To jednakże nie wszystko. Czego nie rozumie system, mogą rozszyfrować jego operatorzy. Komunikat, który jest przekazywany słownie, musi być na pozór idealnie pusty, wolny od istotnej treści – aby system pominął go i nie utrwalił dla ewentualnej ponownej próby interpretacji. "Tylko puste słowa jak wiatr przelecą…". Jednym słowem, rozmowa musi sprawiać wrażenie pustego gadania o niczym. Jakieś skoki myślowe, cytaty…
"Coś podobnego znaleźć można u niektórych poetów z końca XX wieku – przypomniał sobie Rinah. Tylko, że tam można było pozwolić sobie na słowotwórstwo, a czytelnik nie zawsze musiał rozumieć, o co chodzi poecie. Tutaj trzeba wyczuć tę subtelną granicę między zdolnością kojarzenia komputera i człowieka. Żadnych neologizmów – bo każde nowe słowo, raz tylko użyte, jest albo niezrozumiałe, albo znaczeniowo zdefiniowane przez kontekst. W jednym i drugim przypadku nie spełniałoby tu swej roli…"
Cóż jeszcze przekazywała Zinia? Informację o tym, że podsłuch jest absolutnie wszędzie i być może nie ogranicza się do mikrofonów rozmieszczonych w ścianach. "Trąbka Eustachiusza" jest elementem ucha wewnętrznego… Czyżby więc… w człowieku samym też istnieć mogły jakieś urządzenia, działające wówczas, gdy zewnętrzne nie są zdolne spełnić swojej roli? W tym świecie wszechstronnych zabezpieczeń wszystko jest możliwe! Końcowe aluzje do chęci opuszczenia Paradyzji przez Zinię wraz z Rinahem były dość jasno wyrażone zbyt jasno, by można było liczyć, że niegłupi wreszcie komputer nie dostrzeże w nich niczego istotnego. Mógł to być jednak wyraz jakichś ogólnych tęsknot do dalekich podróży.
"Sporo, jak na jedną krótką i, zdawałoby się, bezsensowną rozmowę – pomyślał Rinah. – Załóżmy, że ta dziewczyna chce mnie wyposażyć w klucz do rozumienia podtekstów, wyrażanych przez ludzi, z którymi będę tutaj rozmawiał. Wynika stąd, że niektórzy, być może, mają do powiedzenia więcej, niż toleruje System Zabezpieczeń. Dlaczegóż by jednak mieli obcemu przybyszowi z planety uważanej za wrogą udzielać informacji i opinii uznanych za zagrażające bezpieczeństwu ich własnej?"
Jeszcze jedną ważna informacją, która zelektryzowała Rinaha w trakcie rozmowy z Zinią, była wzmianka o zaginionym – czy też, jak poinformowano Ziemię – zmarłym przed dziesięciu laty ziemskim socjologu, Larsie Benigu. Człowiek ten był główną i pierwotną przyczyną obecności Rinaha w Paradyzji, choć on sam dotychczas sceptycznie odnosił się do możliwości wyjaśnienia czegoś w tej zamierzchłej sprawie sprzed dziesięciu lat. Ale Mac Leod był innego zdania…
ROZDZIAŁ IX
Na temat Larsa Beniga wiadomo było oficjalnie tyle, że jako młody naukowiec, badający rozwój społeczeństw izolowanych, otrzymał stypendium Międzyplanetarnej Agencji Rozwoju Osadnictwa Kosmicznego i, uzyskawszy zgodę na krótki pobyt w Paradyzji, – udał się tam – podobnie jak teraz Rinah – jednym z frachtowców Ziemskiej Floty Handlowej.
Załoga statku nie doczekała się powrotu pasażera. Komendant o Portu Tranzytowego przekazał kapitanowi frachtowca wyrazy ubolewania i oznajmił, że Lars Benig zmarł wskutek nieszczęśliwego wypadku.
Żadnych szczegółów nie podano, nie okazano też żadnych dowodów ani protokołów. Zwrócono jedynie paszport oraz kilka drobiazgów należących do zmarłego.
Sprawa musiała się na tym zakończyć, gdyż – znając obyczaje panujące w stosunkach z Paradyzją – władze ziemskie nie mogły spodziewać się niczego więcej. Z drugiej strony wiadomo, iż każdy, kto otrzymuje paradyzyjską wizę, podpisać musi oświadczenie, iż jedzie tam na własne ryzyko. A zatem oficjalnie nie można było podjąć żadnych dalszych kroków w celu wyjaśnienia sprawy.
Wiadomość o śmierci Beniga dotarła na Ziemię drogą radiową w cztery lata po fakcie, lecz na dwa lata przed przybyciem frachtowca, którym miał powrócić. Wtedy to Mac Leod zaproponował Rinahowi podróż na Paradyzję.
