Литмир - Электронная Библиотека

Odstawiła samochód i dotarła na lotnisko na pół godziny przed odlotem. Na szczęście kolejka do oddania bagażu była krótka i Teresa znalazła się przy wyjściu na płytę w chwili, gdy pasażerowie wchodzili do samolotu. Oddała bilet stewardesie, weszła na pokład i zajęła swoje miejsce. Na lot do Charlotte nie pojawiło się zbyt wielu pasażerów. Fotel obok niej był pusty.

Teresa zaczęła rozpamiętywać niezwykłe wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie tylko odnalazła Garretta, ale poznała go lepiej, niż sądziła, że jest to w ogóle możliwe. Obudził w niej uczucia, które uważała za głęboko pogrzebane.

Ale czy go kochała?

Postawiła to pytanie niechętnie, obawiając się konsekwencji, jakie niosło za sobą przyznanie się do poważnego uczucia.

Przypomniała sobie rozmowę z poprzedniej nocy. Jego obawy przed pogodzeniem się z przeszłością, przed długimi rozstaniami… Doskonale rozumiała jego stan ducha, ale…

Chyba zakochałem się w tobie.

Zmarszczyła brwi. Dlaczego dodał słówko „chyba”? Albo się kocha, albo nie… Nie kochał jej? Powiedział to tylko po to, żeby sprawić jej przyjemność? A może zrobił to z innego powodu?

Chyba zakochałem się w tobie.

Usłyszała, jak powtarza te słowa… W jego głosie brzmiał ton… czego? Niepewności? Gdy sobie przypominała tę chwilę, żałowała, że w ogóle jej to powiedział. Nie musiałaby teraz domyślać się, o co naprawdę mu chodziło.

A co z nią? Czy kochała Garretta?

Przymknęła ze znużeniem powieki. Nagle straciła ochotę na drążenie własnych uczuć. Jednego była pewna. Nie wyzna mu miłości, dopóki się nie przekona, że Catherine bezpowrotnie odeszła w przeszłość.

** ** **

Tamtej nocy Garrett śnił o gwałtownym sztormie. Deszcz bębnił o dach, a on gorączkowo biegał z jednego pokoju do drugiego. Był w domu, w którym mieszkał, i chociaż wiedział, gdzie się znajduje, oślepiał go deszcz wpadający przez otwarte okna. Musiał je zamknąć. Wpadł do sypialni i zaplątał się w zasłony szarpane przez wiatr. Walcząc z nimi wyciągnął ręce do okna, gdy nagle pogasły światła.

W pokoju zapanowały ciemności. W ryku fal słyszał głuchy sygnał ostrzegający przed huraganem. Nagle, gdy mocował się z oknem, błyskawica rozświetliła niebo. Nie dał rady zamknąć okna. Deszcz nadal lał się do środka, mocząc mu ręce i uniemożliwiając uchwycenie framugi.

Nad jego głową pod naporem wiatru zaczął pękać dach.

Wciąż walczył z oknem, ale zablokowało się i nie dało się ruszyć. Zrezygnował w końcu, spróbował zamknąć sąsiednie. Podobnie jak pierwsze, również było zablokowane.

Słyszał, jak z dachu spadają dachówki. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.

Odwrócił się i pobiegł do saloniku. Odłamki rozbitej szyby zasypały podłogę. Strumienie deszczu zalały pokój. Wiał przeraźliwy wiatr. Trzeszczały frontowe drzwi.

Z zewnątrz dobiegł go głos Teresy.

– Garrett, musisz uciekać!

W tym momencie poleciały szyby w sypialni. Ostre podmuchy wiatru wpadły do domu. Zaczęły rozrywać sufit. Dom nie mógł ocaleć.

Catherine.

Jej zdjęcie i inne drobiazgi przechowywał w stoliku nocnym.

Garrett! Masz coraz mniej czasu! – zawołała Teresa.

Dostrzegł ją na zewnątrz mimo padającego deszczu i ciemności. Przyzywała go do siebie.

Zdjęcie. Obrączka. Walentynki.

– Chodź! – wołała. Machała rozpaczliwie ramionami.

Z głośnym trzaskiem dach odłamał się od stropu, wiatr rozrywał go na strzępy. Bezwiednie osłonił głowę ramionami, gdy kawałki sufitu posypały się na podłogę.

Za chwilę wszystko będzie stracone!

Nie zważając na niebezpieczeństwo, ruszył w stronę sypialni. Nie mógł odejść bez tych pamiątek.

– Jeszcze ci się uda! – Jakiś ton w krzyku Teresy sprawił, że znieruchomiał. Spojrzał w jej kierunku, a potem w stronę sypialni.

Obok upadł kawał sufitu. Dach poddawał się z ostrym rozdzierającym jękiem. Zrobił krok w stronę sypialni. Zobaczył, że Teresa przestała machać rękami. Wydało mu się, że nieoczekiwanie zrezygnowała.

