– po raz drugi tego dnia; tym razem przez własnych rodziców
– została sponiewierana, a przy okazji pobita i obsypana najgorszymi wyzwiskami – „…Co ci się pierdoli w tym głupim łbie, co ci się pierdoli!?” – wykrzykiwał ojciec. „…Masz dziwko talent to się ucz! Możesz być chlubą całej rodziny! Co ci zrobił ten wspaniały ksiądz, że tak go szkalujesz! Masz chodzić na lekcje, bo jak nie – to naprawdę skończysz na ulicy, ty mała diablico!!!”
Dziewczyna jednak zacięła się w sobie. Postanowiła nigdy więcej nie ulec księdzu, który tak „namiętnie” uczył ją grać na „różnych instrumentach”. Nie poszła na kolejną lekcję, a kiedy przypadkiem spotkała stęsknionego kapłana – na jego zaproszenie odpowiedziała zdecydowanie: „Ja ze spermą na nutach grała nie będę!” Duszpasterz prawdopodobnie przestraszył się hardej owieczki i dał za wygraną. Grażyna kontynuowała później naukę gry na prawdziwych instrumentach w szkole muzycznej, choć paradoksalnie uważa do dziś, że najwięcej nauczyły ją lekcje u księdza…
Wydawać by się mogło, że to już koniec dramatu dziecka, dziewczyny, wreszcie młodej kobiety, która przeszła już tak wiele upokorzeń i krzywd ze strony, z której się tego najmniej spodziewała. Przecież Kościół miał być dla niej ostoją szczęścia i radości; ukojeniem w najgorszych chwilach życia. A tymczasem kapłani tego Kościoła, w których wierzyła chyba nawet bardziej niż w samego Jezusa (bo oni byli Jego widzialnymi znakami), ci kapłani w najohydniejszy sposób zdeptali jej najświętsze ideały. Jej psychika, sfera uczuć i wiara w drugiego człowieka zostały na trwałe zwichnięte i podkopane.
Minęło kilka lat. Grażyna zaczynała się powoli usamodzielniać. Po dwóch głębokich ranach, których doznała, postanowiła sobie solennie, że będzie żyła życiem „normalnej dziewczyny” – z dala od obłudnego Kościoła i niewyżytych kapłanów, nawet wbrew rodzicom. Nie było to jednak takie proste. Jeśli chciała mieszkać z nimi pod jednym dachem musiała przynajmniej chodzić na lekcje religii, Msze Święte w niedziele i święta, a czasem nawet pomagać matce w sprzątaniu i dekorowaniu świątyni kwiatami. Czas szybko mijał dziewczynie na wytężonej, pilnej nauce i jej życiowej pasji – muzykowaniu. Kilku chłopców, którzy „wystartowali” do pięknej „laski”, dostało już na wstępie bezapelacyjne „kosze”. Grażyna nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że może kogoś pokochać, obdarzyć zaufaniem; a już na pewno nie widziała siebie dotykającą czy dotykaną przez jakiegokolwiek mężczyznę. Bała się nawet myśleć o tym. Czasami jednak, widząc swoje zakochane koleżanki, mimo woli brała to pod uwagę, ale takie myśli były jej wstrętne.
Przyszła matura i nadzieja na realizację kolejnego wielkiego pragnienia, które kiełkowało w niej od paru lat. Ambitna i zdolna dziewczyna postanowiła zostać lekarką. Co więcej, zdała celująco wszystkie egzaminy na wyższą uczelnię medyczną i otrzymała indeks. Kiedy wydawało się, że wreszcie spełni się jedno z jej marzeń i zacznie żyć tak, jak chce – na jej drodze po raz kolejny stanęli zacofani, apodyktyczni rodzice. Kategorycznie zażądali, aby poszła na którąś z uczelni katolickich. Uważali, iż skoro dostała się na medycynę, to jest na tyle zdolna, aby „wystartować” na KUL lub ATK w Warszawie i ukończyć katolicki uniwersytet, co było szczytem ich marzeń. Nawiasem mówiąc dobrze, że nie wypchnęli ją na siłę do zakonu. Dziewczyna nie miała wyboru – szantażem było wstrzymanie wszelkiej pomocy finansowej, gdyby – „przyśniło jej się iść na lekarkę…”. Wbrew sobie, z wielkim bólem zmuszona była oddać indeks, chociaż nie wyobrażała sobie i do dzisiaj nie wyobraża innej pracy dla siebie, jak tylko praca lekarza. Zdała pomyślnie na katolicką uczelnię i wkrótce, realizując marzenia rodziców, została katolicką studentką. Jej losy ponownie zostały związane z kręgiem ludzi Kościoła, choć na pewno ona sama nie sądziła wówczas, iż będzie to związanie tak silne i nieodwołalne – determinujące całe jej dalsze życie.
Jako studentka nawiązała szereg znajomości z rówieśnikami, wśród których był także jeden chłopiec. Byli przyjaciółmi i nic poza tym. Ważne było to, że Grażyna dzięki Tomkowi zaczynała bardzo powoli odzyskiwać zaufanie do płci przeciwnej, a dzięki temu również odnajdywać się w nowym środowisku. Tomek bywał dość częstym gościem u niej w domu, jako że mieszkał niedaleko.
