ROZDZIAŁ XV
Alvi był wyraźnie zadowolony z propozycji Rinaha, by tego dnia nie spotykali się jak zwykłe z rana w celu dalszego zwiedzania segmentu.
– Czujesz się zmęczony? – uśmiechnął się przewodnik, gdy Rinah połączył się z nim rankiem przez video, by odwołać spotkanie. – Dobrze. Umówmy się, że dziś jest wszystko tak, jak wczoraj i przedwczoraj. A jutro znów będzie, jak chcesz.
Rinah zrozumiał dobrze, co chciał powiedzieć Alvi. W ciągu pierwszych dni zdołał już wyczuć swego opiekuna i nawiązać z nim delikatna nić porozumienia, bez używania niepotrzebnych słów. Rozumiał coraz lepiej sytuację młodego historyka, oddelegowanego do trudnego zadania, jakim było pokazywanie i objaśnianie świata Paradyzji obcemu przybyszowi. Rola ta miała parę dodatnich i parę ujemnych aspektów. Rinah umiał już sobie uszeregować i ocenić wszystkie korzyści i straty, jakie mogły stać się udziałem jego przewodnika i gotów był – z obopólną korzyścią – na pewne drobne kompromisy.
Przede wszystkim Alviego zwolniono z normalnych obowiązków w jego stałym miejscu pracy. To była korzyść zupełnie oczywista: zamiast użerać się z uczniami w szkole, mógł on prowadzić sobie swobodne (w paradyzyjskim rozumieniu tego słowa) konwersacje z intelektualistą z Ziemi, spacerować po piętrze, a nawet poza piętrem, a nade wszystko – skracać za obopólną zgodą dzienny czas tych wspólnych wycieczek. Jednym słowem, zajęcie to było o wiele mniej absorbujące i męczące niż zwykłe obowiązki nauczyciela. Wczoraj Alvi bardzo chętnie zgodził się na wcześniejsze zakończenie spotkania. Widocznie Centrala nie rozlicza go szczegółowo z godzin spędzonych z Rinahem. Dziś – ochoczo podjął propozycję wolnego dnia.
Dla Paradyzyjczyka, przywykłego do ściśle kontrolowanej dyscypliny pracy, taki luźny reżym dnia musiał być rzeczą niezmiernie cenną.
Z drugiej strony, kontakt z przybyszem pozwalał na otrzymanie cennych dodatnich punktów do wskaźnika SC. W tym świecie, gdzie tak bardzo liczą się wypowiadane słowa, wszystko, co z przekonaniem wygłaszał Alvi na chwałę paradyzyjskiego porządku w obecności obcego przybysza, musiało być wysoko oceniane przez komputerowy analizator słów. Z pewnością taka działalność propagandowa przynosiła znacznie więcej punktów niż wypowiadanie tych samych zdań w obecności innego Paradyzyjczyka lub po prostu do ściany.
Ale, oprócz tych korzyści, na przewodnika czyhały także niebezpieczeństwa. Samo słuchanie przybysza mogło być oceniane ujemnie, jeśli ten nie powściągał się dostatecznie w swych wypowiedziach. Ponadto każda niewłaściwa odpowiedź, każda nieodpowiednia interpretacja faktu czy nieprawidłowe objaśnienie udzielone obcemu mogły kosztować mnóstwo punktów ujemnych. Podejmując się roli przewodnika (o ile w ogóle wchodził w rachubę swobodny wybór), tubylec ryzykował, lecz z możliwością wygranej – jeśli był dostatecznie inteligentny i ostrożny.
Istniała jednak także "trzecia strona" tej sprawy. Przewodnik musiał liczyć się z faktem, iż nie jest jedynym informatorem przybysza. Nieformalnie zdobyte informacje i spostrzeżenia mogły stać w jawnej sprzeczności z tymi, których zobowiązany był dostarczyć.
Przewodnik, nie chcąc uchodzić w oczach Ziemianina za kompletnego durnia albo za notorycznego kłamcę, musiał równocześnie dać do zrozumienia, że to, co mówi, należy traktować trochę "na niby". Musiał się jakoś usprawiedliwić, przedstawiając swoje wypowiedzi jako wygłaszane raczej dla podsłuchu niż dla słuchacza.
Pozbywszy się tak łatwo towarzystwa Alviego na dzisiejszy dzień, Rinah przystąpił do prób, które postanowił przeprowadzić dla uwiarygodnienia informacji przekazanej przez rzekomego poetę. Przypominając sobie z trudem wszystko, co w jego pamięci pozostało z przyspieszonego kursu aktualizującego jego wiedzę ścisłą, próbował zaprojektować jakiś kluczowy eksperyment, pozwalający znaleźć pewne rozstrzygnięcie problemu.
