Rozdział trzynasty
Następnego roku zima przyszła wcześnie. Teresa siedziała na plaży niedaleko miejsca, w którym kiedyś znalazła butelkę. Zauważyła, że zimny, ostry wiatr wzmógł się od rana, gdy tylko przyjechała. Złowieszcze szare chmury przetaczały się po niebie. Wiedziała, że zbliża się sztorm.
Prawie cały dzień spędziła na plaży, rozpamiętując dzień po dniu historię znajomości z Garrettem, aż do chwili, gdy się rozstali. Szukała we wspomnieniach ziarna prawdy, które być może umknęło jej uwagi. Przez cały rok prześladował ją widok jego postaci w deszczu. We wstecznym lusterku widziała, jak wytrwale biegł za jej samochodem. Często marzyła o tym, że zdoła cofnąć czas i wrócić do tamtego dnia.
Wstała. Ruszyła przed siebie plażą, żałując, że nie ma przy niej Garretta. Patrząc na niewyraźny, zasnuty mgłą horyzont, wyobraziła sobie, że idą obok siebie, niemal czuła jego obecność. Zatrzymała się, przyciągnięta widokiem fal uderzających o brzeg… Jeszcze długo stała w miejscu, próbując przywołać twarz i postać Garretta… Na próżno. Zrozumiała, że pora wracać. Szła, przenosząc się pamięcią do dni, które nastąpiły po ich rozstaniu… Gdyby…
Gdyby… Po raz tysięczny rozważała, co by było, gdyby…
** ** **
Gdy wróciła do Bostonu, po drodze z lotniska odebrała Kevina od przyjaciół. Podczas jazdy do domu opowiadał z entuzjazmem jakiś film i nie zauważył, że matka go prawie nie słucha. Na kolację zamówili pizzę i jedli ją przed telewizorem. Kiedy skończyli, Teresa zaskoczyła Kevina, prosząc go, żeby przy niej posiedział, zamiast pójść odrabiać lekcje. Oparł się o nią i od czasu do czasu zerkał na nią niespokojnie. Głaskała go po głowie i uśmiechała się z roztargnieniem, jakby błądziła myślami gdzieś daleko.
Później, kiedy Kevin poszedł spać i była pewna, że zasnął, włożyła piżamę i nalała sobie kieliszek wina. Po drodze z kuchni wyłączyła automatyczną sekretarkę.
W poniedziałek zjadła lunch z Deanną i wszystko jej opowiedziała. Próbowała sprawiać wrażenie opanowanej. Mimo to Deanna cały czas trzymała ją za rękę i rzucała jej współczujące spojrzenia.
– Tak będzie lepiej – stwierdziła na koniec Teresa zdecydowanym tonem. – Deanna patrzyła na nią pytająco, nic nie mówiąc. Kiwała tylko głową, wysłuchując stanowczych deklaracji Teresy.
Przez kilka następnych dni Teresa robiła wszystko, żeby nie myśleć o Garretcie. Praca przynosiła pociechę i zapomnienie. Zbieranie materiału i ubieranie go w słowa pochłaniało całą energię. Pomagał chaos panujący w pokoju redakcyjnym. Telekonferencja z Danem Mandelem spełniła wszystkie oczekiwania, tak jak obiecała Deanna. Teresa rzuciła się do pracy z odzyskanym entuzjazmem, przygotowywała dwa, trzy teksty dziennie, szybciej niż kiedykolwiek przedtem.
Jednak wieczorami, gdy Kevin szedł spać i zostawała sama, przed oczami jej stawała twarz Garretta. Wykorzystując metodę stosowaną w pracy, próbowała skupić się na konkretnych zajęciach. Przez kilka kolejnych wieczorów posprzątała cały dom – umyła podłogi, rozmroziła lodówkę, odkurzyła mieszkanie, wyczyściła dywany, poprzekładała rzeczy w szafach. Nic nie pozostało na dawnym miejscu. Nawet przejrzała szuflady i odłożyła ubrania, których już nie nosiła. Zamierzała je oddać instytucjom charytatywnym. Poukładała je w kartonowych pudłach, zaniosła do samochodu i wstawiła do bagażnika. Tego wieczoru krążyła po mieszkaniu, szukając czegoś, co jeszcze powinna zrobić. W końcu uświadomiła sobie, że to już wszystko. Nie mogąc zasnąć, włączyła telewizor. Przeskakiwała przez kanały, zatrzymując się na widok Lindy Ronstad udzielającej wywiadu w programie „Dziś wieczór”. Teresa zawsze lubiła jej muzykę, ale kiedy Linda podeszła do mikrofonu i zaśpiewała spokojną balladę, Teresa zaczęła płakać. Płakała prawie godzinę.
