– Zwietrzył nowego klienta – rzekł Myron.
– Albo nie widział jeszcze tak przystojnego mężczyzny.
– Pewnie. To najbardziej prawdopodobna przyczyna.
Wells ponownie zajął się graczami, przemówił z jeszcze większym entuzjazmem, rozgestykulował się, klasnął, pożegnał się ze słuchaczami i spojrzał na Wina. Pomachał mu. Pomachał energiczniej. A potem ruszył w podskokach, sadząc susy jak szczeniaczek goniący za nową piszczącą zabawką albo jak polityk w pogoni za potencjalnym ofiarodawcą zielonych. Win zmarszczył brwi.
– Jednym słowem, erzac – powiedział. Myron skinął głową.
– Mam się z nim zaprzyjaźnić? – spytał Win.
– Był podobno obecny podczas kontroli antynarkotykowej. Jest poza tym psychologiem zespołu. Prawdopodobnie słyszy wiele plotek.
– Dobrze – odparł Win. – Ja zajmę się Sawyerem, a ty graczem, z którym Clu dzielił pokój. Enos Cabral był przystojnym żylastym Kubańczykiem, którego piekielnie szybkie rzuty wciąż wymagały dopracowania. Miał dwadzieścia cztery lata, lecz wyglądał tak młodo, że pewnie w każdym sklepie monopolowym żądano od niego dowodu tożsamości. Znieruchomiały, obserwował ćwiczenia w odbijaniu piłek. Ruszały mu się tylko usta. Jak większość miotaczy czekających na swoją kolej żuł gumę albo tytoń z zajadłością lwa obgryzającego świeżo upolowaną gazelę.
Myron przedstawił się. Enos uścisnął mu dłoń.
– Znam pana – powiedział.
– Tak?
– Clu dużo o panu mówił. Radził, żebym podpisał z panem umowę. Myrona zassało w żołądku.
– Tak radził?
– Chciałem zmiany – ciągnął Enos. – Mój agent dobrze mnie traktuje, no nie? Dzięki niemu się wzbogaciłem.
– Dobry menedżer jest, nie przeczę, ważny, ale wzbogacił się pan dzięki sobie, Enos. Agenci ułatwiają zdobycie majątku, lecz go nie tworzą. Kubańczyk skinął głową.
– Zna pan moją historię? – spytał.
W skrócie. Rejs łodzią był niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. Przez tydzień uciekinierzy sądzili, że zgubili się na morzu. A gdy w końcu dopłynęli, z ośmiu żyło już tylko dwóch. Wśród zmarłych był brat Enosa, Hektor, uważany za najlepszego baseballistę Kuby w ostatnim dziesięcioleciu. Mniej od niego utalentowany Enos o mało nie zmarł z odwodnienia.
– Tylko to, co czytałem w gazetach – odparł Myron.
– Kiedy przypłynąłem, mój agent był na miejscu. W Miami miałem rodzinę. Gdy usłyszał o braciach Cabralach, pożyczył jej pieniądze. Opłacił mój pobyt w szpitalu. Dał mi pieniądze, biżuterię i samochód. Obiecał więcej pieniędzy. I mam je.
– Więc w czym problem?
– Brak mu duszy.
– Woli pan mieć agenta z duszą? Kubańczyk wzruszył ramionami.
– Jestem katolikiem – odparł. – A my wierzymy w cuda. Roześmieli się.
– Clu był podejrzliwy – rzekł Enos, bacznie przyglądając się Myronowi. – Nawet wobec mnie. Zamykał się w sobie.
– Wiem.
– Ale wierzył w pana. Powiedział, że dobry z pana człowiek. Że zawierzył panu życie i chętnie zrobi to jeszcze raz.
Myrona znów zassało w żołądku.
– Clu słabo się znał na ludziach.
– Nie sądzę.
– Enos, chciałbym zapytać pana o ostatnie kilka tygodni życia Clu. Kubańczyk uniósł brew.
– Nie przyjechał pan ściągnąć mnie do siebie?
– Nie. Ale zna pan powiedzenie „upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu”? Enos zaśmiał się.
– Co pan chce wiedzieć?
– Zaskoczyła pana wpadka Clu na kontroli antynarkotykowej?
Enos wziął kij do golfa i ścisnął go, kilkakroć zmieniając chwyt. Szukał odpowiedniego? Dziwne. Był miotaczem amerykańskiej ligi baseballowej, który zapewne nigdy nie będzie miał okazji odbijać piłek.
– Nie za bardzo wyznaję się na nałogach – odparł. – Tam, skąd pochodzę, mężczyzna, jeśli go na to stać, może, a jakże, zapić się na śmierć. Co mu zależy, skoro żyje w takim szambie? Tu zaś, jeżeli człowiek ma tyle, co Clu…
Nie musiał kończyć myśli. Była oczywista.