Pewnego dnia chłopak przyprowadził ze sobą kolegę, który przedstawił się jako Antek. Był to bardzo wysoki i dość przystojny młody mężczyzna, na wygląd o kilka lat starszy od Grażyny. Dziewczynie nowy znajomy właściwie od razu przypadł do gustu. W czasie pierwszego spotkania zachowywał się bardzo taktownie; był ujmująco grzeczny i miły. Patrzył tylko może zbyt pożądliwym wzrokiem w jej duże, brązowe oczy. Po jakimś czasie Antek przyjechał sam z Opola, gdzie – jak mówił – pracował. Jego wizyty stawały się coraz częstsze. Zaczęli ze sobą oficjalnie chodzić, a Grażyna poczuła, że chyba po raz pierwszy w życiu kogoś pokochała. Antek, wyraźnie powściągliwy
– gdy dziewczyna sprowadzała rozmowy na jego temat – zapewniał gorąco o swojej miłości i bezgranicznym oddaniu. Był bardzo zazdrosny i podejrzliwy – „…to z miłości…” – mawiał. Z jakiegoś powodu nie mógł spotykać się z nią w niedziele, ale zaklinał za to w licznych listach: „Do Ciebie Kochanie mógłbym biec z Opola po torach, żeby Cię móc znów uwielbiać!” Uwielbiał bawić się jej długimi, gęstymi włosami i szeptać namiętnie do ucha: „…Moja czarna madonno…” Chodzili ze sobą przez parę miesięcy i – jak to zwykle bywa
– kiedy „zmęczyło” ich chodzenie, to się w końcu położyli. Pani Grażyna dziś, z perspektywy dwudziestu lat, w ciekawy sposób motywuje swoją pierwszą, dobrowolną decyzję, o swoim pierwszym, dobrowolnym razie:
„Antek bardzo dążył do współżycia. Ja chyba chciałam spróbować, jak to jest z człowiekiem świeckim. To była zwykła ciekawość, chociaż go kochałam. Chciałam zobaczyć, jak on będzie mnie traktował. Miałam wielką nadzieję, że inaczej niż ci ludzie w sutannach…”
No i stało się – po około roku znajomości zorientowała się, iż zaszła w ciążę. Taka „wpadka” – jak to zwykle bywa – jest dużym ciosem dla młodej dziewczyny, która w tym przypadku: zaczęła studia (była na początku drugiego roku); nie wiedziała co to stabilizacja życiowa i własne pieniądze, była „wychowanką” koła różańcowego (dosłownie i w przenośni); miała nawiedzoną matkę i ojca, który mógłby zrobić wielką karierę, gdyby np. wróciły nagle czasy Świętej Inkwizycji. Nie wspomnę już o jej dotychczasowych doświadczeniach z mężczyznami, sprowadzających się do przedmiotowego traktowania, upodlenia i zbrukania jej niewinności, zanim jeszcze zdążyła zakwitnąć. Na szczęście Antek był normalnym chłopakiem, a do tego przystojnym, inteligentnym i – co najważniejsze – kochał ją do szaleństwa. W takiej sytuacji dziewczyna mogła liczyć tylko na niego, że okaże się odpowiedzialny i zatroszczy się o ich wspólną przyszłość, nie mówiąc już o dziecku, które spłodził. Nie miała najmniejszych wątpliwości – jej Antoś stanie na wysokości zadania – założą cudowną, kochającą się rodzinę; będą „żyli długo i szczęśliwie!” Czyż nie o tym marzy każda dziewczyna? W przypadku Grażyny to marzenie miało się właśnie spełnić. Tylko przez dłuższą chwilę poddała się refleksji – że to już teraz (nie miała jeszcze 21 lat), kiedy tak bardzo chciała się uczyć i grać…grać…grać! Szybko jednak nabrała otuchy, obiecując sobie solennie, iż za wszelką cenę musi pogodzić naukę z obowiązkami przyszłej żony i matki. Czekała z niecierpliwością na przyjazd ukochanego Antosia.
„Kochanie, jestem w ciąży!” – oznajmiła mu tryumfalnie, zaraz po czułym przywitaniu. Antka w jednej chwili zamurowało; opadły mu ręce, a ona przez moment zawisła mu bezwładnie na szyi. „A ja się nie mogę z tobą ożenić” – padły zimne i zdecydowane słowa – „…to niemożliwe, słyszysz: NIEMOŻLIWE, NIGDY!” Jego głos był inny, stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Pierwszy raz mówił do niej w taki sposób; nigdy na nią nie krzyczał. Schował twarz w ręcach i usiadł na krześle. „…Ale dlaczego Antoś, przecież się kochamy. Powiedz spokojnie – dlaczego? Masz żonę, dzieci, rodzinę? Wytłumacz mi to, a w ogóle dlaczego mi wcześniej nic nie powiedziałeś?” Chłopak, nie wstając się z krzesła, wycedził przez zaciśnięte zęby: „…Nie mogę się z tobą ożenić, bo jestem… księdzem…”