„Badacie Pisma… w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o mnie świadectwo” [93].
Paweł apostoł w Liście do Tymoteusza, swojego ucznia pisze: „Ty zaś trwaj wiernie przy tym, czego cię nauczono i o czym urobiłeś sobie mocne przekonanie, świadom tego, kto był twym nauczycielem i że od lat dziecięcych znasz Pisma święte; one potrafią dać ci mądrość, która prowadzi do zbawienia przez wiarę w Chrystusa Jezusa” [94].
Cała Biblia – Stary i Nowy Testament, jak również przekonanie pierwotnego Kościoła dowodzą, że teksty natchnione przez Boga są nieomylnym przewodnikiem wiary, jedynym źródłem i probierzem prawdy. Mówienie zaś o Bogu, który dał ludziom księgę „niezrozumiałą” i niekompletną, jest wielkim bluźnierstwem – zniewagą dla Bożej mądrości. Nie sądzę, aby zrozumienie Biblii przekraczało możliwości poznawcze hierarchów katolickich. Podejrzewam ich raczej o świadome ukrywanie prawdy! Pragną oni stworzyć wrażenie niedoskonałości źródeł biblijnych, aby mieć wolną rękę i uzasadnienie dla tworzenia własnych dogmatów.
Oczywistym jest, iż przekaz jakichkolwiek wiadomości czy informacji jest w sposób nieuchronny zniekształcany wraz z biegiem czasu. Błędy w przypadku interpretacji Objawienia Bożego mogły narosnąć w Kościele szczególnie gęsto, skoro Biblia nawet po dwóch tysiącach lat jest dla jego hierarchów niezrozumiała.
Jezus Chrystus odrzucił zdecydowanie tradycję jako niemiarodajne źródło czegokolwiek, gdyż pochodzi ona i jest kształtowana przez grzesznych, ułomnych ludzi. Nie może być miarodajna, autorytatywna, a tym bardziej niezmienna, skoro tworzą ją zmienni ze swej natury ziemianie [95].
Wszyscy Katolicy, w tym również ja sam, zostaliśmy wychowani również na tradycji, ale tej związanej ściśle z obrządkiem i praktykami religijnymi. Taka tradycja jest nieszkodliwa, a nawet większość z nas czuje do niej duży sentyment. Pasterka o północy; rezurekcja o świcie; święcenie jajek na Wielkanoc; choinka na Boże Narodzenie; postna „wigilia” z karpiem; święcenie palemek; zaduszki; sypanie głów popiołem; śmigus – dyngus – to wszystko w niczym nie przeszkadza naszej wierze, chociaż często ma pogańskie korzenie. W niektórych przypadkach obchodzenie, np. zaduszek czy popielca, może być pomocne w refleksji nad przemijaniem. Są to jednak generalnie tylko pewne zwyczaje, dodatki do samej postawy religijnej, nie mające nic wspólnego z przeżywaniem autentycznego kontaktu z Bogiem.
Problem zaczyna się wówczas, kiedy tradycyjne zwyczaje religijne lub parareligijne zajmują w naszym życiu miejsce żywej wiary. Często niestety się zdarza, że ta wiara nigdy tak naprawdę nie ma nawet okazji się zrodzić. Bardzo pomaga w tym Kościół, który najchętniej całą sferę duchową – nadprzyrodzoną sprowadziłby do z góry ustalonych postaw i tradycyjnych zachowań. Kapłani w kazaniach największy nacisk kładą na obowiązek uczestnictwa we Mszy św., przestrzeganie postów, w miarę częstą spowiedź, niedzielny odpoczynek, noszenie medalika itp.; nie mówię już o dziurze w dachu kościoła, na której załatanie zbierają od lat pieniądze albo o kazaniach politycznych.
Tymczasem wierni potrzebują autentycznych świadków Chrystusa, którzy przejęli się do głębi Jego nauką, uwierzyli w nią i dzielą się swoją wiarą z innymi. Śmiem twierdzić, że 90% uczestników niedzielnych Mszy w kościołach to ludzie religijni, ale nie do końca wierzący! Przychodzą do świątyni, aby odnaleźć w niej Boga (tak bynajmniej powinno być), ale zamiast Boga – Kościół głosi im tradycję i serwuje efekty wizualno – audialne. Ludzie w swej naturze bardzo szybko przyzwyczajają się do taniej otoczki, zapominając przy tym łatwo o istocie. Ogromna większość Katolików w naszym Kraju chodzi do Kościoła z przyzwyczajenia, bo taka jest tradycja – dziadkowie, rodzice chodzili… no to i my. Przy takim założeniu, bez autentycznego zaangażowania i motywacji – niezwykle łatwo i szybko można sprowadzić: uczestnictwo w Najświętszej Ofierze – do niedzielnego spaceru, połączonego z lokalnym pokazem mody; przeżywanie Bożego Narodzenia – do karpia, choinki i fajnego żłóbka w kościele; Wielkanocy – do jajka i zajączka; corocznej spowiedzi – do zła koniecznego.
