Литмир - Электронная Библиотека

Kiedy zaczęły dręczyć go sny, nie wiedział, co ma zrobić. Pewnego ranka zrozpaczony postanowił przelać to, co czuł, na papier. Pisał szybko, bez zastanowienia. Pierwszy list zajął prawie pięć stron. Następnego dnia zabrał go ze sobą na pokład. Gdy go czytał, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Prąd Zatokowy płynął w kierunku północnym w górę wybrzeży Stanów Zjednoczonych, potem skręcał i kierował się na wschód. Przy odrobinie szczęścia butelka z listem mogła pokonać Atlantyk, dotrzeć do Europy i znaleźć się na ziemi, na której chciała się znaleźć Catherine. Podjął decyzję, zamknął list w butelce i wyrzucił ją za burtę.

Od tamtego dnia napisał szesnaście, może siedemnaście listów… wierzył, że w ten sposób dotrzymuje obietnicy. Dziś rano też napisał list i miał go teraz ze sobą. Niebo stało się ołowiane. Radio nadawało ostrzeżenia przed nadciągającym sztormem. Po krótkim wahaniu wyłączył je i spojrzał na niebo. Doszedł do wniosku, że ma jeszcze trochę czasu. Będzie pisał następny list.

Na Atlantyku zaczynała się pora sztormów. Wiedział, że gdyby spóźnił się o dzień, nie mógłby wypłynąć co najmniej przez tydzień.

Rozhuśtane fale dawały się „Happenstance” coraz bardziej we znaki. Skrzypiały żagle szarpane wzmagającym się wiatrem. Garrett ustalił pozycję. Woda była tu głęboka, ale nie wystarczająco. Zniknął Prąd Zatokowy, który pojawiał się latem. Butelka dotrze do celu tylko wtedy, gdy wyrzuci ją daleko na oceanie. Ze wszystkich listów, które napisał do Catherine, chciał, aby przynajmniej jeden dotarł do Europy. Miał być ostatni.

Nałożył sztormiak i zapiął go starannie.

„Happenstance” zaczęła podskakiwać na falach, płynęła dalej na otwarte morze. Garrett trzymał ster obiema rękami, próbując utrzymać go w tym samym położeniu. Kiedy wiatr się zmienił i przyśpieszył – sygnalizując zbliżający się sztorm, zmienił hals, mimo niebezpieczeństwa kierując łódź po przekątnej przez fale. W tych warunkach halsowanie było bardzo trudne, płynął coraz wolniej, ale wolał iść pod wiatr, niż podejmować próbę powrotu w chwili, gdyby sztorm go dogonił.

Przy każdej zmianie halsu tracił siły. Za każdym razem, gdy stawiał żagle, zapanowanie nad nimi wymagało nadzwyczajnego wysiłku. Mimo rękawiczek paliły go dłonie. Dwukrotnie nieoczekiwany ostry podmuch prawie zwalił go z nóg. Uratowało go tylko to, że wiatr cichł równie szybko, jak się zrywał.

Halsował już godzinę, obserwując przed sobą zbierający się sztorm. Wydawało się, że burza się zatrzymała, ale wiedział, że to złudzenie. Za kilka godzin sztorm dotrze do lądu. Na płytszej wodzie przyśpieszy i na ocean nie będzie można wypłynąć. Teraz po prostu zbierał siły jak palący się powoli lont, przygotowujący się do wybuchu.

Garrett nie pierwszy raz płynął podczas burzy, ale wiedział, że nie wolno mu lekceważyć niebezpieczeństwa. Jeden nieostrożny ruch, a ocean go pochłonie. Nie może do tego dopuścić. Był uparty, ale nie głupi. W chwili gdy zobaczy prawdziwe zagrożenie, natychmiast zawróci łódź i pogna do portu.

Nad głową gęstniały chmury i zaczął padać drobny deszcz. Garrett rozejrzał się i już wiedział, że się zaczyna.

– Jeszcze tylko chwila – mruknął pod nosem. Potrzebował jeszcze kilku minut…

Niebo rozdarła błyskawica. Garrett liczył sekundy od błysku do uderzenia. Dwie i pół minuty później usłyszał dudnienie rozchodzące się po oceanie. Oko sztormu znajdowało się mniej więcej dwadzieścia pięć mil od niego. Obliczył, że przy obecnej prędkości wiatru miał ponad godzinę, nim sztorm uderzy z całą mocą. Planował, że już go wtedy nie będzie na wodzie.

Padał coraz mocniejszy deszcz.

Zaczęło robić się ciemniej. Słońce powoli zachodziło, gęste, nieprzeniknione chmury przesłoniły resztki światła, powodując szybki spadek temperatury. Dziesięć minut później zaczęła się prawdziwa ulewa.

Cholera! Kończył mu się czas, a on jeszcze nie był na miejscu.

