Jechała do Jakuba! Do Paryża!
W zasadzie najmniej istotne było, dokąd jedzie. Pojechałaby nawet do Ułan Bator. Asia zauważyła ją i natychmiast ruszyła w jej kierunku, aby pomóc przeciągnąć walizkę do kierowcy, który ładował bagaże do luków. Alicja zdążyła już «odciąć się od świata»: rozmawiała z młodym mężczyzną ze słuchawkami na uszach.
– Ostatnim razem, gdy jechałyśmy do Francji, on też przywiózł cię pod Centralny. Pamiętasz? – powiedziała Asia, kiedy ciągnęły razem walizkę przez wyboje rozmiękłego od upału asfaltu.
I dodała zgryźliwie: – Ale wtedy był jeszcze gotów nosić cię na rękach. Teraz nie chce nosić nawet twojej walizki. Ala ma rację. Faceci są jak niektóre radioaktywne pierwiastki: mają bardzo krótki czas połowicznego rozpadu. Potem już promieniują śladowo. I przeważnie tylko w innych laboratoriach. Chociaż niekoniecznie. Wystarczy, że laborantka jest obca i młodsza.
Puściła walizkę i wyprostowała się z westchnieniem.
– Powiesz mi, co się stało, że jesteś taka wściekła na niego? – zapytała nagle, patrząc jej w oczy.
– Nie chcę o tym mówić. A dzisiaj szczególnie nie – odparła. Asia nachyliła się i wyszeptała:
– Mam plan na każdą minutę. Wiesz, że w tym czasie, gdy my tam jesteśmy, w d'Orsay jest wystawa prawie wszystkiego, co namalował Renoir? Nie mogłaś wybrać lepszego terminu. Jestem prawie tak podniecona, jak wtedy, gdy jechałyśmy do Nimes. Miałaś olśnienie z tym Paryżem.
Faktycznie, nie mogła wybrać lepszego terminu. Chociaż to nie Renoir, którego notabene mogła oglądać w nieskończoność, ale zupełnie inny mężczyzna zdecydował o tym, kiedy będzie w Paryżu. Asia o tym – jak dotąd – nie wiedziała.
A jeszcze dziesięć dni temu nie pomyślałaby, że to jest w ogóle możliwe. Pewnego dnia napisał do niej e-mail:
Monachium, 28 czerwca
Lecę na kongres do Nowego Orleanu. Do mojego Nowego Orleanu. Wracam przez Nowy Jork i linia lotnicza TWA chce mnie wysłać stamtąd do Monachium albo przez Londyn, albo przez Paryż.
Przez co Ty dałabyś się wysłać?
Jakub
Zaskakiwał ją tymi nagłymi informacjami o swoich podróżach. Świat przy nim wydawał się jej o wiele mniejszy. Boston, San Francisco, Londyn, Genewa, Berlin, znowu San Francisco. A teraz Nowy Orlean. Wiedziała, co oznacza dla niego to miasto.
Kilka dni później, wracając Krakowskim Przedmieściem do domu, na wystawie jednego z biur podróży zauważyła plakat reklamujący kilkudniową wycieczkę do Paryża. Normalnie zignorowałaby to, ale akurat tamtego dnia Paryż natychmiast skojarzył się jej z Jakubem. Sprawdziwszy, że data pobytu w Paryżu obejmuje dokładnie dzień, w którym on mógł tam wylądować, weszła, trochę już podniecona, do opustoszałego, przyjemnie w tym upale klimatyzowanego biura. Młody chłopak, najprawdopodobniej praktykant, wstał gwałtownie od biurka, gdy weszła, i usiadł dopiero kiedy podał jej szklankę zimnej wody mineralnej. Gdy przekornie i bez większej nadziei poprosiła o plasterek cytryny – piła wodę mineralną prawie zawsze z cytryną – uśmiechnął się i podając jej kolorowy prospekt ich biura, poszedł na zaplecze. Po chwili wrócił z porcelanowym talerzykiem, na którym leżały plasterki obranej cytryny przekłute miniaturkami francuskich i polskich flag naciągniętych na plastikowe szpikulce. Uśmiechnął się do niej. Miał ogromne brązowe oczy, wyjątkowo długie, delikatne dłonie i pachniał drogą wodą po goleniu. Ze zdumieniem zauważyła, że odkąd zna Jakuba, mężczyźni, z którymi się styka, znowu mają kolor oczu, pachną w odróżnialny sposób i, co najbardziej ją ostatnio poruszało, mają interesujące lub absolutnie niegodne uwagi pośladki. Biorąc plasterek cytryny, wskazała na francuską flagę na szpikulcu i zapytała cicho:
– Skąd pan wiedział, że chciałabym pojechać do Paryża?
Po sprawdzeniu w komputerze upewnił ją, że mają jeszcze kilka wolnych miejsc w autokarze, ale tylko dwa w hotelu w Paryżu. Zapytała go, czy może zadzwonić. Wybrała numer telefonu komórkowego Alicji.
