a mnie pozwolił rozgościć się na dysku swojego komputera. Jestem w związku z tym trochę rozwiązła i myślę, czy ten recepcjonista zauważy, że Asia naprawdę nie ma dzisiaj majtek pod tą obcisłą sukienką. Mnie pokazała, że nie ma. Poza tym czuję się bezpieczna, bo wiem, że nikt, oprócz Ciebie, tego nie przeczyta. Wyślę to i zniszczę. Głów­nie dlatego, że chcę być wyuzdana i rozwiązła tylko dla Ciebie.

Tęsknię za Tobą.

Czuję się, jakby to nazwać, «łatwopalna». Dzisiaj w tym muzeum erotyki za­uważyłam bardzo charakterystyczną prawidłowość. Było tam mnóstwo obra­zów i rzeźb czarownic. To było dziwne i charakterystyczne w tym muzeum. Ko­niecznie tam idź, gdy będziesz miał minimum 90 wolnych minut następnym razem w Paryżu. A więc zauważyłam tam mnóstwo nagich czarownic. One wła­śnie były «łatwopalne». Na przykład wtedy, gdy palono je żywcem na stosach, l chociaż to było dawno, wydawało mi się, że czarownice to szczerze mówiąc tylko bezlitośnie karane niewinne kobiety. Karane przez mężczyzn, którzy nie mogli wybaczyć zdrady swoim żonom, więc, odreagowując, skazywali na stos obce kobiety, z którymi często sami zdradzali swoje żony, nazywając je cza­rownicami. Wiesz, co zauważyłam na tych obrazach i na tych rzeźbach? Te czarownice uśmiechały się płonąc.

Zdradliwe, potępione kobiety często najpierw kamienowane, a potem palo­ne, śmiały się radośnie, płonąc...

Zrobiło mi się teraz smutno, bo pomyślałam o tych czarownicach w kon­tekście. Gdybyś mógł słyszeć mój głos w Internecie, usłyszałbyś teraz wiersz, który wzrusza mnie nieustannie od kilku tygodni. Przeczytałam go kiedyś, nie wiem gdzie dokładnie, w Warszawie. Przypomniał mi się, gdy oglądałam płoną­ce roześmiane czarownice w muzeum w pobliżu placu Pigalle w Paryżu:

Śnisz nas Boże razem
Na brzegach talerzy gdy nakładam obiad
I na rąbku wystygłej małżeńskiej pościeli
We wgłębieniach zmarszczek wokół oczu
A ty śnisz nas uparcie razem
I splatasz nam dłonie
Tak że nie możemy uciec od siebie
A jeśli nie
To nie wódź nas na pokuszenie
Niech oplącze mnie
Domowy makaron na niedzielę
Daj zasnąć
I zbaw nas –
Każde osobno
Amen 

Napisała go pewnie jakaś współczesna czarownica. Nie mogę przypo­mnieć sobie nawet jej nazwiska. Podziwiam ją, nawet taką bezimienną. Ten wiersz mnie wzrusza i zasmuca. Wiem, że Ciebie też. Nie wiem, dlaczego go zapamiętałam. Wcale nie uważam, że Dekalog to najlepszy przewodnik w ży­ciu. Powiem Ci, jakie jest moje 11. przykazanie, gdy już tu będziesz.

PS Myślisz, że proces czekania wydłuża samo czekanie. Ja nie myślę. Ja już jestem pewna.

Przyleć wreszcie.

@8

ON: Dochodziła trzecia, gdy znalazł się wreszcie w swoim pokoju. O dziewiątej rano startował jego samolot do Nowego Jorku.

Mam nadzieję, że przynajmniej jeden pilot tego samolotu do Nowe­go Jorku wypił mniej niż ja tej nocy – pomyślał, myjąc zęby w łazien­ce. Odwrotnie niż większość ludzi, lubił wchodzić pod prysznic już z umytymi zębami.

Stał pod prysznicem i myślał o niej. Jak smakuje jej skóra? Jak bę­dzie brzmiało jego imię, gdy ona je wypowie? Co powiedzą sobie w pierwszych zdaniach na lotnisku? Jak powinien ją przytulić na powi­tanie? Nagle wydawało mu się, że poprzez szum płynącej wody słyszy dzwoniący telefon. Opuścił dźwignię prysznica. To był telefon. Prze­sunął szklane drzwi kabiny prysznica i nie wycierając się, poszedł do sypialni. Christiane. Sekretarka instytutu w Monachium.

– Jakub, gdzie ty chodzisz po nocy? Dzwonię do ciebie od dwóch godzin! Możesz rejestrować, co mówię? Okay, możesz. Więc słuchaj uważnie. Nie lecisz dzisiaj do Nowego Jorku. Lecisz do Filadelfii. Tam weźmiesz taksówkę do Princeton. To tylko czterdzieści pięć minut, je­śli nie ma korków. Ten profesor biologii molekularnej w Princeton cze­ka na ciebie. Elektroniczny bilet na lot do Filadelfii będzie czekał przy odprawie pasażerów. Numer biletu przefaksowałam do recepcji hotelu. Twój samolot z Nowego Orleanu do Filadelfii startuje o jedenastej rano twojego czasu. Wszystkie loty załatwiłam tak jak lubisz, w Delcie. Cie­szysz się, prawda? Masz dwie godziny więcej spania! W Princeton za­instalujesz im program. Pamiętaj, tylko demo. Żadnej pełnej wersji. Tak jak jest w kontrakcie. Demo ma ich podniecić na tyle, aby kupili od nas pełną wersję. Zainstaluj im to tylko w komputerach kliniki. Opo­wiedz im ładnie, tak jak ty to umiesz. Muszą poczuć, że bardzo tego potrzebują. Załatwiłam ci tam w Princeton pokój w Hyatt. To hotel za­raz przy klinice. Numer rezerwacji też jest w faksie. Jakub, nawet nie myśl o zostawieniu mnie tu w Monachium i przeniesieniu się do Prin­ceton. Ja wiem, że chodzą ci po głowie takie pomysły, żeby przenieść się do Stanów, ale nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie, proszę, samej z tymi Niemcami!

Uśmiechnął się. I chociaż to był żart, wiedział, że było w nim wiele prawdy. Christiane była absolutnie nietypową Niemką. Spontaniczną, nieuporządkowaną, niezorganizowaną, wrażliwą, porywczą i okazującą uczucia. Zawsze wyrzucała mu, że to ona uczy się od niego niemieckości, podczas gdy on jej mówił, że jest tak słowiańsko «rozmemłana» i czas przecieka jej przez palce. Wiedział, że jest jej najlepszym przyja­cielem. Rozczulał ją miseczką truskawek w lutym, kwiatami na biurku 8 marca, chociaż nikt w Niemczech nie obchodzi Dnia Kobiet, e-mailem w dniu jej imienin, a najbardziej noszeniem ciężkich kartonów z papie­rem do drukarek. On, profesor, nosił papier do drukarek sekretarce. Nie­którzy koledzy naukowcy byli zbulwersowani takim demonstracyjnym aktem «brutalnego łamania struktury zależności». «No tak. To Polak. Oni zawsze muszą coś burzyć i łamać jakieś reguły» – myśleli pewnie. Christiane tylko na początku czuła się niezręcznie. Potem cieszyła się na dzień, w którym dostarczano im papier do drukarek. Uwielbiała demon­stracyjnie pokazywać «tym Niemcom, jak naprawdę powinno traktować się kobiety». A on? On, chociaż wcale nie przepadał za «łamaniem re­guł», po prostu nie potrafił inaczej.

73
{"b":"101711","o":1}