W ciągu kolejnych dwóch, trzech lat potrzebowałby jeszcze jednego śmiałego wyczynu. Gdy dotarły do niego wieści o Nacie Dicksteinie, zastanawiał się, czy w tym właśnie nie kryje się jego szansa.
Śledził karierę Dicksteina z nostalgiczną fascynacją nauczyciela matematyki, którego najlepszy uczeń postanowił wybrać uczelnię artystyczną. Jeszcze w Oksfordzie słyszał o skradzionej łodzi z bronią; stało się to powodem założenia Dicksteinowi teczki w KGB. Przez lata Rostow uzupełniał ją sam bądź robili to inni, opierając się na przypadkowych obserwacjach, plotkach, domysłach i starych wypróbowanych metodach szpiegowskich. Z akt wynikało jasno, że Dickstein był jednym z najgroźniejszych agentów Mosadu. Jeśli Rostow podałby swym przełożonymi jego głowę na talerzu, miałby przyszłość zapewnioną.
Działał jednak ostrożnie. Jeśli miał trafić w cel, wybierał łatwy. Nie był straceńcem, wręcz przeciwnie. Jednym z jego najważniejszych talentów była zdolność stawania się niewidzialnym, gdy powierzano mu ryzykowne zadania. Współzawodnictwo między nim a Dicksteinem mogło okazać się bardzo niewygodne.
Czytał z zainteresowaniem dalsze raporty z Kairu o tym, co Dickstein robił w Luksemburgu. Musiał jednak uważać, by nie dać się w to wciągnąć. Nie warto było jeszcze nadstawiać głowy.
***
Forum dla dyskusji o arabskiej bombie stanowił komitet polityczny do spraw Bliskiego Wschodu. Mógłby to być każdy z jedenastu czy komitetów na Kremlu, ponieważ te same czynniki były prezentowane we wszystkich zainteresowanych komitetach i uczestnicy dyskusji mówiliby również to samo. Rezultat także byłby taki sam, ponieważ problem był na tyle poważny, że musiałyby zostać odsunięte na drugi plan względy frakcyjne.
Komitet liczył dziewiętnastu członków, ale dwóch przebywało akurat za granicą, jeden chorował, jeden zaś uległ wypadkowi samochodowemu w dniu zebrania. Nie czyniło to żadnej różnicy. Liczyło się tylko trzech ludzi. Jeden z MSZ, jeden z KGB i jeden reprezentujący sekretariat partii. Wśród tych najważniejszych znajdował się szef Dawida Rostowa, który z zasady zasiadał we wszystkich komitetach, oraz sam Rostow, jako jego pomocnik.
KGB występowało przeciwko arabskiej bombie, ponieważ władza KGB była tajna, a bomba mogłaby przenieść decyzje w sferę jawności i odsłonić ogrom terenów działania KGB. Z tego samego powodu przewagę zyskiwało MSZ – bomba przysparzała im pracy i wpływów. Sekretariat partii był przeciwko, ponieważ jeśli Arabowie mieliby zdecydowanie zwyciężyć na Bliskim Wschodzie, po cóż ZSRR miałby nadal ich tam wspierać?
Dyskusję rozpoczęło odczytanie raportu KGB zatytułowanego Aktualne kierunki rozwoju zbrojeń w Egipcie. Rostow potrafił dokładnie odtworzyć metodę, dzięki której jeden fakt w raporcie rozrasta się do rozmiarów elaboratu wymagającego ponad dwudziestu minut czytania, podstawą był telefon do Kairu, spora doza domysłów i różnych bzdur. Sam nieraz robił takie rzeczy.
Fagas z MSZ przedstawił następnie równie długi referat, interpretujący radziecką politykę na Bliskim Wschodzie. Niezależnie od patriotycznych motywów syjonistycznych osadników, powiedział, jasne jest, że Izrael przetrwał tylko dzięki poparciu, jakiego udziela mu zachodni kapitalizm. Celem zachodniego kapitalizmu było zbudowanie na Bliskim Wschodzie przyczółka, z którego można by kontrolować własne naftowe interesy. Wniosek ten potwierdza angielsko-francusko-izraelski atak na Egipt w 1956 roku. Zasadą polityki radzieckiej jest podtrzymywanie naturalnej wrogości Arabów do tego bękarta kolonializmu. Zatem, powiedział referent, choć w kategoriach ogólnopolitycznych inicjowanie arabskich zbrojeń nuklearnych może być dla ZSRR ryzykowne, skoro takie zbrojenia stały się faktem, poparcie dla nich jest zwyczajną kontynuacją radzieckiej polityki. Mówił tak całą wieczność.
Wszyscy byli tak znużeni nie kończącymi się oświadczeniami w oczywistych sprawach, że dyskusja zaczęła przybierać charakter nieoficjalny. Do tego stopnia, że szef Rostowa powiedział:
– Tak, ale, do kurwy nędzy, nie możemy dawać bomby atomowej tym pierdolonym wariatom.
