Larsen wyszedł. Koch wyjął z wiertarki wiertło i założył nasadkę. Potem pobiegł schodami do maszynowni, by usunąć pozostałe dowody swej winy. Pracując z największą szybkością, by zdążyć, zanim ktoś wejdzie, zdjął obudowę bloku kontrolnego i odłączył przewód wskaźnika ciśnienia oleju. Teraz będzie pokazywać prawdziwe zero. Zamocował obudowę i wyrzucił zużytą taśmę. Robota skończona. Teraz trzeba zamydlić oczy kapitanowi.
Gdy grupa wysłana na poszukiwanie pompy wróciła z niczym, Koch powędrował na mostek.
– Podczas ostatniego przeglądu pompy mechanik musiał upuścić nakrętkę do pompy olejowej, panie kapitanie. – Pokazał kapitanowi nakrętkę. – W którymś momencie, może gdy statek miał te gwałtowne przechyły – nakrętka dostała się do pompy. Potem to już była kwestia czasu. Nakrętka krążyła w trybach, aż całkowicie je zniszczyła. Obawiam się, że nie zdołamy wykonać na pokładzie takich zębatek. Na statku powinna być zapasowa pompa, ale jej nie ma.
Kapitan był wściekły.
– Niech się tylko dowiem, kto za to odpowiada. Popamięta mnie!
– Za części zamienne odpowiada mechanik, ale – jak pan wie, panie kapitanie – wszedłem na pokład w ostatniej chwili.
– Zatem winny jest Sarne.
– Może istnieje jakieś wyjaśnienie…
– Istotnie. Na przykład takie, że za długo się uganiał za belgijskimi kurwami, żeby pamiętać o silniku. Możemy jakoś kuśtykać?
– W żadnym razie, panie kapitanie. Pół mili i silnik się zatrze.
– Niech to wszyscy diabli. Gdzie radiooperator?
– Poszukam go, panie kapitanie – powiedział pierwszy oficer i zszedł z mostka.
– Jest pan pewien, że nie da się czegoś sklecić? – zapytał Kocha kapitan.
– Obawiam się, że nie zdołam sklecić pompy olejowej z części zamiennych i sznurka. Dlatego musimy wozić zapasową pompę.
Pierwszy oficer wrócił w towarzystwie radiooperatora.
– Gdzie się pan podziewał, do diabła? – zapytał kapitan.
Radiooperator, okrągły, wielkonosy facet, z którym Koch zderzył się nocą na pokładzie, wyglądał na urażonego.
– Najpierw pomagałem szukać pompy w składziku na dziobie, panie kapitanie, a potem myłem ręce. – Zerknął na Kocha, ale w jego oczach nie było śladu podejrzliwości. Koch nie był pewien, ile facet widział podczas nocnego spotkania, jeśli jednak nawet skojarzył zaginięcie pompy z pakunkiem wyrzuconym za burtę przez mechanika, pomijał to milczeniem.
– W porządku – powiedział kapitan. – Proszę nadać do armatora: Melduję awarię silnika na… Jaką mamy pozycję, pierwszy?
Pierwszy oficer podał radiooperatorowi położenie statku. Kapitan ciągnął dalej:
– Żądam nowej pompy lub odholowania do portu. Czekam na instrukcje.
Koch zgarbił się lekko. Zrobił swoje.
Po jakimś czasie przyszła odpowiedź od armatora:
Coparelli sprzedany Savile Shipping z Zurychu stop wasza wiadomość przekazana nowemu armatorowi stop czekajcie na jego instrukcje stop.
Niemal natychmiast odezwała się firma Savile Shipping:
Nasza jednostka Gil Hamilton na waszych wodach stop podejdzie do was około południa stop przygotujcie ewakuację całej załogi poza mechanikiem stop Gil Hamilton weźmie załogę do Marsylii stop mechanik będzie czekał na nową pompę olejową stop Papagopulos stop.
Wymianę depesz przechwycił znajdujący się w odległości sześćdziesięciu mil Solly Weinberg, kapitan “Gila Hamiltona” i komandor izraelskiej marynarki wojennej.
– Dokładnie według planu. Dobra robota Koch – mruknął.
Wyznaczył kurs na “Coparellego” i wydał komendę: cała naprzód.
