Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ten powrót przyniósł mu radość i ukojenie. Nie bał się samotności z Alicją. Był całkowicie przekonany, że nie grozi im znużenie sobą nawzajem. Powoli zaczynał rozumieć, jakimi oczami patrzyli na świat Adam i Ewa.

***

Noc była długa i nieprzyjemna. Męczyły go paskudne sny. Leżał na łóżku w niemile sterylnej sali. Jedyny dźwięk, jaki potrafił uchwycić, sprowadzał się do poszumu, świergotania i pikania różnych rozstawionych wokoło urządzeń. Ich ostre żądła wbijały się w jego skórę. Miał wrażenie, że maszyny powolutku wysysają z niego życie, niby wielkie pająki ukryte w metalowych i plastikowych osłonach, wampiry, którym udało się do perfekcji opanować zdolność mimikry.

Obserwował samego siebie z góry, jak gdyby unosił się gdzieś pod sufitem. Jego ciało wyglądało na bardzo chore. Mizerna twarz o zapadniętych policzkach, sterczące obojczyki, chude ręce poznaczone sinymi śladami i chciwe żądła igieł spijające krew bezpośrednio z żył. Niemal o tym zapomniał, ale tak właśnie wyglądała rzeczywistość.

Z nagłą jasnością zdał sobie sprawę, co widzi. I wtedy się obudził. Zadrżał. Alicja spała skulona w drugiej części ogromnego łóżka. Wyglądała na tak kruchą, że aż niematerialną. Wystarczy pstryknięcie palcami i rozwieje się w powietrzu.

Nikt mi już niczego nie zabierze! – pomyślał, ale w środku zagnieździło się nagle tępe, bezradne przerażenie, bo zrozumiał, gdzie się znaleźli.

– Diorama – szepnął niemal bezdźwięcznie. – Jesteśmy w terrarium Boga.

– Ładnie powiedziane – pochwalił go cichym głosem Szczur, który siedział obok na szafce. – I trafne.

– Ten sen to rzeczywistość, prawda? – spytał Luke. – Tak naprawdę leżę tam, w szpitalu.

– Co to znaczy naprawdę? – burknął Szczur. – Jesteś tam, gdzie masz być. Oddychasz, jesz, kochasz się, czujesz się szczęśliwy lub smutny. Jesteś rozsądnym facetem, Luke. Nie zadawaj głupich pytań. A jeśli chodzi o tamto ciało, to rzeczywiście, znajduje się w szpitalu, w stanie śpiączki.

Luke'a przeszedł dreszcz.

– Zaraz – szepnął. – Jeśli to prawda, w każdej chwili mogę się obudzić w tym cholernym szpitalu i stracić wszystko…

– Nie możesz – przerwał szorstko Szczur. – Masz uszkodzony mózg. Prawdę mówiąc, masz zniszczony mózg. Tam, na dole, przypominasz roślinę, Luke.

– A co masz do powiedzenia o niej?

– To samo. – Szczur zrobił taki ruch, jakby wzruszał ramionami. – Prawie.

– Czy ona wie?

– Naturalnie. Często o tym śni. Zresztą ty też będziesz. I co? Czujesz się oszukany? Zawiedziony?

– Nie. Chyba nie – zdecydował. Przymknął oczy. Jakoś trudno mu było zebrać myśli.

– Czy w jakikolwiek sposób przyczyniłem się do tego, co się stało z Alicją?

– A jesteś Bogiem? – parsknął Szczur. – Wy, ludzie, macie o sobie cholernie wysokie mniemanie. Przyjmij to tak, jak jest. Znaleźliście się w terrarium, jak sam słusznie zauważyłeś.

– Jaką mam wobec tego pewność, że to rzeczywiście terrarium, a nie laboratorium?

– Wcale nie masz pewności – odparł Szczur, zeskakując z szafki i roztapiając się w ciemności. – Pozostaje ci tylko nadzieja. Dobranoc.

Rozmawiali cicho, więc Alicja się nie obudziła. Mruknęła tylko coś przez sen i poruszyła się nerwowo. Luke patrzył na czarny prostokąt sufitu.

***

Gryzł długie srebrnozielone źdźbło trawy. Miało gorzkawy smak. Siedzieli na piasku, patrząc w morze. Luke obejmował rękami kolana, a dziewczyna bawiła się muszelką.

– Zawsze bardzo lubiłem morze – stwierdził. – Ale nie potrafię mu ufać. Kiedy byłem mały, wierzyłem, że jest żywe. Rozmawiałem z nim.

Alicja spojrzała na niego. Wzruszył ramionami, uśmiechając się.

– No, to znaczy gadałem do niego, a ono szumiało.

