Rinah przytaknął w zamyśleniu, grzebiąc łyżką w talerzu nieapetycznej papki.
– Wynika stąd, że będę musiał pomyśleć nad nowym tytułem dla mojej książki – powiedział po dłuższej chwili milczenia.
– Masz już tytuł?
– Mam. Dawno go wymyśliłem, lecz teraz okazuje się, że nie przyda się na nic.
– Jak miał brzmieć?
– "Dookoła Sztucznego Świata"… Ale, jak słyszę, tego świata nie można obejść dookoła…
– Z Pierwszego Segmentu można dojść do Szóstki, a idąc w druga stronę, przez Dwunastkę, aż do Ósemki… Jeśli się ma pozwolenie, oczywiście.
– Ale to już nie to samo, co obejść dookoła – powiedział Rinah z nutą żalu w głosie. – Szkoda takiego ładnego tytułu.
– Wymyślisz inny, równie dobry…
– Na przykład: "Świat w konserwie", albo "Wśród zapuszkowanych" – zakpił Rinah.
Twarz Alviego ściągnęła się grymasem złości, jego wzrok spiorunował Rinaha, szczęki poruszyły się, lecz nie odezwał się ani słowem. Dopiero po dłuższej chwili, gdy wstali od stolika, odezwał się zduszonym szeptem:
– Takie dowcipy drogo kosztują!
Mówiąc to, zrobił kilka kroków tyłem od stolika, a potem odwrócił się nagle i pierwszy wyszedł z jadłodajni, nie oglądając się za siebie. Rinah dogonił go dopiero przy windzie.
– Mógłbyś nareszcie się przyzwyczaić… – powiedział Alvi karcąco. – Gdzie ty wysłuchujesz tych idiotycznych porównań, które później bezkrytycznie powtarzasz?
– Jestem pisarzem, sam je wymyślam.
– A mnie się wydawało, że słuchasz nieodpowiedniej literatury. Masz jakieś kasety?
– Tylko własne, które przywiozłem z Ziemi. Na ogół czyste, albo z moimi notatkami.
– Uważaj na kasety. Czasem ktoś może ci złośliwie podrzucić… jakieś bzdury. Potem, w najlepszej wierze, włączasz taki tekst we własnym pokoju i, zanim się zorientujesz i wyłączysz, lecą ujemne punkty…
Rinah przypomniał sobie o kasecie otrzymanej od studenta. Dwa dni temu odłożył ją machinalnie pomiędzy inne, które miał w pokoju, nie wiedząc nawet, co zawierała.
– A ponadto – upomniał go Alvi – pilnuj słów.
– Nie zawsze o tym pamiętam – zełgał Rinah. Uwagi, które tak poruszyły Alviego, były całkowicie świadome i kontrolowane. – Powiedz mi, dlaczego niektórzy ludzie poruszają się czasem tyłem do przodu?
– Nie zauważyłem! – burknął Alvi. – Musiało ci się przywidzieć. Zjeżdżamy w dół.
W programie dzisiejszego dnia mieli zwiedzanie komór ochronnych. W towarzystwie porządkowego, zaopatrzeni w kaski i latarki przeszli przez małe stalowe drzwiczki w ścianie na końcu głównego korytarza i zagłębili się w półmrok, rozświetlany tylko rzadko rozmieszczonymi słabymi lampami żarowymi. Po metalowych, krętych schodkach zeszli na stalowy pomost, biegnący o kilka metrów poniżej pierwszego poziomu, stamtąd znów innymi schodkami, stromymi i wąskimi, opuścili się jeszcze niżej, w gąszcz ażurowych konstrukcji. W słabym świetle Rinah dostrzegł płaty spękanej, odłażącej farby i wyłaniającą się spod nich rdzawą powierzchnię stalowych wsporników, dźwigających wewnętrzny prostopadłościan mieszkalnej części segmentu.
Z dołu ku górze biegły pęki grubych rur ze sztucznego tworzywa, jakieś kable w barwnych ongiś, a teraz pokrytych szarym pyłem powłokach izolacyjnych. Kolejne pomosty, odległe od siebie o kilkanaście metrów, dźwigały wiązki poziomych rur i przewodów. Od czasu do czasu w mroku błyskały łuki elektryczne, w powietrzu unosił się swąd i dym.
– Ekipy remontowe – wyjaśnił Alvi. – Stale trzeba tu coś spawać, wymieniać, malować.
– Wszystko tu okropnie rdzewieje! – zauważył Rinah, dotykając dłonią chropowatej, pokrytej łuskami rdzy, powierzchni stalowego dźwigara. – Jak długo wytrzyma jeszcze ta konstrukcja?
– Stopniowo wymienia się poszczególne fragmenty. Sto lat to sporo czasu…
– Wszystko tu było obliczone na dwadzieścia parę lat użytkowania. Na dobrą sprawę miałoby już pełne prawo runąć!
– Potrwa jeszcze wystarczająco długo. Łatamy, co się da, wymieniamy elementy nośne… Gdyby udało się umknąć wilgoci, która przenika tutaj z części mieszkalnej i z nieszczelnych instalacji wodnych, nie byłoby z tym tak wiele kłopotu.