Tłumy ludzi zgromadzone na nabożeństwach są biernymi słuchaczami i obserwatorami – nie znają źródeł i podstaw własnej religii zawartych w Piśmie Świętym, a raczej znają takie źródła i podstawy, które stworzył Kościół. Jeśli ktoś chciałby pogłębić swoją wiedzę na ten temat – np. dowiedzieć się: kim jest Jezus Chrystus? dlaczego Pan Bóg pozwala, aby człowiek cierpiał na ziemi i… ewentualnie w piekle? jaki sens ma ludzkie życie? dlaczego moja religia jest prawdziwa? – nie znajdzie zadowalającej odpowiedzi z ust księży, którzy nie potrafią uzasadnić ani Objawionych Prawd, ani nawet kościelnych „mądrości” na podstawie Biblii. Księża katoliccy zresztą przeważnie bardzo słabo ją znają, gdyż tak zostali wykształceni. Muszą znać treść najnowszej encykliki papieża; zarządzenia biskupa na temat – kogo popieramy w wyborach albo jak zorganizować w parafii komórkę „Akcji katolickiej”; wytyczne dziekana dotyczące stawki za wypominki „od duszy” na dany rok itp. Wiedzą na przykład, że kiedy przyjdzie na parafię list Episkopatu, to choćby na tę niedzielę przypadała najpiękniejsza Ewangelia, będąca wspaniałym materiałem na kazanie – trzeba czytać list, bo jest ważniejszy niż Słowo Boże.
ZAKOŃCZENIE
Tak więc Tradycja oraz strzegąca jej instytucja papiestwa są największymi źródłami pokrętnych dróg, którymi Kościół Katolicki prowadzi swoje otumanione owieczki. Mówiąc o Kościele, mam oczywiście na myśli wysokich rangą hierarchów na czele z papieżem, bo to oni go obecnie stanowią. Naturalnie sami funkcjonariusze twierdzą, iż „Kościół to Lud Boży”, „wszyscy ochrzczeni i wierzący w Chrystusa” itd. Nie Wierzcie im, bo tak nie jest – zresztą sami najlepiej Wiecie – ile Macie do powiedzenia we „własnym” Kościele. Nie ma w nim miejsca na choćby odrobinę demokracji, wolności; na wymianę zdań; w ogóle bezskuteczne jest wszelkie poszukiwanie, zgłębianie czegokolwiek, gdyż wszystko już dawno jest ustalone przez „górę”. Nasuwa mi się w tym miejscu dość trafne – moim zdaniem
– porównanie: Kościół Katolicki – podobny do Międzynarodówki Komunistycznej lub chociażby do naszej „nieodżałowanej” P.Z.P.R. Dwie, w przeszłości skrajnie przeciwstawne organizacje, miały – jak się okazuje – bardzo wiele wspólnych cech:
– chciały być powszechne – „ogarnąć ludzki lud…”;
– były „siłą przewodnią”;
– skupiały pełnię władzy;
– rościły sobie prawo do nieomylnych decyzji;
– nie uznawały krytyki ani opozycji;
– ich podstawy i ideologia pozostawały niezmienne.
Szczególnie to ostatnie porównanie wydaje się wyjątkowo trafione. Łączy się z nim bowiem jeszcze jedno: pokrewne – okresowe „odnowy”. Tak partia komunistyczna, jak i struktury kościelne – co jakiś czas „przewietrzały” swoje podwórka i lochy, pozostawiając jednakowoż śmieci na swoim miejscu. Jako przykłady mogą tu posłużyć „odwilże” w stylu gierkowsko – gomułkowskim i odnowy posoborowe. Pamiętajmy jednak, że komuna należy do przeszłości (dlatego używałem czasu przeszłego), ale Kościół Katolicki, jak na razie kwitnie.
Dzisiejszym celem Kościoła nie jest odnowa, naprawa wypaczeń, odejście od błędnych teorii, weryfikacja dogmatów, ale co najwyżej PRZYSTOSOWANIE tego wszystkiego do czasów współczesnych, do wymagań cywilizacji, humanizmu i powszechnej demokratyzacji. Postęp myśli ludzkiej stoi dziś w jawnej sprzeczności z feudalnym, autokratywnym systemem Kościoła. Zwykli ludzie szukający prawdy, nie oglądają się na przebrzmiałe i mocno wypłowiałe autorytety
– sami przybliżają się do Boga: zgłębiają Biblię, tworzą organizacje pomagające pojedynczym ludziom i całym krajom, łagodzą obyczaje; wreszcie – pracują nad sobą, nie czekając na faryzejskie zachęty swoich proboszczów, pomni na słowa Zbawiciela: