– Pomieścimy się świetnie! – zawołała Róża. – Tylko bez ceregieli! Możesz mieszkać u mnie choćby sto lat! Ale co cię sprowadza do Warszawy?
– Uciekłam.
– Uciekłaś z domu? A to dopiero historia!
– Pokłóciłam się z matką i zerwałam z Henrykiem.
– Zwariowałaś! Dlaczego? Maja! Czy to on cię tak urządził? Przecież ty jesteś cała posiniaczona!
– Scena zazdrości.
– Aha! No, nie dziwię ci się, że z nim zerwałaś. Jesteś zajęta kim innym?
– Tak, ale to człowiek żonaty – kłamała Maja – i musi dopiero się rozwieść. To potrwa dłużej. Muszę przez ten czas utrzymywać się sama, rozumiesz? Nie mogę brać pieniędzy ani z domu, ani od niego.
– Phi! Zrobi się!
Obie panny obejrzały się dokładnie.
– Zmieniłaś się – rzekła Róża.
– Zmieniłaś się – odpowiedziała jak echo Maja.
Rzeczywiście Włocka wydala jej się zupełnie odmieniona. Maja znała ją jako nieśmiałą, ładną, ale niezbyt efektowną pannę, a teraz stała przed nią czarująca osóbka, świetnie ubrana i woniejąca kosmetykami, swobodna i pewna siebie.
Śmiała się, oczy jej błyszczały, mówiła dużo i prędko.
Ale rzecz dziwna, była ta wesołość – dość smutna. Zdawało się, iż w każdej chwili może przełamać się w gorzki płacz.
Możliwe, iż Włocka przyjrzawszy się Maji, również doszła do jakichś wniosków, gdyż obie straciły humor i coś niedomówionego zawisło w powietrzu. Jeszcze długo i dużo ze sobą rozmawiały, ale była to rozmowa na marginesie tych spraw, które przed sobą taiły. Raczej wybadywały się wzajemnie, czy i o ile mogą ze sobą być szczere.
Następnego dnia koło południa, Maja wyszła na ulicę i długi czas błądziła ulicami prawie bezmyślnie. Sińce zbladły w ciągu nocy i wyglądała już możliwie.
Skierowała się wreszcie w stronę klubu tenisowego. Przywitano ją owacyjnie. Pozycja w świecie sportowym młodej mistrzyni była bardzo mocna.
– Kogo widzę! – zawołał mistrz Wróbel, przybiegając do niej z kortu. – Jak Bozię kocham! Majusia nadjechała! Na mecz, co?
– Jaki mecz?
– Nie wiesz?! Szykujemy się na Holendrów. Puchar Davisa. O zakład, że wlepimy im 3:2, zobaczysz! Ale na jakim świecie ty żyjesz, że nic nie wiesz?! Dziewucho!
Musiał odejść, gdyż zaczęli wołać na niego z kortu: – Szczygieł, nie zawracaj głowy! Grajmy!
Maja przywitała się z zarządzającym, panem Brzdącem, który dozorował chłopców polewających place. Od niego dowiedziała się, iż rzeczywiście Le – szczuk zgłosił się wczoraj wieczorem do klubu i chciał mówić z gospodarzem, panem Rytwińskim. Ponieważ jednak pana Rytwińskiego nie było, kazano mu przyjść za dwa dni. Czy adresu nie zostawił? Nie, nie zostawił.
– Niech pan mu nic nie mówi, że ja się pytałam o niego – rzekła od niechcenia. – On chce się zapisać. Prosił mnie o protekcję, ale nie bardzo mogłabym go polecić! A czy jest Klonowicz?
– O, właśnie wychodzi z szatni.
Klonowicz był kandydatem na czwartą rakietę w meczu z Holendrami, ale do tej chwili sprawa jego udziału nie została rozstrzygnięta.
– Niech pani sobie wyobrazi, dotąd jeszcze nic nie wiem! Między nami mówiąc, tu jest prawdziwe gniazdo intryg. Jeden drugiego wygryza, aż miło! Czy pani uwierzy, że powiedziano mi jakoby Dymczyk usposabiał niekorzystnie Wróbla do mego smecza. A wiadomo, że ze zdaniem Wróbla wszyscy się liczą.
– To nic, tak się dzieje wszędzie, nie ma czym się przejmować! Za to przy bywają nowe siły.
– Nowe siły? – rzekł kwaśno Klonowicz. – Nie słyszałem. Jest Wróbel, Gawlik, ja i Lipski, a poza tym nikogo nie ma, bo Wodziński jest stanowczo przeceniony.
– W czwartek ma się zgłosić nowa siła. Nazywa się Leszczuk i ma wielkie aspiracje. Podobno pierwszorzędny talent, chociaż nie oszlifowany. Tak mi mówił Brzdąc przed chwilką. Kto wie, czy nie przyda się na Holendrów.
– Co pani mówi? To niemożliwe! Skąd?! W czwartek? O której godzinie?
– O szóstej.
Klonowicz pożegnał się z miną nader niewyraźną. Była pewna, że odpowiednio „zajmie się” Leszczukiem i zrobi wszystko, aby uniemożliwić mu dostęp do klubu. A o to jej chodziło!
Gdyby się dostał do klubu i zrobił karierę sportową, zyskałby pozory inne – byłby może jednym z tych kulturalnych, dobrze ubranych młodzieńców, z którymi się widywała. A wtedy ona może nie umiałaby się oprzeć „podobieństwu”, które pchało ją ku niemu.
– Nie, nie, lepiej – nie.
W mieszkaniu zastała młodą blondynkę, leżącą na tapczanie z nogami założonymi na stół, którą Róża przedstawiła jako pannę Izabellę Krzyską, koleżankę z uniwersytetu. Maja od razu stwierdziła, że panna Krzyska jest uderzającą pięknością. Miała olbrzymie niebieskie oczy i olśniewającą cerę – zęby, uszy, ręce i nogi dopełniały świetnej całości.
– Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała z miejsca panna Krzyska – nie znoszę tych ceregieli.
Tymczasem Róża wydobyła z szafy butelkę likieru i częstowała przyjaciółki. Maję, która już poprzednio poznała dwie znajome Róży, zdziwiło, że wszystkie te przyjaciółki są takie ładne, ale nie powiedziała ani słowa.
Od pewnego czasu miała się przed Różą na baczności. Zdawało jej się, że ona i wciąż krąży dokoła jakiegoś tematu, którego nie chce wprost poruszyć. Obcowanie ich ze sobą stawało się przez to nader ostrożne, gdyż Maja również miała swoje tajemnice.
Dawniej niczego przed sobą nie ukrywały. Obie wiedziały, że przez ten czas zmieniły się bardzo, ale żadna z nich nie była pewna, czy druga dość się zmieniła, aby móc przed nią wywnętrzyć się z całą szczerością. Nie umiały nawiązać stosunków na nowej zmienionej płaszczyźnie.
Maja widziała, że Różę krępuje nieco zbyt nonszalanckie zachowanie małej blondyneczki, która opowiadała wczorajszą eskapadę do Wilanowa w towarzystwie jakichś przemysłowców z Katowic. Zresztą panna Krzyska także rozpatrywała Maję we wszystkich szczegółach i dziwiły ją zarówno sińce, jak pewne nieoczekiwane zmiany w głosie – na przykład gdy mówiła „nieee”, albo gdy wzrok jej zdradzał coś złego i tajemnego, jej tylko wiadomego.
I tak te trzy gracje podpatrywały się wzajemnie, badając, czy można sobie zaufać – każda obciążona własnym sekretem, odrębną skazą.
– Chodź z nami dziś na dansing – zwróciła się do Maji. – Idziemy z tymi znajomymi Izy – to dyrektorzy jednej fabryki w Katowicach, przyjechali na krótko i chcą się zabawić. Zresztą idzie z nami prezesowa Halimska – dodała – to są właściwie jej znajomi.
– Kto to taki ta pani Halimska? – zapytała Maja.
– Bardzo przyjemna osoba i wielka moja przyjaciółka. Na pewno ci się spodoba. No co? Zgoda? Będzie dobrze jeżeli ją poznasz, może ci dopomóc w twoich projektach. Ona jest ustosunkowana.
O wpół do jedenastej wszystkie trzy w towarzystwie dwóch starszych bardzo wyelegantowanych panów oraz wielce majestatycznej pani Halimskiej wchodziły do modnego dansingu stolicy.
Maja spodziewała się jakichś poczciwych Ślązaków – tymczasem obaj reprezentanci ciężkiego przemysłu wyglądali doskonale w swoich smokingach, i nawet jeden z nich był Szwedem, czy też Duńczykiem i ledwie mówił po polsku. Pani Halimska okazała się z pochodzenia Rosjanką i łączyła wschodnią rozlewność z zachodnioeuropejską dystynkcją.
Pojawiło się wino i potoczyła się lekka, światowa rozmowa. Maja była nieco odurzona grą świateł i tonów, ruchem tańczących par.
Wkrótce przysiedli się jeszcze dwaj panowie. Jeden z nich był sekretarzem którejś z ambasad, a drugi – blondyn łysawy i nieco wymokły – nazywał się Szulk i jak się zdaje był bliskim znajomym Halimskiej.
Po dwunastej zjawiły się jeszcze dwie panie w towarzystwie jakiegoś hrabiego i Maja ponownie zdziwiła się widząc ich wyjątkową urodę i wykwintne, choć skromne toalety.
Przy obu stolikach, które zajmowali, nie było – prócz Halimskiej – ani jednej kobiety, która by nie odznaczała się wybitnymi wdziękami i ten zespół pięknych pań z towarzystwa wywarł na Maji wrażenie wręcz odwrotnie, niż należało – czegoś niesmacznego i podejrzanego – choć zachowanie ich było bez zarzutu.