Jednym z podstawowych pytań w każdej religii jest pytanie
– problem: Jak osiągnąć życie wieczne? Święta Matka Kościół od dawien dawna błędnie naucza, że zbawienie trzeba sobie wysłużyć, wypracować poprzez praktykowanie tzw. dobrych uczynków: „wynagradzających” i „nadliczbowych”. Pierwszy rodzaj czynności, traktowanych tutaj jak waluta przetargowa, ma nas wykupić od własnych win – wynagrodzić je. Drugie to te, które wykraczają poza statystykę i konto grzesznika. Do zbawienia wystarczy mieć konto zerowe tak, aby zrównoważyć bilans win i zasług. Jeśli ktoś, np. zakonnicy w klasztorach, wypracowali dużo uczynków nadliczbowych (ponad plan) – mogą je ofiarować, „przekazać” (aktem woli) Kościołowi
– na ręce papieża, który tworzy z nich wszystkich „depozyt” i przekazuje w formie odpustów „zupełnych” lub „niezupełnych” lokalnym kościołom albo przypisuje do określonych zasług, np. w zamian za udział w szeregu nabożeństw, odmówienie odpowiednich modlitw w intencji „ojca świętego” itp.
To całe kupczenie dobrocią pozostaje w jawnej sprzeczności z duchem Pisma Świętego, według którego zbawienie jest osiągalne i wysłużone przez śmierć Chrystusa na krzyżu [62]. Każdy inny pogląd deprecjonuje tę doskonałą Ofiarę. Kościół w tej kwestii przejął podejście ściśle faryzejskie, które najlepiej obrazuje przypowieść z Ewangelii Świętego Łukasza [63] – faryzeusz w swojej modlitwie przypomina Bogu o swoich dobrych uczynkach, ale Bóg go nie usprawiedliwia.
My wszyscy jesteśmy już zbawieni z Łaski samego Boga, przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Dobre uczynki, aczkolwiek posiadają wielką wartość – ani nie usprawiedliwiają nas, ani też Bogu niczego nie dodają, gdyż On jest Dobrem Doskonałym. Osobiste zasługi, uczynki miłosierdzia, żarliwa modlitwa – to jedynie naturalne następstwo, konsekwencja naszej wiary [64].
Skoro mowa o modlitwie – której Kościół poświęca tak wiele miejsca i uwagi – zobaczmy w jaki sposób ona w nim funkcjonuje. Niezaprzeczalną wartością jaką niesie ze sobą każdy kościół czy religia – jest wspólnotowość, a co za tym idzie, wspólna modlitwa. Jej wielkie znaczenie podkreślił Nauczyciel słowami:
„Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” [65].
Gremialne zwracanie się do Boga jest podstawą kultu starotestamentowego. Łączyło się to jednak wówczas ze szczególnym uprzywilejowaniem Narodu Wybranego.
W Nowym Testamencie Jezus co najmniej na równi ze wspólnotową, stawia modlitwę prywatną – w zaciszu swojej izdebki, za zamkniętymi drzwiami – „w ukryciu”. Nie chodzi tu o to, która z form modlitwy jest więcej warta. Najważniejsze, żeby nie było w niej cienia obłudy, pozoranctwa, manifestacji po to… „żeby się ludziom pokazać” [66]. Jeśli w twojej modlitwie wspólnotowej, w kościele, komukolwiek – tobie samemu lub np. kapłanowi, który modli się w twoim imieniu – chodzi o cokolwiek innego niż kontakt z Bogiem, np. o politykę lub zrobienie na kimś dobrego wrażenia, lepiej abyś modlił się w zaciszu swojego domu! Wszelkie manifestowanie swojej pobożności, o ile nie skupia się wyłącznie na Wszechmogącym, przynosi odwrotne skutki i jest bezcelowe w oczach Boga.
A jak powinna wyglądać nasza modlitwa, aby była w pełni wartościowa – wysłuchana i skuteczna? Jezus odpowiedział na to bardzo wyraźnie. Przed Ojcem trzeba stanąć z czystym sercem, przebaczając wpierw wszystkie urazy swoim bliźnim. Najlepszym i jedynym pośrednikiem jest Syn, Ten w którym mamy zbawienie:
„A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą” [67].
Nasza modlitwa powinna być jednak niemal wyłącznie dziękczynna; pełna uwielbienia i pokory grzesznika, niegodnego przebaczenia. Najwłaściwszą wydaje się być modlitwa celnika z Ew. Łukasza: „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu! [68]” albo wołanie Piotra: „Panie ratuj mnie” [69]. Wiele wartościowych modlitw powstało na gruncie Kościoła, np. „Któryś za nas cierpiał rany…” Wystarczy jedno zdanie powtarzane z wiarą i miłością do Stwórcy. W modlitwie nie wolno iść na ilość, lecz na jakość.