Projekt był interesujący, lecz Rinah od razu zdał sobie sprawę, że nie jest to bezinteresowny gest ze strony przyjaciela.
Wyprawa w rejon Tartaru oznaczała dwanaście lat wykreślonych z "ziemskiego" życiorysu – tyle bowiem trwał lot w obie strony. Jednak biologicznie oznaczała ledwie parę tygodni życia, gdyż pasażerowie odbywali podróż w urządzeniach anabiotycznych.
Nim jeszcze Rinah wyraził zgodę na' tę podróż, zapoznał się z kulisami sprawy Beniga. Był to rzeczywiście młody socjolog, lecz misja jego, oficjalnie firmowana przez szacowną organizację MAROK, była w istocie próbą nielegalnej penetracji Paradyzji. Próbę tę podjęła grupa ludzi, działająca – nieformalnie zresztą – pod kryptonimem VISU (od łacińskich słów: vox inter silentium Universi – głos pośród milczenia Wszechświata). Zadaniem, które postawiła sobie owa grupa zapaleńców, było zbieranie informacji o życiu osadników na różnych planetach i badanie, czy miejscowe stosunki odpowiadają wymaganiom Konwencji Osiedleńczej. Konwencja ta przedstawiała – ogólnie biorąc – wszystkie powszechnie uznane i na ogół oczywiste zasady organizacji i kierowania pozaziemskimi grupami osiedleńczymi. Twórcom Konwencji, ratyfikowanej przez samorządowe władze wszystkich zaludnionych planet, chodziło głównie o stworzenie ogólnych ram prawnych dla utrzymania ciągłości kultury i tradycji humanistycznych w odległych nieraz i luźno z Ziemią powiązanych ośrodkach ludzkiej cywilizacji.
Grupa VISU, powstała w dobrych kilkadziesiąt lat od chwili wejścia w życie Konwencji, próbowała teraz – własnymi sposobami i przy cichym wsparciu różnych legalnych organizacji międzyplanetarnych – zbadać, do jakiego stopnia rzeczywiste warunki życia osadników odpowiadają literze Konwencji.
Paradyzja nie była ani pierwszym, ani ostatnim z obiektów przewidzianych przez VISU do dyskretnej kontroli. Jednakże ze względu na szczególny rodzaj stosunków między tą planetą i resztą cywilizowanego Kosmosu, a także z uwagi na jedyny w swoim rodzaju typ obiektu, jakim była sztuczna, zamknięta planeta – zbadanie jej było sprawą niezmiernie trudną.
Nikt jednakże nie spodziewał się, że już pierwsza próba przebicia muru tajemnicy pociągnie za sobą śmiertelną ofiarę. Członkowie VISU nie poniechali swego planu. Śmierć Beniga potraktowali jako wyzwanie i dowód, że w Paradyzji dzieją się sprawy co najmniej podejrzane…
– Mam być zatem kolejną ofiarą? – roześmiał się sarkastycznie Rinah, gdy Mac Leod przedstawił mu, w tajemnicy oczywiście, projekt następnej wyprawy.
– Nie wygłupiaj się. Przygotowujemy wszystko lepiej niż za pierwszym razem. Mamy swoich ludzi we Flocie Handlowej, zainteresowaliśmy tym również Wydział Specjalny Służby Ochrony Układu Słonecznego… Twoim zadaniem byłoby tylko wniknięcie do środka i rozejrzenie się, zebranie wiarygodnych informacji… No i oczywiście, o ile będzie to możliwe, wyjaśnienie, choćby częściowe, co właściwie stało się z Larsem…
Rinah nie od razu zgodził się na tę propozycję. Właściwie…- prawie już odmówił udziału w przedsięwzięciu, ale wiadomość o uzyskaniu wizy podekscytowała go do tego stopnia, że porzucił wątpliwości,
"Ostatecznie – pomyślał – mogę nawet palcem nie kiwnąć w celu wykonania mojej specjalnej misji, gdyby się okazało, że Paradyzję zamieszkuje banda podstępnych morderców. Ale przecież to są bzdury, a Mac Leod, jak zwykle, wszystko przejaskrawia".
Tym właśnie sposobem, po kilku tygodniach szkolenia w ośrodku Wydziału Specjalnego i po sześciu latach podróży w anabiotycznej komorze statku "Regina Yacui", w dziesięć lat po incydencie z Benigiem, trzydziestopięcioletni pisarz z Ziemi – Europejczyk z dużą domieszką krwi hinduskiej – znalazł się we wnętrzu niechętnej przybyszom sztucznej planety.