Wiatr przedzierał się przez pokój z nieziemskim wyciem, które go przenikało. Zwały przewróconych mebli zastąpiły mu drogę.

– Garrett! Proszę! – usłyszał jeszcze wołanie Teresy.

Znowu brzmienie jej głosu sprawiło, że przystanął. Wtedy uświadomił sobie, że jeśli będzie próbował ocalić pamiątki przeszłości, może nie zdążyć uciec.

Czy warto?

Odpowiedź była oczywista.

Zrezygnował i ruszył w kierunku otworu; który kiedyś był oknem. Wybił pięścią resztki szkła i wyskoczył na ganek w chwili, gdy wiatr zdarł resztki dachu. Ściany się zachwiały i runęły z przeraźliwym łomotem.

Poszukał spojrzeniem Teresy, by upewnić się, że nic jej nie grozi, ale ze zdziwieniem zobaczył, że jej nie ma.

Rozdział dziesiąty

Następnego dnia wcześnie rano Teresa mocno spała, gdy obudził ją dzwonek telefonu. Poszukała ręką słuchawki. Natychmiast rozpoznała głos Garretta.

– Dotarłaś bez kłopotów do domu?

– Dotarłam – odparła zaspana. – Która godzina?

– Po szóstej. Obudziłem cię?

– Tak. Siedziałam wczoraj do późna, bo czekałam na twój telefon. Zaczęłam się już zastanawiać, czy zapomniałeś o obietnicy.

– Nie zapomniałem. Tylko doszedłem do wniosku, że potrzebujesz trochę czasu na rozpakowanie.

– Za to byłeś pewien, że zerwę się o świcie?

Garrett roześmiał się cicho.

– Przepraszam. Jaki miałaś lot? Jak się czujesz?

– Dobrze. Jestem zmęczona, ale czuję się dobrze.

– Rozumiem, że znowu wykończyło cię tempo życia wielkiego miasta.

Usłyszał jej śmiech. Spoważniał.

– Chcę, żebyś coś wiedziała.

– Co?

– Tęsknię za tobą.

– Naprawdę?

– Tak. Wczoraj poszedłem do pracy, mimo że sklep był zamknięty. Miałem nadzieję, że uporam się z zaległą robotą papierkową, ale niewiele zrobiłem, bo ciągle myślałem o tobie.

– Jak miło to słyszeć.

– To prawda. Nie wiem, jak poradzę sobie przez następne dwa tygodnie.

– Jakoś wytrzymasz.

– Nie będę mógł spać.

Roześmiała się, wiedząc, że żartuje.

– Nie posuwaj się aż tak daleko. Nie podobają mi się pantoflarze. Lubię, żeby mój mężczyzna był męski.

– Spróbuję się opanować.

– Gdzie jesteś?

– Siedzę na ganku i patrzę, jak słońce wschodzi. Dlaczego pytasz?

Teresa pomyślała o widoku, którego nie mogła zobaczyć.

– Jest pięknie?

– Zawsze jest pięknie, ale dzisiejszego ranka nie sprawia mi to takiej radości jak zwykle.

– Dlaczego?

– Ponieważ nie ma cię przy mnie, by dzielić tę radość wspólnie.

Położyła się na plecach.

– Też za tobą tęsknię.

– Mam nadzieję. Nie zniósłbym myśli, że tylko ja się męczę.

Uśmiechnęła się. Trzymała słuchawkę przy uchu jedną ręką, drugą bezwiednie skręcała pasmo włosów. Po dwudziestu minutach niechętnie się pożegnali.

Teresa pojawiła się w redakcji później niż zwykle. Niewiele spała, a kiedy spojrzała w lustro po rozmowie z Garrettem, doszła do wniosku, że wygląda co najmniej o dziesięć lat starzej. Zazwyczaj od razu po przyjściu do pracy szła na kawę. Teraz dla wzmocnienia wsypała do filiżanki dodatkową porcję cukru.

– Witaj, Tereso! – zawołała rozpromieniona Deanna, podbiegając do niej. – Myślałam, że już nigdy nie wrócisz. Umieram z ciekawości, jak ci poszło.

– Dzień dobry – wymamrotała Teresa i mieszała dalej kawę. – Przepraszam za spóźnienie.

– Cieszę się, że w ogóle się zjawiłaś. Niewiele brakowało, a przyjechałabym do ciebie do domu, żeby pogadać, ale nie miałam pojęcia, o której wracasz.

– Przepraszam, że nie zadzwoniłam, ale byłam wykończona.

Deanna oparła się o stół.

– Nic dziwnego. Już się domyśliłam.

– O czym ty mówisz?

Deanna spojrzała rozjaśnionymi radością oczami.

– Rozumiem, że jeszcze nie zaglądałaś do siebie i nie widziałaś swojego biurka.

35
{"b":"101275","o":1}