Ktoś spyta – dlaczego moje modlitwy nie są wysłuchiwane!? Wiemy już, że nie istnieje nic takiego, jak opatrzność i opieka Boża nad światem. Stąd też modlitwy błagalne są na ogół bezcelowe i trzeba się z tym pogodzić. Nasze błagania mogą co najwyżej dotyczyć stanu ducha, sił do nawrócenia, podtrzymania w zwątpieniu – czyli interwencji Boga na płaszczyźnie transcendentalnej, duchowej, a więc Jemu właściwej; nie zaś np. wygranej w totolotka czy nawet uzdrowienia z ciężkiej choroby. Istnieją jednak wyjątki – cudowne ingerencje nadprzyrodzoności w materię i doczesność. Wówczas to tylko nasza ogromna wiara może uczynić cuda i skłonić Boga do interwencji;
„…twoja wiara cię uzdrowiła…” – mawiał Jezus do opętanych i uleczonych z chorób.
Zastanów się Bracie, Siostro – czy naprawdę modlisz się jak należy i o co Ci chodzi w modlitwie – może szukasz w niej choćby odrobiny zbędnej korzyści. Jeśli zaś na okrągło „klepiesz” bezmyślnie różaniec i litanie, to nie dziw się, że Pan Bóg Cię nie wysłuchuje! On oczekuje bardziej miłości niż ofiary, a „zaliczanie” różańców czy koronek – to po prostu ofiara ze swojego czasu.
Można bardzo długo wyliczać błędy doktrynalne i nieprawidłowości w życiu Kościoła Katolickiego. Wiele w nim zafałszowań i obłudy przekazywanej przyszłym kapłanom już w seminariach duchownych – z pokolenia na pokolenie. Ci z kolei niezmiennie przekazują ją wiernym. Depozyt fałszerstw i odstępstw trwa więc przez wieki, choć coraz więcej Katolików dostrzega już światło prawdy. Mnie osobiście najbardziej bolą rażące odstępstwa od Pisma Świętego, tworzenie nowych „prawd” i wciskanie ich ludziom na tak ogromną skalę, która nie ma chyba swego odpowiednika w historii świata. Ile miliardów wiernych odeszło z tego padołu łez oszukanych, ze świadomością odrzucenia przez Boga, bo np. w chwili ich śmierci nie było w pobliżu księdza z „ostatnią posługą”.
Jeśli ktoś błądzi w taki sposób i na taką skalę, jak czyni to Kościół Katolicki, to nie ma on prawa wymagać od swoich wiernych posłuchu i respektowania jakichkolwiek dogmatów i ustaw, choćby były nie wiem jak „nieomylne”. Panu Bogu, który objawił każdemu z nas swoją wolę w Piśmie Świętym, wystarczą w zupełności nasze modlitwy odmawiane w zaciszu „izdebki”. Pozostawmy, oddajmy Bogu to co boskie, a sami cieszmy się tylko tym, że jesteśmy Jego dziećmi. Powtórzmy za świętym Augustynem: „Kochaj i czyń co chcesz!”. Niech nasze serca będą pełne otuchy, którą daje nam Słowo Boże. „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty Jesteś ze mną!” [70] – śpiewał Bogu król Dawid.
Czy zadaniem Kościoła, który założył Jezus, ma być ciągłe „zawiązywanie i rozwiązywanie”; ustalanie tego, co Bóg już dawno ustalił? Czy Nauczyciel ustanowił kiedykolwiek choćby jednego teologa!? Wręcz przeciwnie! Brzydził się faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, którzy studiowanie prawa przedkładali nad praktykowanie miłości, a pokorę grzesznych synów marnotrawnych mieli za nic. Dzisiaj każdy ksiądz jest teologiem z wykształcenia. Może dlatego tak mało jest wśród nich prawdziwych duszpasterzy.
Jeśli przypatrzymy się bliżej, jak w praktyce struktury katolickie realizują swoją misję – zadania i cele, które u źródeł powstania nakreślił dla swojej Owczarni Jezus – stwierdzimy, iż dzisiejszy Kościół – choćby najpotężniejszy, lecz nie mający oparcia w Prawdzie Objawionej, zawartej w Piśmie Świętym – nie jest tym Kościołem, który założył Jezus Chrystus.