– Twoje pierwsze zadanie polega na tym, żeby się zaprzyjaźnić z członkami załogi – powiedział Rostow, przerywając tok myśli Tyrina. – Jesteś radiooperatorem. Miałeś mały wypadek na swojej ostatniej jednostce, “Christmas Rose”; a mianowicie złamałeś rękę i pozostawiono cię w Cardiff do wyzdrowienia. Armator dał ci solidną odprawę. Balujesz na całego, póki cię na to stać. Wspomnisz mimochodem, że kiedy wydasz wszystkie pieniądze, będziesz szukał nowej roboty. Na tym etapie musisz ustalić dwie rzeczy: tożsamość radiooperatora oraz dzień i godzinę wyjścia statku w morze.
– Doskonale – powiedział Tyrin, choć sytuacja wcale nie rysowała się aż tak zachęcająco. Bo jak niby ma się z tymi ludźmi zaprzyjaźnić? Nie uważał się za dobrego aktora. Czy będzie musiał odgrywać rolę brata-łaty? A jeśli załoga uzna go za nudziarza cierpiącego na samotność, gościa, który usiłuje przykleić się do wesołej kompanii? Co będzie, jeśli go po prostu nie polubią?
W zamyśleniu skrzyżował szerokie ramiona. Tak, albo akcja się powiedzie, albo też znajdzie się powód, dla którego w ogóle nie będzie musiał jej zaczynać. Mógł tylko obiecać, że dołoży starań, aby wszystko wyszło jak najlepiej.
Wrócił Bunin. Rostow powiedział:
– Przesiądź się do tyłu, poprowadzi Nik.
Tyrin wysiadł i przytrzymał przed Buninem drzwi. Twarz młodego człowieka była mokra od deszczu. Uruchomił samochód, a Tyrin usiadł z tyłu. Kiedy ruszyli, Rostow odwrócił się do Tyrina i podał mu zwitek banknotów.
– Tu masz sto funtów. Nie musisz oszczędzać.
Bunin zatrzymał wóz obok małego portowego pubu na rogu ulicy. Łagodnie kołysana wiatrem tablica informowała: “Kapitańskie piwko”. Za szybami z matowego szkła jarzyły się przyćmione, żółte światła. Wcale nie najgorsze miejsce w taki parszywy dzień, pomyślał Tyrin.
– Jakiej narodowości jest załoga? – zapytał nagle.
– Szwedzi – odparł Bunin.
Wedle fałszywych dokumentów Tyrin był Austriakiem.
– W jakim języku mam z nimi rozmawiać?
– Wszyscy Szwedzi znają angielski – powiedział Rostow. Zapadła cisza. Po chwili Rostow rzucił: – Masz jeszcze jakieś pytania? Chcę wracać do Hasana, zanim zdąży coś naknocić.
– Nie mam. – Tyrin otworzył drzwi samochodu.
– Odezwij się, kiedy wrócisz wieczorem do hotelu. Bez względu na porę – polecił Rostow.
– Jasne.
– Powodzenia.
Tyrin zatrzasnął drzwiczki i przeciął ulicę kierując się do pubu. Był już przy wejściu, gdy drzwi się otworzyły i wyszedł jakiś klient. Zgłębi wionął ciepły zapach piwa i dymu tytoniowego. Tyrin wszedł do środka.
Knajpa była mała i obskurna, z twardymi drewnianymi lawami wzdłuż ścian i przytwierdzonymi do podłogi plastikowymi stołami. W kącie czterech marynarzy grało w strzałki, piąty zaś hałaśliwie kibicował im z baru.
Barman skinął Tyrinowi głową.
– Dzień dobry – powiedział Tyrin. – Duże jasne, podwójna whisky i kanapka z szynką.
Marynarz przy barze odwrócił się i powitał Tyrina przyjaznym gestem. Tyrin odpowiedział uśmiechem.
– Weszliście teraz?
– Tak. “Coparelli” – odparł marynarz.
– “Christmas Rose” – powiedział Tyrin. – Odpłynęła beze mnie.
– Miałeś fart.
– Złamałem rękę.
– I co z tego? – powiedział. – Szklaneczkę możesz utrzymać w drugiej.
– Dobrze powiedziane – uznał Tyrin. – Ja stawiam. Co pijesz?
***
Dwa dni później wciąż jeszcze pili. Towarzystwo wprawdzie się zmieniało, bo jedni marynarze wracali na wachtę, a przychodzili inni, którzy właśnie zeszli na ląd, był też krótki okres – pomiędzy czwartą rano a godziną otwarcia lokali – kiedy w całym mieście ani legalnie, ani na lewo nie można było kupić grama alkoholu, lecz mimo to nieustający pijacki maraton trwał nadal. Tyrin już zdążył zapomnieć, jak potrafią pić marynarze. Z lękiem myślał, że będzie miał kaca, ale i tak był szczęśliwy, że nie zabrnął w sytuację, która zmusiłaby go do skorzystania z usług prostytutki: wprawdzie Szwedów interesowały kobiety, ale dziwki ich nie pociągały. Tyrin nigdy nie zdołałby przekonać żony, że złapał chorobę weneryczną w służbie Matuszki Rosji. Szwedzi mieli za to pociąg do hazardu. Tyrin przepuścił w pokera jakieś pięćdziesiąt funtów z pieniędzy KGB. Tak się zbratał z załogą “Coparellego”, że poprzedniej nocy, o drugiej nad ranem, zaprosili go na pokład. Kiedy padł i zasnął w przejściu do mesy, pozwolili mu zostać do ósmej.