– Ja też uwielbiam morze – powiedziała. – Ale panicznie boję się wody, a właściwie utonięcia. Pozostać na zawsze wśród ryb i tych dziwacznych, upiornych stworzeń o mnóstwie nóg, aż do skończenia świata, brr… to wstrętne. Nawet jeśli mieszka się w zamku z pereł, korali i bursztynu.

Luke podniósł mały kamyk i cisnął w stronę fal.

– Te wszystkie historyjki o podwodnych pałacach, morskich księżniczkach, utopionych żeglarzach. Czasem myślę, że naprawdę tam są. Robi mi się zimno, kiedy zaczynam się nad tym zastanawiać. Chyba mógłbym wejść do wody i iść w głębiny, po prostu żeby ich odwiedzić. Nie patrz tak, kochanie. To jeden z moich mniej wariackich pomysłów.

Oczy Alicji nagle zalśniły, jakby o czymś sobie przypomniała, a na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech.

– Chciałbyś zobaczyć mój wariacki pomysł? Trzeba iść w górę strumyka, aż do lasu. Chcesz?

– Jasne. Mam całą kolekcję wariackich pomysłów. Zbieram je od dzieciństwa i zapisuję w notesie.

– Wiem. – Skinęła głową. – Ma grube czarne okładki, pełno w nim rysunków i różnych rzeczy, które akurat przyszły ci do głowy. Piszesz w nim wiecznym piórem…

– Które podobnie jak notes zostało hen w dole, na ziemi – przerwał, wstając i otrzepując się z piasku. – Lepiej już chodźmy.

Wydawało jej się, że posmutniał.

– Masz rację – powiedziała. – Liczy się tu i teraz.

***

Zatrzymał się na skraju polany, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.

Popatrzył na dziewczynę z mieszaniną podziwu i niedowierzania.

– Sama to zrobiłaś? – spytał.

– W pewnym sensie – mruknęła, nagle dziwnie zakłopotana.

Luke postąpił dwa kroki naprzód i znów zamarł. Milczał. W końcu nie wytrzymała.

– Podobają ci się? – zapytała z nadzieją.

Odwrócił się z twarzą nadspodziewanie poważną. Nigdy nie przypuszczała, że to, co mu pokazała, zrobi na nim tak piorunujące wrażenie.

– Są piękne – powiedział. – Po prostu piękne. W jaki sposób udało ci się je zrobić?

– No… – szepnęła zmieszana. – Ja tylko patrzyłam na kamienie. Wyobrażałam sobie ciebie, patrzyłam na kamień, a potem odpryski śmigały na wszystkie strony i tyle. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje.

Mała polanka, przecięta strumykiem, pełna była rzeźb. Wszystkie przedstawiały Luke'a. Luke siedzący na krześle z nogą założoną na nogę, Luke palący papierosa, Luke podpierający pięścią brodę. Wszystkie portrety były uderzająco podobne, pewnie nakreślone. Oddawały najmniejsze niuanse nastroju i osobowości modela. Wydawały się w jakiś sposób żywe, co przydawało im niepokojącego czaru.

Luke, trochę oszołomiony, przechadzał się w milczeniu między własnymi wyobrażeniami. Czuł się dziwacznie, jakby oglądał skamieniałe kawałki swojego życia zamrożone przez Alicję w nagłym ułamku czasu.

Dotknął najbliższego posągu i w niespodziewanym przebłysku olśnienia zrozumiał, dlaczego na ich widok odczuł mieszaninę zachwytu i grozy. Żadna z tych rzeźb na pewno nie została wyciosana dłutem. Wyglądały, jakby ktoś w niezwykły sposób zmusił kamień do przybrania takiej, a nie innej formy.

– Podobają ci się? – spytała ponownie Alicja.

Po raz pierwszy, odkąd stanęli na polanie, zdobył się na uśmiech.

– Mój Boże – powiedział. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Nie ma rzeźbiarza, który mógłby ci dorównać.

– Nie wyrzeźbiłam ich. Ja tylko patrzyłam na kamienie. Może to się dzieje jedynie tutaj, na tej polanie. Spróbuj sam.

– Nic z tego nie wyjdzie. Nie potrafię tego zrobić.

– To bardzo łatwe. Wystarczy, że spojrzysz na któryś kamień. Może być tamten, omszały na zielono, przy samym brzegu wody.

– Nie umiem kształtować kamieni siłą woli.

– A próbowałeś? – Lekko wydęła wargi. – Mówię ci, to łatwe. Po prostu boisz się, że ci nie wyjdzie.

– W porządku! – skapitulował, doskonale wiedząc, że dziewczyna go podpuszcza. – Na który mam patrzeć?

– Na tamten omszały – wskazała palcem.

Na chwilę zamknął powieki, potem otworzył oczy i spojrzał na kamień. Rozległ się głuchy trzask, odpryski zatańczyły w powietrzu.

18
{"b":"100658","o":1}