Rinah słuchał z uwagą, pilnie obserwując twarz Zinii. Nie potrafił odgadnąć, czy usłyszane wyznanie jest prawdziwym odbiciem jej pełnej wiedzy o tajemnicach Tartaru.
Wszystko, co usłyszał, pasowało do jego domysłów, mieściło się w ogólnym modelu tego świata, wydedukowanym z ułamkowych, fragmentarycznych kawałów łamigłówki, które zdołał sobie poskładać w niepełny, świecący lukami obraz całości. W wypowiedzi Zinii i brakowało tylko potwierdzenia jednego, niezmiernie istotnego podejrzenia. To, co mówiła, odsłaniało pierwszą zasłonę, kryjącą znaczną część prawdy przed oczami zwykłych mieszkańców Paradyzji.
Potwierdzała istnienie "drugiego dna" tego świata… Wszystko to wyglądało na prawdę – lecz czy było całą prawdą?
– Dlaczego mówisz mi o tym? – spytał, gdy skończyła mówić. – Dlaczego narażasz się na ryzyko utraty swojej uprzywilejowanej pozycji?
Milczała długo, przechadzając się po pokoju, z oczami wzniesionymi ku górze, jakby chciała sprawdzić, czy i tutaj nie śledzą ich soczewki mikrokamer. Gdy wreszcie zatrzymała się przed Rinahem, dostrzegł w jej oczach błyski łez.
– Nie mogę już dłużej… – powiedziała ochrypłym szeptem. – Nie potrafię pogodzić się z tą rzeczywistością… Nie dość, że nigdy nie zostanę przyjęta do ich świata, to jeszcze… w każdej chwili mogę utracić te chwile normalnego życia, którymi płacą mi za moją pogodną twarz na ekranie i moje kłamstwa, wygłaszane do milionów widzów. Jedna pomyłka, jedno nieopatrzne słowo może sprawić, że stracę wszystko…
Gdybym nie znała całej prawdy, gdybym, jak wielu innych, wierzyła w jeden, wspólny dla wszystkich świat Paradyzji, gdybym nie wiedziała, że możliwy jest inny los człowieka, bez hermetycznej skorupy dzielącej go od otwartej, nieograniczonej przestrzeni… Gdybym nie widziała własnymi oczyma, nie dotykała dłońmi wilgotnych, żywych, zielonych liści, barwnych kwiatów, chłodnych kamyków omywanych nurtem strumienia… może umiałabym żyć jak inni, w pozbawionym wyjścia labiryncie szklanych pudełek… Oni, ci z Tartaru, wiedzą dobrze, że nikt z nas, łaskawie goszczonych tutaj, w ich świecie, nie zaryzykuje utraty tych okruszyn, które sypią nam z umiarem, byśmy zawsze chcieli tu powrócić…
– Dlaczego rozmawiasz o tym ze mną? – Rinah powtórzył swe pytanie. – Przecież oni dowiedzą się o naszej rozmowie, gdy na Ziemi ukaże się moja książka!
– To moja ostatnia, jedyna szansa… – odpowiedziała cicho. – Zaufałam ci, powiedziałam wszystko… Teraz chcę prosić cię o coś. Wierzę, że postąpisz uczciwie… Proszę cię więc: nie pisz o tym, chyba że… potrafisz zabrać mnie stąd na Ziemię. Jeśli zostanę tutaj, nie korzystaj z moich informacji. Oni pozwolili na twój przyjazd na Tartar, bo są zupełnie pewni, że nie dowiesz się prawdy. Zależy im na tym, byś potwierdził wszystko, co oficjalnie wiadomo o tutejszych warunkach. Pokażą ci same straszne rzeczy… Jest tutaj parę wulkanów, trzęsienie ziemi także można spreparować, nie wiem, co jeszcze zainscenizują… Nie zobaczysz ich miasta, ich domów, wspaniałych pałaców i ogrodów… Będą cię przekonywali, że żyją tutaj w ciągłym zagrożeniu, poświęcając się dla dobra społeczeństwa Paradyzji, kierując wydobyciem i transportem surowców, obsługując systemy obronne… Zależy im na tym, abyś w to uwierzył i opisał to zgodnie z ich życzeniem. To ja przekonałam ich o propagandowych korzyściach wynikających z twojego przylotu na Tartar… po aferze z Larsem Benigiem, którego prawdopodobnie zlikwidowali albo wsadzili do urmanów, bojąc się, że wywiezie stąd zbyt wiele prawdziwych informacji… Musiał zobaczyć lub usłyszeć coś niepożądanego…
– Nie wiem, jak wyobrażasz sobie ucieczkę na Ziemię – powiedział Rinah, kręcąc z powątpiewaniem głową. – Ryzykujesz zbyt wiele. Nie masz żadnej gwarancji, że zachowam te wiadomości w tajemnicy, jeśli ty tutaj pozostaniesz. Nie podoba mi się to wszystko!
– Jak to? Co ci się nie podoba?! – spojrzała na niego, sztywniejąc nagle na środku pokoju.
– Wygląda mi to na prowokację – powiedział zimno. – Kazali ci opowiedzieć mi wszystko, dać dowody szczerości, zdobyć moje zaufanie…
Odwróciła się nagle plecami do Rinaha i podeszła do ściany.
– Po prostu – mówił dalej – oni chcą poznać moje cele i zamiary. Może myślą, że jestem szpiegiem. A w końcu złapią mnie na próbie przemycenia ciebie na nasz statek i nigdy już stąd nie wypuszczą. Czy tak?
Zinia stała w milczeniu, twarzą do ściany. Wstał, podszedł do niej i odwrócił ją ku sobie. Zasłoniła oczy dłońmi. Spomiędzy jej palców pociekły łzy.
– Dlaczego? – wyszeptała. – Dlaczego tak myślisz?
– Bo robią z tobą, co zechcą. Jesteś marionetką w ich rękach. Codziennie okłamujesz miliony ludzi, pomagając tym samym utrzymać ich w stanie ogłupienia i zniewolenia. Dlaczegóżbyś nie miała i mnie oszukać na rozkaz twoich dobroczyńców? A poza tym nie powiedziałaś mi całej prawdy. Nie dali ci na to upoważnienia?
Odjęła dłonie od oczu i spojrzała mu prosto w twarz.
– Powiedziałam wszystko, co istotne!
– Gdzie znajduje się Paradyzja?
– Więc jednak jesteś szpiegiem! – wycedziła, ocierając oczy chusteczką.
– Nie jestem. Wiesz dobrze, o co pytam.
– Nie wiem, gdzie jest Paradyzja. Nie mani szansy się dowiedzieć, nawet gdyby to miało być ceną mojego odlotu na Ziemię. Po prostu jest to niemożliwe. Parametry orbity znają tylko oni, i to zapewne nie wszyscy.
Rinah wahał się jeszcze. Być może, mówiła prawdę.
– Czy zawsze latasz z przesiadką w Porcie Tranzytowym? – spytał łagodniej.
– Zawsze.
– Nigdy nie korzystałaś z bezpośredniego połączenia?
– Nie ma takich lotów… To znaczy… bezpośrednio latają tylko specjalne transportowce, wożące pracowników na Tartar… Ale my latamy promami pasażerskimi.
"Mało prawdopodobne, lecz możliwe – pomyślał. – Może naprawdę nie wie…"
– Więc twierdzisz, że niektórzy Paradyzyjczycy domyślają się tego, co ty wiesz o Tartarze. Czy jest wielu takich?
– Tego nie można wiedzieć. Nikt nie dzieli się takimi podejrzeniami. Ci, którzy są nieostrożni, przestają mieszkać w Paradyzji. Reszta nie wie, nie domyśla się albo milczy… W ten sposób powstaje wrażenie, że wszyscy wierzą w wersję oficjalną.
– Dobrze… – Rinah spojrzał w oczy Zinii. – Zaryzykuję i ja także. Spróbuję ci zaufać. Obiecuję też, że nie wykorzystam informacji ze szkodą dla ciebie. Powiedz mi jednakże, jak tłumaczysz sobie motywy Cortazara i jego wspólników? Dlaczego, wiedząc, że Tartar nadaje się do osiedlenia, budowali Paradyzję?
– To proste – uśmiechnęła się. – Chcieli panować nad masą ludzką, mieć pod ciągłą kontrolą i obserwacją każdego z osobna. Tutaj, na Tartarze, wszyscy osadnicy rozbiegliby się po planecie i któż zmusiłby ich do ciężkiej, niebezpiecznej pracy? Któż zgodziłby się harować na pałace i ogrody przywódców, na komfort ich życia? Musieliby zadowolić się tym, co mieliby wszyscy inni. Zbudowali więc daleko, w bezpiecznej odległości, zbiornik rezerwowej siły roboczej. Stworzyli sytuację, w której Paradyzyjczycy boją się głębiej odetchnąć, by nie spowodować katastrofy… Poza tym wywołali groźbę interwencji Ziemi, dodatkowy element strachu. Dzięki temu są tutaj bezpieczni: nikt się nie zbuntuje, nie zrobi rewolty, nikt nie zobaczy nawet, jak żyją. To orbitujące więzienie jest najlepszym z ich pomysłów.
– Tyle że bardzo kosztownym – wtrącił Rinah. – Budowa, wyposażenie, dostarczanie wszystkiego na orbitę…
– Ziemia pokryła wszystkie koszty, płacąc za rudę.
– Na ich miejscu zaoszczędziłbym na tym przedsięwzięciu. Czy nie pomyślałaś nigdy, że… do osiągnięcia wszystkich celów, którym służy sztuczna planeta zwana Paradyzja, ona sama nie jest potrzebna?
– Nie rozumiem cię.
– Wystarczy mit!
– Mit o czym?
– Mit o jej istnieniu. Czy nie pomyślałaś nigdy, że Paradyzji po prostu nie ma?
– Co to znaczy? – patrzyła na niego zdumionymi oczyma, jakby szukając na jego twarzy, ironicznego uśmiechu, który upewniłby ją, że to tylko żart.
Rinah mówił jednak zupełnie poważnie.