Fale stawały się coraz większe, ocean się gotował, gdy „Happenstance” płynęła naprzód. Szeroko rozstawił nogi, żeby utrzymać równowagę. Ster utrzymywał pozycję, ale fale zaczęły napierać po przekątnej, huśtając łodzią jak chwiejną kołyską.

Znowu błyskawica… chwila ciszy… grom. Dwadzieścia mil. Rzucił okiem na zegarek… Jeśli sztorm zbliżał się w takim tempie, to znalazł się za blisko… Jeśli wiatr będzie wiał w tym samym kierunku, jeszcze zdąży bezpiecznie wrócić do portu.

Gdyby wiatr się zmienił…

Przypominał sobie drogę i liczył. Był już dwie i pół godziny na morzu, a ponieważ płynął pod wiatr, potrzebował półtorej godziny, żeby wrócić. Oczywiście, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Sztorm dotrze do lądu w tym samym czasie.

– Cholera! – zaklął, tym razem głośno. Musiał wyrzucić butelkę, mimo iż nie dopłynął tak daleko, jak sobie zaplanował. Nie mógł dłużej ryzykować.

Chwycił dygoczący ster jedną ręką, a drugą sięgnął do kurtki po butelkę. Wcisnął mocniej korek i wyciągnął butelkę przed siebie, tak że zobaczył w środku list.

Patrząc na butelkę, poczuł się tak, jakby długa podróż wreszcie dobiegła końca.

– Dziękuję – szepnął. Jego szept zagłuszył coraz głośniejszy ryk fal.

Rzucił butelkę jak najdalej. Widział, jak leci. Stracił ją z oczu, gdy uderzyła o fale. Stało się.

Teraz trzeba było zawrócić łódź.

Po chwili dwie błyskawice jednocześnie rozjaśniły niebo. Piętnaście mil. Zawahał się, coraz bardziej zaniepokojony.

Burza nie może zbliżać się aż tak szybko – przemknęło mu przez myśl. A jednak nabierała szybkości i mocy, wydymając się niczym balon nacierający wprost na niego.

Wykorzystał pętlę z lin do unieruchomienia steru. Tracąc cenne sekundy, walczył rozpaczliwie, próbując zachować kontrolę nad bomem. Liny paliły mu dłonie, niszcząc rękawiczki. W końcu udało mu się zmienić ustawienie żagli i łódź przechyliła się, łapiąc wiatr. W chwili gdy zawrócił, z innego kierunku dmuchnęło lodowatym powietrzem.

Ciepłe powietrze wpada na zimne.

Włączył radio i usłyszał ostrzeżenie przed sztormem. Szybko pokręcił gałką głośności. Słuchał uważnie komunikatu opisującego gwałtownie zmieniające się warunki. „Powtarzam… zaleca się małym jednostkom… zrywa się niebezpieczny wiatr… można spodziewać się ulewnego deszczu…”

Sztorm był coraz bliżej.

Temperatura szybko spadała. Wiał coraz silniejszy, groźny wiatr. W ciągu trzech minut osiągnął prędkość huraganu – dwudziestu pięciu węzłów.

Z rosnącym niepokojem nacisnął koło sterowe.

Nie zareagowało.

Nagle uświadomił sobie, że wysokie fale wynoszą rufę nad powierzchnię wody, uniemożliwiając działanie steru. Łódź znieruchomiała w niewłaściwym położeniu, kołysząc się niepewnie. Pokonał następną falę i kadłub opadł ciężko na wodę. Dziób niemal się zanurzył.

– Dalej… ruszaj – szepnął. Poczuł pierwsze dotknięcie strachu. Wszystko trwało za długo. Z każdą chwilą niebo stawało się coraz ciemniejsze, deszcz zacinał z ukosa gęstymi, nieprzeniknionymi falami.

Minutę później ster wreszcie zareagował i łódź zaczęła się obracać.

Powoli… powoli… żaglówka była za bardzo wychylona na bok…

Z przerażeniem zobaczył, że ocean wokół niego podnosi się z potwornym rykiem… tworząc olbrzymią falę biegnącą wprost na łódź.

Nie mogło mu się udać…

Przytrzymał się steru, gdy woda spadła z ogromną siłą na bezbronny kadłub, wzbijając białe pióropusze piany. „Happenstance” przechyliła się jeszcze bardziej. Pod Garrettem ugięły się nogi, ale nadal mocno trzymał ster. Gdy wyprostował się z trudem, następna fala uderzyła w łódź.

Woda zalała pokład.

Żaglówka walczyła przez chwilę, aby zachować równowagę w silnych podmuchach wiatru, ale nabierała coraz więcej wody. Prawie minutę fale wlewały się na pokład, przypominając rwącą rzekę. Wtem wiar na chwilę ucichł i „Happenstance” cudem zaczęła odzyskiwać równowagę. Maszt znowu kierował się ku ciemniejącemu niebu. Ster zaczął reagować i Garrett obrócił koło z całej siły. Wiedział, że musi jak najszybciej obrócić łódź.

55
{"b":"101275","o":1}