– No dobrze… – Rinah po raz pierwszy zastanowił się nad sprawą trwałości konstrukcji sztucznej planety. – A co dalej? Przecież kiedyś wreszcie…
– Mamy dużo czasu – Alvi uśmiechnął się blado.
W słabym świetle pobliskiej lampy jego twarz wyglądała zupełnie inaczej, niż w jarzeniowej poświacie tam, w części mieszkalnej. Był bardziej odprężony, jakby pozostawił tam, na górze, wszystkie swoje lęki i obawy. Mówił też w zupełnie inny sposób, zwłaszcza wówczas, gdy poprzedzający ich porządkowy znajdował się dostatecznie daleko. Rinah domyślił się, skąd ta zmiana: tutaj, pomiędzy zamieszkanym wnętrzem segmentu a zewnętrzną powłoką, nie było urządzeń kontrolnych.
– Czy zamierzacie… przenieść się gdzie indziej, nim rozsypie się wreszcie to zardzewiałe pudło?
– Zbudujemy nową, trwalszą i lepszą sztuczną planetę. A raczej nasi dalecy potomkowie ją zbudują. Na razie nie stać nas jeszcze na rozpoczęcie tego dzieła, ale plany już są opracowywane. Zamiast stali będzie tam użyty chrom, tantal, pallad… Mamy tego pod dostatkiem na Tartarze. Kiedyś powstanie piękna, wspaniała i niezniszczalna sztuczna planeta. Nowa Paradyzja, gdzie każdy z nas, zamiast skromnych dwudziestu metrów powierzchni na osobę, będzie miał jej kilkakrotnie więcej. Będą tam prawdziwe ogrody, sztuczne słońca, piaszczyste plaże… Bogactwa Tartaru wystarczy na kilka takich planet, gdzie ludzie będą jeszcze szczęśliwsi niż tutaj…
– …O ile to w ogóle możliwe! – dodał Rinah.
– Co? Zbudowanie Nowej Paradyzji?
– Nie, miałem na myśli stan jeszcze większej szczęśliwości.
– Nie drwij z nas. Wiemy, że nie wszystko jeszcze jest tutaj idealne…
– Właśnie: "nie wszystko jeszcze…" – powtórzył Rinah dwuznacznie, lecz Alvi nie dał się sprowokować, pomimo że porządkowy był dość daleko i nie mógł ich słyszeć.
– Mamy swoje problemy i trudności. Żyjemy w ciągłym napięciu. Ochrona przed zagrożeniem z zewnątrz, konserwacja rdzewiejących konstrukcji, wszystko to pochłania masę środków i mnóstwo ludzkiego wysiłku. Ale to nie nasza wina. Wybacz, ale… to wy, Ziemianie, wpędziliście nas w te kłopoty i to wy także zagrażacie naszej suwerenności…
– Mówiłem ci już, że nikt na Ziemi nie chce waszej zguby… Jesteście ludźmi, jak my…
– Przede wszystkim jesteśmy dla was Paradyzyjczykami, a dopiero potem ludźmi. Wasza propaganda ostatnio posuwa się aż do insynuacji, że to my chcemy opanować Ziemię i dlatego zakupujemy tak wiele materiałów i urządzeń strategicznych. A to przecież czysty nonsens!
– Przede wszystkim to nieprawda, że posądzamy was o wrogie zamiary! – Rinah był szczerze zdumiony. – To wasza propaganda wymyśla takie brednie.
– Ty wiesz swoje, ja swoje… Cóż obaj wiemy o kulisach polityki międzyplanetarnej?
Schodzili w milczeniu coraz głębiej w czeluść pustych komór, pomiędzy rdzawymi kratownicami wsporników. Niektóre z nich rdza przeżarła już zupełnie, świeciły pokaźnymi ubytkami i kruszyły się pod dotknięciem palca.
– Nie wiem, czy zdążycie z waszym nowym światem, nim się ten stary zawali! – powiedział Rinah, przebijając, na wylot palcem gruby i z pozoru mocny jeszcze fragment konstrukcji. – W pewnej chwili wszystko to nie wytrzyma obciążenia i runie…
Alvi spojrzał na niego z wyrazem złośliwej satysfakcji.
– Myślisz wciąż w kategoriach ziemskich. Zapominasz, że pojęcie obciążenia statycznego należy tutaj traktować zupełnie odmiennie niż na Ziemi! Przecież jesteśmy na orbicie! Wystarczy zmniejszyć prędkość obrotu Paradyzji wokół własnej osi, a obciążenie też natychmiast się zmniejszy! W ostateczności można nawet wstrzymać obroty i całkowicie odciążyć nadwątloną konstrukcją nośną…
– Ale wówczas zniknie również sztuczna siła ciążenia! Ludzie nie mogą żyć stale w nieważkości!
– Ludzie? Pojęcia nie masz, co mogą znieść ludzie, kiedy nie mają innego wyjścia. Jeśli zajdzie potrzeba, nikt nie będzie się zastanawiał nad ludźmi… to znaczy, nad sprawą tak drugorzędną, jak ich wygoda i warunki życia. Wtedy ważne będzie uratowanie całej naszej planety. Ona musi przetrwać, obojętne jakim kosztem! To chyba nie ulega wątpliwości!