Ale nawet to niespecjalnie pomagało. Wiedziała dokładnie, bo Alicja jej o tym w najdrobniejszych szczegółach opowiadała, rozczarowana swoimi mężczyznami, przeważnie już po pierwszym tygodniu. Stwierdzała po raz kolejny, że faceci to w ogóle dziwne stworzenia. Boją się dentysty, wypadania włosów i tego, że ich telefon komórkowy nie będzie miał zasięgu. Uważała, nie bez racji, że w tym całym lęku «haczy» im się prostata. Czasami, przeważnie tak po trzecim tygodniu wspólnego zamieszkiwania, bała się, że nagle ten jej «jedyny i wymarzony», gdy ona przytuli się do niego gorącymi piersiami spod zdjętej właśnie koszulki nocnej, powie: «Kochanie, daj mi dzisiaj spokój. Nie widzisz, że mam okres?». Bo Alicja chciała mieć płomienie co noc. Zapominała, że płomienie co noc mają tylko strażacy.
W takich momentach właśnie Alicja przyłapywała się na mrożącej krew w żyłach myśli, że tak naprawdę to ten facet leżący obok w łóżku zakłóca jej to, co ona lubi najbardziej: harmonijną, wypielęgnowaną i ustabilizowaną samotność. Tę samotność z zawsze czystą łazienką, naczyniami zawsze prawidłowo ustawionymi w zmywarce, termoforem kładzionym i bez skrępowania na podbrzuszu w pierwszym dniu okresu i jej ulubiony – i mi sobotami przed telewizorem lub z książką i muzyką Kenny'ego G w tle zamiast tych makabrycznie nudnych, zadymionych papierosami do granic brydżowych wieczorów albo idiotycznych, pełnych wulgarności spotkań przy wódce z jego kolegami z wojska, technikum lub biura.
Ale tak myślała tylko krótką chwilę i z poczuciem ogromnej winy. Przecież samotność to najgorszy rodzaj cierpienia! Czyż Stwórca nie powołał świata do istnienia dlatego właśnie, że czuł się samotny? Niech już chrapie, zostawia brudne skarpety na środku pokoju i pali w sypialni. Niech tylko będzie.
Wszyscy ci «jej mężczyźni» nie umieli – albo nie chcieli – z nią rozmawiać. Mieszkali z nią, jedli z nią kolacje i śniadania, mieli z nią superseks – bo ona robiła bez wahania wszystko, czego oni sobie życzyli i o czym przeczytała w nowoczesnych gazetach dla panienek poszukujących wielokrotnego orgazmu z Mr. Ten Właściwy – ale to nie znaczyło, że chcą akurat z nią się zestarzeć. A ona głównie o tym chciała rozmawiać i oczekiwała z ich strony zdecydowanych deklaracji. Tych, których dotychczas spotykała, nie interesowały za bardzo rozmowy o ślubach, kupnie «na spółkę» większego mieszkania i kolorze tapet w dziecinnym pokoju, gdyby «to była dziewczynka». Dlatego wyprowadzali się od niej przeważnie przed upływem drugiego miesiąca.
Tak robili jednak tylko ci, którzy w ogóle mogli się do niej wprowadzić. Byli też liczni tacy, którzy wprowadzić się nie mogli. Ci, chociaż częściej niż tamci mówili jej wszystkie romantyczne rzeczy, o których marzyła, byli najgorsi. Mieli żony, często dzieci, którym «nie wolno zrobić krzywdy», a także biografie pełne kryzysów wewnętrznych. Ich na tapety do dziecinnego nie można było namówić w ogóle, a przy tym Alicja miała trudności z dostrzeżeniem różnicy między mężczyznami, którzy mają dopiero zamiar opuścić swoją żonę, a tymi, którzy już to zrobili. Gdy w końcu tę różnicę dostrzegała, było już za późno, aby zrobić unik i nie przyjąć kolejnego ciosu.
Każde rozstanie z kolejnym «mężczyzną życia» było dla Alicji jak zderzenie z ciężarówką. Gdy już poskładała się na tyle, aby móc myśleć o przyszłości, zaczynała znowu się rozglądać. Znowu chudła i jej piersi wysuwały się znowu do przodu. Tego też jej zazdrościła. Gdy ona chudła, to właśnie jej piersi zmniejszały się najbardziej. Czasami miała wrażenie, że wyłącznie piersi jej się zmniejszają.
Obecnie piersi Alicji, ledwie przykryte obcisłymi wydekoltowanymi bluzkami, dobrymi na ten lipcowy upał, znowu komunikowały światu, że ona szuka. Pewnie dlatego tak szybko zdecydowała się na Paryż. To był bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności. Gdyby Alicja była akurat z kimś, nigdy nie wyjechałaby z Warszawy. Ale na szczęście, także dla siebie, była sama. Więc zdecydowała się pojechać. I na dodatek wyciągnęła jeszcze Asie.
Asia...
Absolwentka matematyki, zachwycająca się analizą matematyczną na równi z poezją Wojaczka. Brunetka o długich włosach i niezwykle zgrabnych nogach, pokazywanych ostatnio z niebywałą odwagą spod coraz krótszych spódniczek.