– Ala, nie planuj nic na niedzielę czternastego lipca. Jedziesz ze mną do Paryża. Sama mówiłaś, że od dzieciństwa marzyłaś o tym, aby zobaczyć Paryż.
Przez krótką chwilę panowało milczenie. Słyszała w tle, że Alicja z kimś rozmawia.
– Genialnie, że mówisz mi to już dzisiaj. Niedziela jest przecież dopiero za trzy dni. Oczywiście, że pojadę, ale pod jednym warunkiem: Asia pojedzie z nami. Jest tutaj ze mną.
Uśmiechnęła się. Tylko Ala i Asia mogły tak zareagować. Szczerze mówiąc, wyobrażała sobie czasami świat bez mężczyzn, ale świata bez tych dwóch przyjaciółek nie mogła sobie w żaden sposób wyobrazić. Były w jej życiu «od zawsze». I chociaż, a może dlatego, że aż tak się różniły od siebie i od niej, czuła, że jej życie bez nich byłoby jak świat pozbawiony jednego wymiaru. Płaskie.
Alicja...
Zabłąkana połowa serca poszukująca nieustannie drugiej części. Atrakcyjna szatynka o oczach, których kolor zmieniał się ostatnio z kolorem kupowanych szkieł kontaktowych. Właścicielka świetnych piersi, eksponowanych lub skrywanych w zależności od wskazań elektronicznej wagi w jej łazience. Gdy była bezgranicznie nieszczęśliwa z powodu swojej samotności, jej spódniczki stawały się krótsze, makijaże wyraźniejsze, a ona sama chudła w zastraszającym tempie – zawsze jej tego zazdrościła – ale mimo to jej piersi sterczały kusząco spod coraz bardziej obcisłych bluzek i sweterków. Gdy była akurat z kimś, tyła z uśmiechem na ustach i przykrywała swoje coraz bardziej obszerne, ale szczęśliwe, bo dotykane przez mężczyznę ciało, obszernymi ciemnymi swetrami, które sama robiła na drutach.
Marzyła o wielkiej miłości, jak dziecko marzy o prezentach pod choinką. Szukała jej wszędzie i zachłannie. Już na pierwszej randce myślała, w jakiej sukni pójdzie do ślubu, a na drugiej, gdy on myślał głównie, czy pójdą do niej, czy do niego po tej kolacji, ona zastanawiała się, czy on na pewno będzie dobrym ojcem ich dziecka. Prawie wszyscy jej mężczyźni wprowadzali się już w drugim tygodniu znajomości, ale tylko jeden wytrzymał dłużej niż dwa miesiące. Na swoim kolorowym wyobrażeniu «tego jedynego» konsekwentnie zapominała zostawić trochę miejsca na szarość. Mężczyźni, oprócz tej ogromnej zalety, że zdecydowali się być z nią, miewali jeszcze zwykłe ludzkie słabości: chrapali w nocy, ejakulowali o wiele za wcześnie, siusiali na stojąco, opryskując moczem jej sterylnie czystą łazienkę, zostawiali zabrudzony zlew po goleniu lub myciu zębów i na ogół wcale nie mieli ochoty na wyrafinowany seks tylko dlatego, że ona spędziła całe popołudnie w kuchni, przygotowując kolację przy świecach.
Gdyby ona była mężczyzną, ożeniłaby się z Alicją natychmiast. Dwa razy. Ten drugi raz nawet w kościele. Alicja była bowiem, według niej, absolutnie główną nagrodą w loterii dla heteroseksualnych kawalerów, rozwiedzionych lub chcących się rozwieść. Była przygotowana do małżeństwa jak niemieccy alpiniści do wejścia na Mount Everest. Oni mają nawet spisany testament potwierdzony przez notariusza. Alicja nie miała jeszcze testamentu, w którym wszystko oczywiście przekazywałaby «swojemu ukochanemu mężowi», ale połowa jej szafki w łazience stała cały czas pusta, czekając na jego pędzle do golenia, nożyki do golarki, wody kolońskie i prezerwatywy.
Poza tym, że była absolwentką najlepszego kursu gotowania w Warszawie, jeszcze na dodatek kiedyś spontanicznie przez tydzień uczyła się od zaprzyjaźnionego barmana mieszać najlepsze drinki. Wszystko dla «niego». Ale szczerze mówiąc, Alicja nie do końca wierzyła, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Uważała, że można pójść na skróty. I dlatego wydała majątek, aby kupić ostatnie, «koniecznie oryginalne», dwutomowe wydanie Kamasutry, czytała angielski «Cosmopolitan», bo polskiego jeszcze wtedy nie było, dzięki czemu wiedziała na przykład, jak to jest «po grecku», a także dlaczego on «będzie jęczał» z rozkoszy, gdy zanim weźmie się «go» do ust, najpierw «possie się kostki lodu razem z cukierkami miętowymi». Ponadto ostatnio z prawdziwie żołnierską dyscypliną ćwiczyła mięśnie pochwy.