Jak naprawdę wygląda rzeczywistość Nieba – naszej Ojczyzny i ostatecznego celu, po ziemskiej podróży zwanej życiem? Aby dać pełną odpowiedź na to pytanie trzeba wpierw jeszcze raz uświadomić sobie, co właściwie jest warte te 70, 80 szarych, znojnych lat (nie wspominając już o przypadkach trwałych kalectw oraz tragicznych i przedwczesnych zgonach ludzi o wiele młodszych) spędzonych przez nas na Planecie Ziemia. Każdy człowiek, będący choćby średnio wnikliwym obserwatorem, może stwierdzić, że przysłowiowy „funt kłaków” to najwłaściwsza cena za ludzkie życie. Patrząc ciągle z handlowego tj. trzeźwego punktu widzenia – któż rozsądny dałby więcej za coś, co w każdej chwili można bezpowrotnie stracić!? Nie trzeba zresztą bacznie obserwować i filozofować, wystarczy choćby trochę wspomnień z własnych przeżyć.
Jako szary śmiertelnik, a także były kapłan z doświadczeniem spowiednika, mogę nazwać życie: pasmem stresów, z chwilami względnego spokoju; walką o przetrwanie, przeplataną krótkimi zawieszeniami broni; nieustanną pogonią za szczęściem, przypominającą ściganie własnego cienia itp. W każdym razie na samym końcu tej walki i bieganiny, ostatnim „rzutem na taśmę” kopiemy wszyscy w kalendarz. Są dwie jedynie pewne rzeczy w całym tym wyścigu – start i meta.
Tak naprawdę Niebo jest przeciwnością życia, które na upartego można nazwać piekłem. Niepewność – ustępuje miejsca gwarancji bezpieczeństwa; ulotność – zamienia się w niezmienność, strach – w ukojenie; ciągłe uciążliwości i cierpienia – łagodzi wieczna ulga, pociecha i osłoda.
O samym momencie śmierci musimy myśleć tylko i wyłącznie jak o wejściu do Nieba, bo taka jest prawda!!! Śmierć jest nagrodą po trudach życia, a nie „karą za grzech pierworodny”!!! To propaganda strachu i wiecznego obwiniania człowieka, rozsiewana przez Kościół, uczyniła z dzieci Bożych zastraszone, do końca niepewne swego losu „zające” na wielkim polowaniu. Trójca Przenajświętsza, wraz z orszakiem aniołów na koniach, dziesiątkuje z dubeltówek ludzkie plemię. Po zabiciu upolowaną „zwierzynę” piecze się na piekielnym ogniu w sposób tradycyjny tj. dokładnie i bardzo długo („wiecznie”), odcinając się w ten sposób zdecydowanie – w poszanowaniu tradycji – od zupełnie nieprzydatnych w tym przypadku mikrofalówek.
Niebo jest rzeczywistością duchową. Bardzo trudno zatem w ludzkich słowach, przystosowanych do opisywania rzeczywistości materialnej, oddać charakter samego szczęścia, które nas tam czeka. Bez wątpienia nagroda Nieba będzie polegała na zrealizowaniu w sposób doskonały naszych wszelkich niespełnionych pragnień ziemskich. Nie znaczy to oczywiście „zaliczenia” wyśnionej dziewczyny albo kupna samochodu marzeń! Wieczny odpoczynek na „łonie Abrachama” nie będzie wiecznym zbijaniem bąków w jakiejś nadmorskiej posiadłości albo byczeniem się na hamaku w cieniu drzew.
Kiedy byłem w liceum, pewnego razu wspólnie z kolegami gasiliśmy po lekcjach pragnienie w przydrożnym barze. Gorąc był niesamowity, a zimne, kuflowe piwo smakowało jak napój bogów. Jeden z chłopaków powiedział wtedy z rozbrajającą powagą:
„…Panowie, jak w Niebie nie ma dobrego browaru to ja się nie piszę…!” Drugi szybko go uzupełnił: „…stary, zapominasz o laskach! Dla mnie Niebo to beczka piwa, harem lasek i wór kasy, żeby uzupełniać towar…”
Dziwić się chłopakom, iż tak właśnie wyobrażali sobie wieczną nagrodę, skoro świeżo w pamięci mieli nauki księdza katechety o Niebie, jako „niekończącej się liturgii”. Broniąc się przed takimi wizjami, większość ludzi utożsamia szczęście wieczne z doczesnym odczuwaniem różnych przyjemności. Jest to z drugiej strony bardzo ludzkie i naturalne – człowiek ma zawężony horyzont, widzi i odczuwa to, czym żyje na co dzień. Ciągle do czegoś dąży, czegoś pragnie! Są to przeważnie pragnienia materialne. Niby dobrze wiemy, że sława, władza czy bogactwo nie dają szczęścia. Świadczą o tym chociażby samobójstwa bogatych, sławnych i wielkich tego świata. Mimo wszystko jednak wydają się nam one przeważnie głupie i niezrozumiałe. Wszyscy wiedzą, że pieniądze szczęścia nie dają, ale każdy chce się o tym przekonać na własnej skórze. Bardzo niewielu ludzi żyjąc na ziemi kieruje się wartościami duchowymi tak, jakby już byli w Niebie. To ideał niezwykle trudny do zrealizowania; ogromny wysiłek, na który po prostu nie stać większości śmiertelników. Generalnie Niebo jawi się nam jako osiągnięcie wszystkiego – uwieńczenie najskrytszych planów i zasłużony, wieczny odpoczynek. Tak też jest w rzeczywistości, ale w jakże innej perspektywie! Na zupełnie innej płaszczyźnie!