***
Depesz nie przejęli natomiast Jasif Hasan i Mahmud na pokładzie odległego o sto pięćdziesiąt mil “Nablusa”. Siedzieli w kajucie kapitańskiej; pochyleni nad sporządzonym przez Hasana szkicowym planem “Coparellego”, ustalali plan abordażu i opanowania statku. Hasan polecił radiooperatorowi z “Nablusa” prowadzić nasłuch na dwóch częstotliwościach: wykorzystywanej przez nadajnik ze “Stromberga” i przez Tyrina nadającego tajne sygnały z “Coparellego” do Rostowa na “Karolince”. Ponieważ sygnały te szły na stałej częstotliwości “Coparellego”, “Nablus” nie przechwycił emisji. Dopiero po jakimś czasie fedaini mieli się zorientować, że atakują prawie opuszczoną jednostkę. Wymianę depesz przechwycono dwieście mil dalej na mostku “Stromberga”. Kiedy “Coparelli” potwierdził przyjęcie wiadomości od Papagopulosa, oficerowie zaczęli wiwatować i klaskać. W zbiorowej radości nie uczestniczył Nat Dickstein. Wsparty o grodź stał z kubkiem kawy w ręce i spoglądał na niespokojne morze i ulewny deszcz. Przygarbiony i napięty, twarz miał stężałą, a jego oczy za plastikiem okularów wyglądały jak wąskie szczeliny. Ktoś dostrzegł jego milczenie i rzucił uwagę o pokonaniu pierwszej wysokiej przeszkody. Mrukliwa odpowiedź Dicksteina była naszpikowana niezwykłymi w jego ustach plugastwami. Wesoły oficer dal za wygraną, a później stwierdził w mesie, że Dickstein sprawia wrażenie faceta, który wsadzi człowiekowi nóż w żebra, jeśli przypadkiem nastąpi mu się na odcisk.
***
Wymianę depesz przechwycili również Dawid Rostow i Suza Ashford, trzysta mil dalej na “Karolince”.
Suza była jak w transie, kiedy z sycylijskiego nabrzeża wchodziła po trapie na polski statek. Ledwie widziała, co się dzieje, gdy Rostow zaprowadził ją do kabiny oficerskiej z własną toaletą i wyraził nadzieję, że będzie jej tu wygodnie. Usiadła na koi. Siedziała tam jeszcze w tej samej pozycji godzinę później, kiedy marynarz przyniósł jej tacę z zimnym posiłkiem i bez słowa postawił na stole. Nic nie zjadła. Gdy się ściemniło, zaczęła dygotać; położyła się do łóżka i leżała z oczyma szeroko otwartymi wpatrzona w pustkę, trzęsąc się nadal. Wreszcie zasnęła, z początku niespokojnym, pełnym dziwnych, bezsensownych koszmarów snem, na koniec głęboko. Obudził ją świt. Leżała nieruchomo, czując ruch statku i tępo rozglądając się po kajucie. Nagle pojęła, gdzie jest. Zupełnie jakby się przebudziła ze wspomnieniem paraliżującego lekiem koszmaru – zamiast jednak pomyśleć: dzięki Bogu, to był tylko sen, zrozumiała, że to rzeczywistość i że trwa dalej.
Ogarnęło ją okropne poczucie winy. Oszukiwała samą siebie, teraz to było jasne. Wmówiła sobie, że musi znaleźć Nata, żeby go ostrzec, bez względu na ryzyko, naprawdę jednak szukała tylko pretekstu, by się z nim zobaczyć. Katastrofalne skutki tego, co zrobiła, były normalnym następstwem jej niejasnej motywacji. Wprawdzie Natowi rzeczywiście groziło niebezpieczeństwo, ale teraz, z jej winy, było znacznie większe.
Myślała także o tym, że jest na morzu, na polskim statku z rosyjską załogą, dowodzonym przez wrogów Nata, otoczona zgrają rosyjskich zbirów; mocno zacisnęła oczy i nakryła głowę poduszką usiłując opanować wzbierającą w gardle histerię.
Potem ogarnęła ją złość i to sprawiło, że nie postradała zmysłów. Pomyślała o ojcu, o tym, że chciał ją wykorzystać dla swoich politycznych celów – i poczuła złość do niego. Pomyślała o Hasanie, który manipulował ojcem, kładł jej dłoń na kolanie – i pożałowała, że mając po temu okazję nie dała mu w twarz. W końcu pomyślała o Rostowie, człowieku o twardej, inteligentnej twarzy i zimnym uśmiechu, który zamierzał staranować statek Nata, i wtedy wpadła w furię.
Dickstein należy do niej. Jest zabawny, silny, dziwnie bezbronny, pisze listy miłosne, uprowadza statki… to jedyny człowiek, którego kocha aż tak. Nie ma zamiaru go stracić.
Jest w obozie nieprzyjacielskim, uwięziona, ale tylko ona tak to widzi. Wrogowie sądzą, że stoi po ich stronie, ufają jej. Może nadarzy się okazja, by wsadzić im kij w szprychy. Musi szukać takiej szansy. Zacznie się kręcić po statku i ukrywając lęk będzie z nimi rozmawiać, zyskiwać coraz większe zaufanie, udawać, że dzieli ich ambicje i obawy – aż trafi się okazja.
Zadrżała na tę myśl. Potem powiedziała sobie: Stracę go, jeśli tego nie zrobię, a jeśli go stracę, nie chcę już żyć…