Niestety! Teraz dopiero stały się jasne wszystkie niezrozumiałe rekwizycje na komorze celnej. Dokładny kwarcowy zegarek, owa sprężynka z długopisu, gumka, nawet nici do szycia… Ich odebranie czyniło hipotezę bardziej prawdopodobną, lecz uniemożliwiało jej sprawdzenie!
"Do bezwzględnego pomiaru przyspieszenia potrzebny jest wzorzec czasu i długości – pomyślał, szukając czegoś, co zastąpiłoby nitkę. – Pomiar względny wymaga tylko wzorca czasu… Spróbujemy!"
Położył dyktafon na brzegu pulpitu, tak aby sznur z mikrofonem zwisał swobodnie ku podłodze, i rozhuśtał powstałe w ten sposób wahadło. Wahania gasły dość szybko, lecz można było policzyć wahnięcia pomiędzy kolejnymi zmianami cyfr wskazujących minuty na świetlnym zegarze w rogu ekranu telewizyjnego.
"Mam ich! – pomyślał z radością. – Dyktafonu nikt nie może mi zakwestionować, a zegary świetlne są we wszystkich pomieszczeniach. Byle dostać się na możliwie wysokie piętro!"
Radość była jednak przedwczesna. Już po dziesiątej próbie Rinah mógł stwierdzić, że liczby wahnięć, policzone w minutowych odcinkach czasu, różnią się za każdym razem. Rozrzut wyników przekraczał dwadzieścia procent. Co mogło być tego przyczyną? Niedokładność liczenia nie wchodziła w rachubę. Można się pomylić o jedno wahnięcie, lecz nie o kilka…
"Niestałość przyspieszenia? – zastanawiał się Rinah. – To po prostu niemożliwe, przynajmniej w takim stopniu. A więc… dlaczego okres wahadła zmienia się z minuty na minutę?"
To było niepojęte. Proste doświadczenie, które wymyślił, okazało się niewykonalne. Wynik z błędem plus-minus dziesięciu procent mierzonej wielkości dyskwalifikował metodę. Rinah położył się na wznak na tapczanie i patrząc w świecący sufit wyobrażał sobie prosty wzór wyrażający długość okresu wahadła.
"Czas! – przebiegło mu nagle przez myśl. – To czas płynie nierównomiernie… A raczej zegar wskazuje minuty o różnej długości! To dlatego zabierają zegarki obcym przybyszom… Ale… przecież odkrywca prawa stałości okresu wahań, Galileusz, także nie posiadał dokładnego zegarka!"
Przypomniał sobie anegdotę o Galileuszu, obserwującym wahania kandelabru zwisającego ze stropu katedry. Średniowieczny uczony liczył wahnięcia porównując je z rytmem własnego pulsu i w ten sposób sformułował uniwersalne prawo fizyczne.
Rinah poszukał tętna na przegubie dłoni. Liczył uderzenia pulsu w czasie, odmierzanym przez świetlny zegar. Jego podejrzenie potwierdzało się! Długość kolejnych "minut" wskazywanych przez zegar zmieniała się w sposób dość przypadkowy…,
"Tylko… jak posłużyć się pulsem zamiast zegarka? – pomyślał, próbując liczyć równocześnie wahnięcia mikrofonu i własne tętno. – Galileuszowi najwyraźniej sprzyjał przypadek: okres przypadkowego "wahadła" w postaci żyrandola musiał być dokładnie zgodny z częstością jego tętna. Inaczej nie sposób policzyć obu wielkości równocześnie… A poza tym tętno nie jest absolutną miarą czasu!" Można było jednak spróbować. Przy pomocy drugiej osoby eksperyment z wahadłem dałoby się przeprowadzić. Wystarczy powtórzyć go na jednym z górnych pięter i wówczas…
"Ostrzega się mieszkańca pokoju 1-10-4280 przed kontynuowaniem niezrozumiałych czynności – rozległo się nagle z głośnika. – Proszę natychmiast wstrzymać ruch wahadłowy metalowego przedmiotu, który wpływa zakłócające na działanie elektrycznych obwodów Systemu Zabezpieczeń!"
Rinah poderwał się zdumiony z fotela, na którym siedział obserwując dyndający na sznurze mikrofon. Rozejrzał się po ścianach i stwierdził, że były nieprzezroczyste, choć uprzednio ich nie zasłaniał… Podszedł do drzwi. Były zablokowane. W pokoju czuć było dziwny, obcy zapach, powodujący lekki ból głowy. Rinah czuł uderzenia tętna w skroniach.
Położył zwisający dotąd mikrofon na pulpicie i sprawdził puls. Jego uderzenia były wyraźnie częstsze niż przed paroma minutami.
Dziwny zapach sączył się z kratki otworu wentylacyjnego.
System Zabezpieczeń nie był tak naiwny, jak sądził przybysz z Ziemi.