Wszystkie pragnienia i pełnię szczęścia osiągniemy w sposób doskonały tj. duchowy. To co materialne jest z samej swojej natury przejściowe i niedoskonałe. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że człowiek na ziemi nigdy nie jest do końca szczęśliwy i usatysfakcjonowany tym co posiada, jak również tym co odczuwa. Niezmiennym odczuciem każdego z nas jest niedosyt. Rzeczywistość duchowa zapewni nam nareszcie doskonałe, bezgraniczne spełnienie. Cielesny popęd i naturalna potrzeba bliskości ukochanej osoby ustąpi miejsca miłości absolutnej, uniwersalnej, idealnej. Żądza posiadania zostanie zaspokojona posiadaniem bez granic…dóbr duchowych – jedynie trwałych i naprawdę wartościowych. Dusza ludzka, uwolniona z cielesnej powłoki, wykorzysta wreszcie swoje wszystkie właściwości. Nie będzie już ograniczona czasem ani przestrzenią. Nie będzie także podlegała cierpieniom, troskom, namiętnościom i pragnieniom, które dyktowało jej ciało. Wszelkie ułomności oraz niedogodności związane z ziemską wegetacją przestaną istnieć.
Człowiek z chwilą śmierci przestaje być tylko najbardziej rozwiniętym spośród naczelnych. Staje się „duszą żyjącą” podobną do Ducha Bożego. To podobieństwo wyrażać się będzie w tych samych przymiotach, właściwych dla bytu duchowego, a nie w samej Wszechmocy, którą posiada tylko Sam Bóg.
Istotą szczęścia w Niebie jest więc zaspokojenie wszelkich potrzeb, polegające w zasadzie na ich… braku. Wyraził to jednoznacznie sam Jezus mówiąc o „wodzie”, która zaspokoi wszelkie „pragnienia i łaknienia” przechodzących ze śmierci do życia [43]. Drugie, największe źródło szczęścia to powrót do domu Ojca i samo z Nim przebywanie. Znękana dusza po ziemskiej pielgrzymce, podczas której doznała wielu zmartwień i upokorzeń – nie znalazłszy dla siebie „właściwego miejsca” i nie zaznawszy szczęścia – zanurza się w bezgranicznej Ojcowskiej miłości.
Nie muszę chyba dodawać, że Niebo nie jest żadnym miejscem i nie należy szukać go wysoko „w niebie”. Jest to błogostan, w którym znajduje się dusza zaraz po śmierci; nie związany ani z czasem, ani z przestrzenią. Rozpatrywać go można – mówić i myśleć o nim – wyłącznie w perspektywie nadprzyrodzonej, na płaszczyźnie duchowej.
Chciałbym tu zdecydowanie wystąpić przeciwko jednemu z fragmentów doktryny, wspólnemu m.in. dla Adwentystów Dnia Siódmego i Świadków Jehowy. Chodzi o głoszoną przez nich naukę o „tchnieniu życia”, będącym dla nas Katolików – odpowiednikiem duszy. Według naszych braci innowierców, dla których mam ogromny szacunek za ich umiłowanie Biblii, nie ma w ogóle czegoś takiego jak „dusza”, a człowiek z chwilą śmierci przestaje faktycznie istnieć. Dopiero ci nieliczni, którzy sobie na to zasłużyli, zmartwychwstaną do życia wiecznego. Reszta jest na zawsze unicestwiona.
Nie rozwodząc się zbytnio powiem, że takie poglądy są sprzeczne z Bożą miłością i Bożym Objawieniem tak samo, jak katolickie dogmaty o wiecznych mękach dla grzeszników. Drodzy Bracia! Pan Bóg nie po to Stworzył, Nauczał; a potem Cierpiał, Umarł i Zmartwychwstał za setki miliardów ludzi, aby pozostawić przy życiu setki tysięcy. Nie mógłby – będąc naszym Najlepszym Ojcem Samą „Miłością” – zakpić sobie z nadziei całych pokoleń na przetrwanie i wspólne z Nim życie. Gdzie tu miejsce na Boże przebaczenie!
Nie ma więc piekła! Pismo Święte nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. W Bożym planie odkupienia i zbawienia człowieka nie ma miejsca ani na zemstę, ani nawet na wymierzenie sprawiedliwości synom marnotrawnym. Sam Jezus wielokrotnie to powtarzał: