Литмир - Электронная Библиотека

– Nie, dopiero przyszłam. A co?

– Chyba musiałaś zrobić dobre wrażenie.

– O czym mówisz?

– Chodź ze mną – powiedziała Deanna konspiracyjnym tonem i poprowadziła ją do pokoju redakcyjnego. Kiedy Teresa zobaczyła swoje biurko, zabrakło jej tchu. Obok stosu listów, które nadeszły w czasie jej nieobecności, stał tuzin róż, starannie ułożonych w kryształowym wazonie.

– Przyniesiono je dzisiaj z samego rana. Posłaniec był zdziwiony, że ciebie tu nie ma, ale podszyłam się pod ciebie.

Teresa słuchała Deanny jednym uchem. Sięgnęła po kopertę opartą o wazon i wyjęła ze środka kartkę. Deanna stała za nią i zaglądała przez ramię.

Najpiękniejszej kobiecie, jaką znam…

Teraz znowu jestem sam, już nic nie jest takie samo jak przedtem.

Niebo jest bardziej szare, ocean posępniejszy. Naprawisz to? Wystarczy, że znowu zobaczysz się ze mną.

Tęsknię za Tobą,

Garrett

Teresa uśmiechnęła się i wsunęła kartkę z powrotem do koperty. Pochyliła się i powąchała bukiet.

– Musiałaś spędzić niezwykły tydzień – powiedziała Deanna.

– Rzeczywiście – odparła Teresa.

– Nie mogę doczekać się wszystkich pikantnych szczegółów.

– Sądzę – zaczęła Teresa, rozglądając się po redakcji i widząc, że pozostali obserwują ją dyskretnie – że porozmawiamy o tym później, jak zostaniemy same. Nie chcę, by cały zespół plotkował na ten temat.

– Już plotkują, Tereso. Już nie pamiętają, kiedy ostatni raz posłaniec przyniósł tu kwiaty. Ale dobrze, pogadamy później.

– Powiedziałaś im, kto je przysłał?

– Oczywiście, że nie. Szczerze mówiąc, lubię zostawiać ich w niepewności. – Rozejrzała się po redakcji. – Słuchaj, Tereso, mam trochę roboty. Co sądzisz o wspólnym lunchu? Wtedy mogłybyśmy porozmawiać.

– Dobrze. Gdzie?

– Na przykład u Mikuniego? Założę się, że w Wilmington nie podawali suszi.

– Świetny pomysł. Dziękuję ci, że dochowałaś tajemnicy.

– To nic takiego.

Deanna lekko poklepała przyjaciółkę po ramieniu i wróciła do swojego gabinetu. Teresa jeszcze raz pochyliła się nad biurkiem i powąchała kwiaty, potem przesunęła wazon na bok. Zaczęła porządkować pocztę, udając przed sobą, że nie zauważa kwiatów. Tymczasem koledzy wrócili do zwykłych zajęć. Upewniła się, że nikt na nią nie zwraca uwagi i wykręciła numer sklepu Garretta.

Ian odebrał telefon.

– Chwileczkę, chyba jest w kantorku. A kto dzwoni?

– Proszę powiedzieć, że ktoś, kto chce się umówić na lekcje nurkowania za dwa tygodnie – próbowała mówić obojętnym tonem, ponieważ nie była pewna, czy Ian coś o nich wie.

Ian poprosił, żeby się nie rozłączała, na chwilę zapadła cisza. Potem rozległ się w ciszy trzask i odezwał się Garrett.

– Czym mogę służyć? – spytał znużonym głosem.

– Nie powinieneś tego robić, ale kwiaty są piękne – powiedziała.

Rozpoznał jej głos i ożywił się.

– Ach, to ty. Cieszę się, że dotarły.

– Skąd wiedziałeś, że lubię róże?

– Nie wiedziałem, ale nigdy nie słyszałem o kobiecie, która nie lubiłaby róż, więc zaryzykowałem.

Uśmiechnęła się.

– Zawsze posyłasz kobietom kosze róż?

– Milionom. Mam mnóstwo wielbicielek. Instruktorzy nurkowania są prawie jak gwiazdy filmowe.

– Czyżby?

– Nie wiedziałaś? Myślałem, że jesteś kolejną wielbicielką.

Roześmiała się.

– Piękne dzięki.

– Proszę bardzo. Czy pytano, kto je przysłał?

– Naturalnie.

– Mam nadzieję, że mówiłaś same miłe rzeczy.

– Oczywiście. Powiedziałam im, że masz sześćdziesiąt osiem lat i jesteś gruby, a przez twoją okropną zajęczą wargę nie sposób cię zrozumieć. Ale byłeś taki żałosny, że zlitowałam się i poszłam z tobą na lunch, a teraz, niestety, okropnie mi się narzucasz.

– Nieźle to wymyśliłaś! – zawołał. Umilkł na chwilę. – Mam nadzieję, że róże przypomną ci, że o tobie myślę.

– Przypomną.

– Myślę o tobie i nie chcę, żebyś o tym zapominała.

Spojrzała na kwiaty.