Dziś miało być inaczej. “Coparelli” odpływa nazajutrz podczas porannego przypływu, toteż wszystkim oficerom i marynarzom rozkazano stawić się na pokładzie przed północą. Było dziesięć po jedenastej wieczorem. Właściciel pubu krzątał się po sali, zbierał szklanki i opróżniał popielniczki. Tyrin grał w domino z radiooperatorem Larsem. Właściwie zrezygnowali z gry i tylko zabawiali się ustawianiem kostek pionowo, jedna obok drugiej. Wygrywał ten, kto zdołał ustawić ich więcej, nie przewracając całego szeregu. Lars był bardzo pijany, ale Tyrin tylko udawał. Przerażało go to, co musiał zrobić za kilka minut.
Właściciel pubu zawołał:
– Zamykamy, panowie! Dziękuję na dziś.
Tyrin przewrócił swój szereg i wybuchnął śmiechem. Lars wybełkotał:
– Widzisz… jestem mniejszym pijakiem niż ty.
Marynarze zaczęli wychodzić. Tyrin i Lars też wstali. Tyrin objął Larsa za ramiona i razem wytoczyli się na ulicę.
Nocne powietrze było wilgotne i chłodne. Tyrina przeniknął dreszcz. Od tej chwili nie wolno mu odstępować Larsa ani na krok, musi z nim ciągle rozmawiać. Mam nadzieję, że Nik zdąży na czas, pomyślał. Mam nadzieję, że wóz nie nawali.
A potem: Mam nadzieję, że Lars nie zginie.
Zaczął zagadywać Larsa, wypytując go o dom i rodzinę. Przez cały czas uważał, aby iść o kilka kroków za resztą marynarzy.
Jakaś blondynka w mini mijając ich pomacała swą lewą pierś.
– Cześć, chłopaki, może tak przytulanko?
Nie dziś, kochanie, pomyślał Tyrin, nie zwalniając kroku. Nie może Larsowi pozwolić na żadne postoje i rozmowy. Teraz już czas był ściśle odmierzony. Nik, do cholery, gdzie jesteś?
Tam. Zbliżyli się do granatowego forda capri 2000, parkującego bez świateł przy krawężniku. Błysnęła i natychmiast zgasła lampka pod sufitem, ale Tyrinowi wystarczył jeden rzut oka, aby rozpoznać rysy mężczyzny za kierownicą: był nim Nik Bunin. Tyrin wyjął z kieszeni biały beret i włożył go na głowę. To był sygnał, aby Bunin zaczynał. Gdy marynarze nieco się oddalili, wóz ruszył i odjechał w kierunku, z którego nadeszli. To już zaraz.
– Mam narzeczoną – powiedział Lars.
– Nie, tylko o tym nie zaczynaj.
Lars zachichotał.
– A ona ma… wściekliznę macicy.
– Ożenisz się z nią? – Tyrin nasłuchiwał i z natężeniem wpatrywał się przed siebie. Rozmowę podtrzymywał tylko po to, by nie pozwolić Larsowi oddalić się na cal.
Lars spojrzał z ukosa.
– Po kiego?
– Wierna?
– No, lepiej żeby była, bo inaczej poderżnę jej gardło.
– Myślałem, że wy Szwedzi, wierzycie w wolną miłość. – Tyrin wypowiedział pierwszą lepszą myśl, która mu przyszła do głowy.
– Wolna miłość, w porządku. Ale lepiej, żeby się nie puszczała.
– Rozumiem.
– Zaraz ci wytłumaczę…
Ruszaj, Nik. Miejmy to już za sobą…
Jeden z idących na przedzie marynarzy przystanął, żeby się wysikać do rynsztoka. Wszyscy stanęli wokół niego, posypały się rubaszne uwagi. Tyrin popędzał go w myślach – upływał przecież uzgodniony czas – ale wyglądało na to, że będzie to trwać wiecznie. Wreszcie marynarz skończył i wszyscy ruszyli.
Tyrin usłyszał warkot silnika. Zdrętwiał.
– Co się stało? – zapytał Lars.
– Nic. – Tyrin dostrzegł reflektory. Samochód nie zmieniając prędkości zbliżał się do nich środkiem ulicy. Marynarze zeszli na chodnik. Coś u nie grało, to powinno wyglądać inaczej, nic z tego nie wyjdzie! Tyrin w jednej chwili stracił orientację, ogarnęła go panika… ale wtedy dojrzał sylwetkę auta w blasku latarni i pojął, że nie jest to samochód, na który czeka, lecz policyjny radiowóz patrolowy. Przejechał obok nich.