W weekend poszła z Kevinem na mecz Patriotów Nowej Anglii z Niedźwiedziami z Chicago. Kevin prosił ją o to od końca sezonu rozgrywek w piłkę nożną. W końcu zgodziła się zabrać go na mecz, chociaż w ogóle nie rozumiała zasad gry. Siedzieli na trybunie. Oddechy tworzyły małe chmurki pary. Popijali słodką gorącą czekoladę i dopingowali drużynę gospodarzy.
Poszli na kolację i Teresa, pokonując wewnętrzny opór, powiedziała Kevinowi, że już nie będzie się spotykała z Garrettem.
– Czy coś się stało, gdy byłaś u niego ostatnim razem?
– Nie – odparła cicho – nic się nie stało. Po prostu nie było to nam pisane – dodała i odwróciła głowę.
Tydzień później, gdy zadzwonił telefon, pracowała przy komputerze.
– Czy to Teresa?
– Tak – odparła, nie rozpoznając głosu.
– Mówi Jeb Blake… ojciec Garretta. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale chciałbym z tobą porozmawiać.
– Mam tylko kilka minut, ale proszę…
– Chcę z tobą pomówić osobiście, jeśli to możliwe. Nie potrafię rozmawiać o tym przez telefon.
– Mogę spytać o czym?
– Chodzi o Garretta. Wiem, że proszę o wiele, ale czy nie mogłabyś tu przylecieć? Nie prosiłbym, gdyby to nie było ważne.
Teresa się zgodziła. Zabrała Kevina ze szkoły i odwiozła do przyjaciół, wyjaśniając, że wyjeżdża na kilka dni. Kevin dopytywał się o cel podróży, ale obiecała mu, że wyjaśni wszystko później.
– Powiedz mu ode mnie cześć – poprosił.
Teresa tylko kiwnęła głową. Pojechała na lotnisko i wsiadła w pierwszy samolot, na jaki dostała bilet. W Wilmington udała się prosto do domu Garretta, gdzie czekał na nią Jeb.
– Cieszę się, że mogłaś przyjechać.
– O co chodzi? – spytała, rozglądając się dyskretnie wokół siebie.
Jeb wyglądał o wiele starzej niż poprzednio. Zaprowadził ją do kuchni i poprosił, żeby usiadła przy stole.
– Z tego, co dowiedziałem się od różnych osób – zaczął opowiadać cichym głosem – Garrett wypłynął „Happenstance” na morze później niż zwykle.
Po prostu musiał to zrobić. Rozpoznał charakterystyczne ciemne chmury na horyzoncie, które zawsze zwiastowały sztorm. Wydawało mu się, że znajdują się na tyle daleko, by mu nie zagrozić i dać potrzebny czas. Zamierzał popłynąć niedaleko. Nawet jeśli zerwie się sztorm, będzie tak blisko, że na pewno zdąży wrócić do portu. Włożył rękawiczki, ustawił żagle i skierował „Happenstance” na wzburzone fale.
Od trzech lat, wiedziony wspomnieniami o Catherine, wybierał tę samą trasę. Był to jej pomysł, żeby płynąć prosto na wschód tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli odnowioną łodzią. W wyobraźni Catherine płynęli do Europy. Zawsze pragnęła tam pojechać. Czasem wracała ze sklepu z folderami biur podróży i oglądała fotografie, a on siedział obok. Chciała zobaczyć wszystko. Słynne chaĂteaux w dolinie Loary, Partenon, szkockie góry, bazyliki w Rzymie, miejsca, o których czytała. W zależności od przyniesionego do domu folderu wymarzone wakacje mieli spędzić w Europie lub w tropikach.
Oczywiście, nigdy nie popłynęli do Europy.
Tego najbardziej żałował. Kiedy spoglądał wstecz na lata spędzone z Catherine, uświadamiał sobie, że to właśnie powinien był zrobić. Mógł jej poświęcić więcej czasu i gdy o tym rozmyślał, wiedział, że było to możliwe. Po kilku latach zaoszczędzili dość na wyjazd i bawili się układaniem planów podróży, ale w końcu wydali pieniądze na sklep. Gdy zrozumiała, że obowiązki związane z prowadzeniem firmy nie pozwolą im na dłuższy wyjazd, jej marzenie w końcu się rozwiało. Coraz rzadziej przynosiła do domu foldery. Po pewnym czasie przestała wspominać o Europie.
Tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli „Happenstance”, zrozumiał, że nie przestała marzyć. Stała na dziobie, spoglądała przed siebie, trzymając Garretta za rękę.
– Czy kiedyś pojedziemy? – spytała go cicho i taką ją zapamiętał: włosy rozwiewane przez wiatr, wyraz twarzy promienny i pełen nadziei.
– Tak – obiecał jej. – Gdy tylko będziemy mieli czas.
Rok później, nosząc ich dziecko, Catherine zmarła w szpitalu, a on czuwał przy jej łóżku.