– Raz próbował mi to wytłumaczyć – ciągnął Enos. – Czasem nie chcesz uciec od świata, powiedział. Czasem chcesz uciec od siebie. – Przekrzywił głowę. – Pan w to wierzy?
– Nie całkiem – odparł Myron. – Podobnie jak wiele ładnych zdań, to również brzmi dobrze. Lecz wyziera z niego chęć racjonalizacji własnych czynów.
– Jest pan na niego zły. – Enos uśmiechnął się.
– Chyba tak.
– Niepotrzebnie. Był bardzo nieszczęśliwy. Kto tak zatraca umiar… ma złamaną duszę, no nie? Myron milczał.
– Clu próbował. Pojęcia pan nie ma jak walczył. Nie wychodził wieczorami. Jeżeli w naszym pokoju był minibarek, kazał go wynosić. Nie zadawał się z dawnymi znajomkami, bo się bał, że coś strzeli mu do głowy. Bał się bez przerwy. Walczył długo, usilnie.
– I przegrał.
– Nie widziałem, żeby brał narkotyki. Nie widziałem, żeby pił.
– Ale dostrzegł pan zmiany. Enos skinął głową.
– Życie zaczęło mu się rozpadać. Tyle złego się zdarzyło.
– Co?
W tym momencie rozbrzmiała głośna muzyka organowa – słynna, grana na stadionach baseballowych klasyczna melodia The Girl from Ipanema w interpretacji Eddiego Laytona. Enos uniósł na wysokość ramienia kij baseballowy i po chwili go opuścił.
– Niełatwo mi o tym mówić – odparł.
– Nie pytam dla zabawy. Próbuję dowiedzieć się, kto go zabił.
– Według gazet, pańska sekretarka.
– Mylą się.
Enos zatrzymał wzrok na kiju opatrzonym napisem Louisville, jakby w tym słowie kryło się jakieś przesłanie.
– Niedługo przed śmiercią Clu wyjął z konta dwieście tysięcy dolarów – podsunął mu Myron. – Miał problemy finansowe?
– Jeśli miał, to nie zauważyłem.
– Hazardował się?
– Nie, nie widziałem, żeby się hazardował.
– Czy wie pan, że zmienił agenta?
– Zrezygnował z pana? – spytał zaskoczony Enos.
– Najwyraźniej miał taki zamiar.
– Nie wiedziałem o tym. Wiem, że pana szukał.
– Więc co się stało, Enos? Dlaczego się załamał? Kubańczyk uniósł oczy i zamrugał w słońcu. Pogoda była idealna na wieczorny mecz. Wkrótce mieli zjechać się kibice, zrodzić wspomnienia. Jak co wieczór na wszystkich stadionach świata. Dla jakiegoś chłopca był to pierwszy mecz, który widział w życiu.
– Myślę, że dla niego wielką sprawą było małżeństwo. Zna pan Bonnie? – spytał Enos.
– Tak.
– Clu bardzo ją kochał.
– Dziwnie to okazywał. Kubańczyk uśmiechnął się.
– Spał z tyloma kobietami. Ale chyba tylko po to, żeby zranić siebie.
– To pewnie znów racjonalizacja własnego postępowania. Clu podniósł samozniszczenie do rangi sztuki. To go jednak nie usprawiedliwia, Bonnie tyle przez niego przeszła.
– Myślę, że Clu zgodziłby się z tą oceną. Niemniej najmocniej ranił samego siebie.
– Niech się pan nie łudzi. Ranił również Bonnie.
– Oczywiście, ma pan rację. A mimo to ją kochał. Bardzo przeżył, że go wyrzuciła. Pojęcia pan nie ma, jak bardzo.
– Co panu wiadomo o ich zerwaniu? Kubańczyk znów się zawahał.
– Niewiele mam do powiedzenia. Clu czuł się zdradzony, był zły.
– Zdradził ją nie pierwszy raz.
– Tak.
– Czym ta zdrada różniła się od innych? Bonnie przywykła do jego wyskoków. Dlaczego nie wytrzymała? Z kim ją zdradził?
– Myśli pan, że wyrzuciła go z powodu jakiejś dziewczyny? – zdziwił się Enos.
– A nie?
Kubańczyk pokręcił głową.
– Jest pan pewien?
– W jego przypadku nigdy nie chodziło o dziewczyny. Były dodatkiem do alkoholu i narkotyków. Łatwo z nich rezygnował.
– A więc nie miał romansu? – spytał zdezorientowany Myron.
– Nie – odparł Enos. – Romans miała ona. Myron poczuł w środku falę chłodu i ściśnięcie w żołądku.
Nareszcie go oświeciło. Pożegnał się krótko i szybko odszedł.