Zdyscyplinowana żona faceta z niezliczonymi kompleksami i mentalnością kaprala w kompanii karnej. Faceta, który częściej i z większym uczuciem dotykał karoserii i opon trzyletniego malucha niż ciała własnej żony. Wychodząc za mąż, była pewna, że kocha tego mężczyznę. Zresztą, była wtedy taka młoda. Nie miała jeszcze osiemnastu lat, gdy pojawił się w ich miasteczku i w jej życiu. Spokojny, czysto ubrany, nie klął i nie pił. To, że nie pił, ujęło ją w nim najbardziej. Kiedy była dorastającą dziewczyną, nie wstydziła się przeraźliwie chudych i krzywych nóg lub biednych, wyśmiewanych przez koleżanki z klasy sukienek, które ich matka nieustannie przerabiała i farbowała. Wstydziła się tylko pijanego ojca, leżącego często na ławce przy wejściu do ich bloku. Tak było zawsze. Ojciec zawsze pił, matka zawsze płakała, ona zawsze się wstydziła. Jej przyszły mąż wyzwolił ją z tego wstydu. Nie pił i zabrał ją do Warszawy. Jak mogła go za to nie kochać?
Cicha, trochę wylękniona, zamknięta w sobie poszukiwaczka wzruszeń i uniesień. Martwił ją każdy dzień bez «przeżyć». Gdy udało się jej w końcu «wyrwać chwilę dla siebie» w zagonionym życiu przepełnionym pracą i o wiele za wcześnie urodzoną ukochaną córeczką Dominika, odwiedzała galerie, muzea i filharmonię, a także słuchała wykładów z kosmologii, genetyki i psychologii. Wracała z tych «chwil dla siebie» podniecona tym, co przeżyła, ale także wystraszona i z poczuciem winy wobec męża, który tylko w akcie niezwykłej łaski i tylko raz w miesiącu godził się samodzielnie «przez maksimum dwie godziny» zaopiekować córeczką i który nie mógł zrozumieć, o co «tak naprawdę.» chodzi jego «nawiedzonej» żonie.
Zawiodła go. Zawiodła go całkowicie. Miała tylko go kochać, wychować mu córkę i nauczyć się robić dżemy na zimę. Ona tymczasem skończyła matematykę i kupowała dżemy w spożywczym na rogu. Ale nie to było najgorsze. Ona nie kochała już swojego męża. Jak mogła, niewdzięczna?! Wziął ją do Warszawy «z tego zadupia, gdzie nie było nawet tramwajów», niemalże nauczył «jeść nożem i widelcem», a ora teraz «odgrywa wrażliwą panią magister».
Zupełnie niedawno, w trakcie jej przyjęcia urodzinowego, zamknęły się w łazience i Asia opowiedziała jej to, czego nigdy przedtem nie mówiła przy Alicji.
Nie wiedziała dokładnie, kiedy przestała kochać swojego męża. Może wtedy, gdy mimo jej próśb, wyjechał na narty do Szczyrku i zostawił ją na tydzień samą w siódmym miesiącu ciąży, gdy miała plamienia. Wstydziła się zadzwonić do swoich rodziców. Sama pojechała w koszuli nocnej ich samochodem do szpitala. Pamiętała do dzisiaj – drżała, opowiadając o tym – jak ciepła strużka krwi płynęła po jej udach i wsiąkała w świeżo wypraną przez jej męża tapicerkę malucha. A ona nie wiedziała, czego boi się bardziej: tego, że utraci swoje dziecko, czy tego, co on powie, gdy zobaczy te plamy z krwi na siedzeniu.
A może wtedy, gdy wróciła skonana z pracy, po nieprzespanej nocy, i na korytarzu, zaraz przy wejściu do windy, znalazła leżącego na zimnym lastryko, w kałuży moczu i drżącego w konwulsjach ich czarnego labradora.
Ktoś z sąsiadów, nie godząc się z tym, że mieli psa w domu, podał mu zatrute jedzenie. Postanowiła go uratować. Opiekowała się nim. Leczyła. Kochała tego psa. Zresztą, od powrotu z Nmies kilka lat wcześniej kochała absolutnie wszystkie psy. Podawała mu leki kupione za własne, oszczędzone w tajemnicy przed mężem, pieniądze. A ostatnie dni nie spała, aby sprzątać jego wymiociny, zmieniać pled wilgotny od moczu i podawać antybiotyki, które przepisał weterynarz. Mąż uważał, że to był wyłącznie jej pies i po prostu, gdy któregoś dnia wrócił przed nią z pracy, wyrzucił go na klatkę schodową, bo «nie mógł już więcej wytrzymać tego cholernego smrodu». Po raz pierwszy dostała ataku histerii. Słuchała swoich przekleństw, wykrzykiwanych nienaturalnie piskliwym głosem, dziwiąc się, że w ogóle zna takie słowa. Wtedy też, po tym wydarzeniu, jej mąż zauważył, że istnieje granica, poza którą jego z reguły spokojna i podporządkowana żona staje się nieobliczalna i gotowa na wszystko.