– Zgadzam się – oświadczył człowiek z sekretariatu partii, który przewodniczył komitetowi. – Jeśli będą mieli bombę, użyją jej. Zmusi to Amerykanów do zaatakowania Arabów bronią konwencjonalną albo nuklearną. Osobiście sądzę, że nuklearną. Wówczas Związek Radziecki ma dwie drogi: albo pozostawić sojuszników samym sobie albo rozpocząć trzecią wojnę światową.
– Druga Kuba – mruknął ktoś.
Głos zabrał człowiek z MSZ:
– Rozwiązaniem mogłaby być umowa z Amerykanami, w której obie strony zobowiązują się, że żadna nie użyje broni nuklearnej Bliskim Wschodzie. – Gdyby pozwolono mu rozpocząć prace nad projektem, byłby spokojny o swoją przyszłość przez dwadzieścia pięć lat.
– A jeśli Arabowie zrzucą bombę, czy nie będzie to traktowane jako pogwałcenie porozumienia przez nas?
Weszła kobieta w białym fartuchu, pchając przed sobą wózek z herbatą. Ogłoszono przerwę. Wówczas to człowiek z sekretariatu partii, stojąc obok wózka z filiżanką w ręce i mając usta wypełnione ciastem owocowym, opowiedział dowcip.
– Zdaje się, że chodziło o kapitana KGB, którego syn-głupek miał wielkie trudności ze zrozumieniem takich pojęć, jak partia, państwo związki i naród. Kapitan doradził mu, żeby myślał o swoim ojcu jako partii, o matce jako państwie, o babci jako związkach i sobie jako o narodzie. Chłopak wciąż nie rozumiał. Rozzłoszczony ojciec zamkną go w szafie w sypialni. Chłopiec siedział tam jeszcze w nocy, kiedy ojciec zaczął się kochać z matką. Podpatrzywszy to przez dziurkę od klucza wykrzyknął: “Nareszcie rozumiem! Partia gwałci państwo, kiedy związki śpią, a naród musi na to patrzeć i cierpieć!”
Wszyscy ryknęli śmiechem. Kobieta od herbaty skrzywiła się, udając dezaprobatę. Rostow słyszał ten kawał już przedtem.
Kiedy komitet powrócił niechętnie do pracy, człowiek z sekretariatu zadał zasadnicze pytanie:
– Czy Egipcjanie będą w stanie zbudować bombę, jeśli odmówimy im udzielenia pomocy technicznej?
Człowiek z KGB, który przedstawił raport, oświadczył:
– Nie mamy wystarczających informacji, żeby podać definitywną odpowiedź, towarzyszu. Chociaż posiadam w tej sprawie dodatkowe opinie naszych naukowców, z których wynika, że skonstruowanie prostej bomby nuklearnej nie przedstawia dziś większych trudności technicznych niż skonstruowanie bomby konwencjonalnej.
– Myślę, że powinniśmy założyć, iż będą w stanie zbudować ją bez naszej pomocy, nawet jeśli zabierze im to trochę więcej czasu – powiedział człowiek z MSZ.
– Mam w tej sprawie własną opinię – przerwał ostro przewodniczący.
– Oczywiście – przytaknął człowiek z MSZ, trochę przestraszony.
– Ich jedynym poważnym problemem – kontynuował człowiek z KGB – byłoby zdobycie ładunku plutonu. Ale czy mają go, czy nie, tego po prostu nie wiemy.
Dawid Rostow przysłuchiwał się dyskusji z wielkim zainteresowaniem. Jego zdaniem, komitet mógł podjąć tylko jedną decyzję. Przewodniczący potwierdził jego opinię.
– Moje zdanie w tej sprawie jest następujące – zaczął. – Jeśli pomożemy Egipcjanom zbudować bombę, będziemy mogli kontynuować i umacniać naszą obecną politykę bliskowschodnią, zachowamy nasze wpływy w Kairze i zapewnimy sobie możliwość jakiejś kontroli nad bombą. Jeśli odmówimy pomocy, odsuniemy się sami od Arabów, i prawdopodobnie powstanie sytuacja, w której oni i tak będą mieli bombę, ale my nie będziemy mieli nad tym żadnej kontroli.
– Innymi słowy – powiedział człowiek z MSZ – jeśli oni tak czy inaczej zamierzają skonstruować bombę, lepiej być rosyjskim palcem na spuście.
Przewodniczący spojrzał na niego z irytacją i ciągnął dalej:
– Moglibyśmy zasugerować sekretariatowi, co następuje: Jeśli chodzi o budowę reaktora, Egipcjanie powinni otrzymać pomoc techniczną połączoną ze stałą obecnością personelu radzieckiego, który będzie miał prawo do kontroli.