– Obiecuję – rzekła cicho.

Odłożyli słuchawki. Teresa siedziała spokojnie przez chwilę, potem ponownie sięgnęła po kartkę. Przeczytała ją jeszcze raz, a zamiast włożyć ją z powrotem między kwiaty, schowała do torebki. Znała kolegów, więc była pewna, że ktoś przeczyta kartkę, gdy jej nie będzie przy biurku.

** ** **

– Jaki on jest?

Deanna siedziała w restauracji naprzeciw Teresy, która podała jej zdjęcia z wakacji.

– Nie wiem, jak zacząć.

Deanna przyglądała się zdjęciom Garretta i Teresy na plaży.

– Najlepiej od początku. Nie pomiń ani jednego szczegółu – poprosiła, nie odrywając spojrzenia od fotografii.

Teresa opowiedziała jej już o spotkaniu w porcie, więc teraz zaczęła opisywać pierwszą wspólną wyprawę „Happenstance”. Przyznała się Deannie, że celowo zostawiła kurtkę na pokładzie, żeby mieć pretekst do następnego spotkania – wtedy Deanna zawołała: „Cudownie!” Potem Teresa przeszła do wspólnego lunchu i kolacji. Odtwarzając cztery ostatnie dni, niewiele pominęła, a Deanna słuchała z niesłabnącą uwagą.

– Wygląda na to, że wspaniale spędziłaś czas – stwierdziła z uśmiechem pełnym zadowolenia.

– Rzeczywiście. Był to jeden z najlepszych tygodni, jakie spędziłam w życiu. Tylko że…

– Co?

Nie odpowiedziała od razu.

– Pod koniec Garrett powiedział do mnie coś takiego, że zaczęłam się zastanawiać, dokąd to wszystko prowadzi.

– Mianowicie co?

– Nieważne jest to, co powiedział, ale jak to zrobił. Mówił tak, jakby nie był pewien, czy chce, żebyśmy się jeszcze spotkali.

– Wydawało mi się, że wspominałaś o wyjeździe do Wilmington za dwa tygodnie.

– Wspominałam.

– Zatem o co chodzi?

Teresa kręciła się na krześle, próbując zebrać myśli.

– Nadal nie może sobie poradzić ze wspomnieniami o Catherine… i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek poradzi sobie z przeszłością.

Deanna roześmiała się nagle.

– Co w tym śmiesznego? – spytała zaskoczona Teresa.

– Ty, Tereso. Czego się spodziewałaś? Wiedziałaś, że nie może dać sobie rady z Catherine, zanim tam pojechałaś. Czy zapomniałaś, że to jego wierna miłość tak ci się spodobała? Czy sądzisz, że zupełnie zapomni o Catherine po dwóch dniach tylko dlatego, że było wam ze sobą dobrze?

Teresa spojrzała na nią ze zdumieniem i Deanna znowu się roześmiała.

– Oczekiwałaś tego, prawda? Tak właśnie myślałaś.

– Deanno, nie było cię tam… Nie wiesz, jak układało się między nami aż do ostatniego wieczoru.

– Tereso – zaczęła Deanna łagodnie. – Chcesz wierzyć, że można kogoś zmienić, ale to niemożliwe. Ty możesz się zmienić, Garrett może się zmienić, ale nie możesz tego zrobić za niego.

– Wiem, że…

– Ależ nie wiesz… – wpadła jej w słowo Deanna – lub jeśli wiesz, to nie chcesz tego widzieć. Jak to mówią, miłość jest ślepa. Spróbujmy ocenić obiektywnie to, co się wydarzyło między wami, dobrze? – zaproponowała Deanna.

Po namyśle Teresa skinęła głową.

– Wiedziałaś coś o Garretcie, ale on o tobie nic nie wiedział. Mimo to zaprosił cię na łódkę. Zatem coś między wami musiało się od razu pojawić. Spotykasz go raz jeszcze, kiedy przyjeżdżasz po kurtkę, a on zaprasza cię na lunch. Opowiada ci o Catherine i proponuje wspólną kolację. Potem spędzacie ze sobą cztery cudowne dni, poznając się lepiej. Zaczyna wam na sobie zależeć. Gdybyś mi powiedziała przed wyjazdem, że spodziewasz się takiego rozwoju, tobym ci nie uwierzyła. A jednak tak się stało i o to chodzi. Teraz planujecie następne spotkanie. Moim zdaniem odniosłaś prawdziwy sukces.

– Chodzi ci o to, że nie powinnam się martwić, czy on kiedykolwiek pogodzi się ze śmiercią Catherine?

Deanna potrząsnęła przecząco głową.

– Niezupełnie. Posłuchaj, musisz działać stopniowo, krok za krokiem. Spędziliście razem zaledwie kilka dni. To za mało, żeby podjąć jakąkolwiek decyzję. Na twoim miejscu poczekałabym i sprawdziła, co będziecie czuli przez najbliższe dwa tygodnie. Kiedy zobaczysz go następnym razem, będziesz wiedziała więcej niż w tej chwili.

36
{"b":"101275","o":1}