– Co chcesz ze mną zrobić?
Nie umiałem na to odpowiedzieć wprost.
– Zaprowadzę cię do domu – powiedziałem wreszcie. Przez chwilę w jej oczach zapłonęła iskra szaleńczej nadziei, ale zgasła, gdy dziewczyna spojrzała mi w twarz i wyczytała z niej, o jakim domu mówiłem. Usta jej zadrżały, odwróciła się do mnie plecami i aż do rana nie odezwała się ani słowem.
Tymczasem ja czułem się coraz gorzej. Dostałem gorączki, a w ręce wywiązało się chyba jakieś zakażenie, bo niemal nie mogłem nią ruszać. Kiedy szarpałem się z pozlepianym krwią bandażem, Tabita podeszła, żeby mi pomóc. Cofnąłem dłoń i nie pozwoliłem się dotknąć. Bóg chyba postanowił ze mnie zakpić. Ofiara opatrująca krwawą ranę oprawcy. To było tak bardzo w jego stylu, aż zakrawało na upiorne poczucie humoru.
Historia Tabity przywodzi mi na myśl pewną opowieść z Nowego Testamentu. Wskrzeszenia córki Jaira. Według mnie to najbardziej dramatyczny i przerażający z cudów Jezusa. Człowiek imieniem Jair miał jedyną córkę, która ciężko chorowała. Kiedy wszystkie inne sposoby zawiodły, wyruszył na poszukiwanie uzdrowiciela, którego sława wzrastała z dnia na dzień. Gdy nakłonił Go wreszcie, aby przybył do jego domu, dziewczynka już nie żyła. Jednak Jezus spokojnie, jakby nic szczególnego nie zaszło, oświadczył Jairowi, że jeśli Mu uwierzy, jego córka wstanie. Oszalały z bólu ojciec, którego oczy widzą martwe dziecko, zwraca się wtedy do Jezusa z rozpaczliwym żądaniem, prośbą człowieka, na którego nałożono nagle odpowiedzialność zbyt wielką, żeby mógł jej podołać: „Wspomóż moją wiarę!".
Czasem boję się, że Bóg lubi sprawiać wrażenie, że wszystko zależy od nas, żebyśmy potem nie mogli mieć pretensji, kiedy nic dobrego z tego nie wynika. Patrząc na siedzącą w kącie dziewczynę, zrozumiałem, że nie wierzę w jej szczególną rolę w boskim planie i nie potrafię zaprowadzić jej do domu Ojca, gdzie mogłaby żyć wiecznie, radując się światłością i szczęściem. Nie potrafię wskrzesić Tabity.
Kiedy pogodziłem się z myślą, że w żaden sposób nie potrafię przyczynić się do jej śmierci, zacząłem zostawiać ją samą i długie godziny błąkałem się po mieście, licząc na to, że po moim powrocie już jej nie zastanę. A jednak zawsze tam była – na stercie koców lub przy oknie, z kubkiem herbaty w rękach. W końcu przestałem zamykać na kłódkę drzwi, lecz wciąż witało mnie jej badawcze spojrzenie i zapach wanilii przemieszanej z rdzą. Wreszcie dotarło do mnie, że nie wolno mi zwalać na nią odpowiedzialności za własne sprzeniewierzenie. Któregoś ranka pojechałem na najbliższą stację benzynową i zadzwoniłem stamtąd po policję. Ledwie zdążyłem wrócić, gdy przed domem zaroiło się od glin. Nie chciałem dopuścić, żeby dostali mnie żywego, ale oszalałbym chyba, gdyby podczas strzelaniny coś się stało Tabicie.
– Uciekaj – powiedziałem do niej, lecz nie ruszyła się z miejsca. – Na litość boską, dziewczyno, uciekaj stąd! – krzyknąłem, bo gliniarze już otaczali dom, a jeden coś wrzeszczał przez megafon. Ponieważ nie odpowiadałem, zdecydowali się wejść. Drzwi uchyliły się ostrożnie i do sieni wsunęło się dwóch mężczyzn. Strzeliłem do nich. Widziałem jeszcze, jak obaj upadali. Wtedy poczułem, jak jakaś potężna pięść uderza mnie w okolicę splotu słonecznego, nagle zrobiło się ciemno, a ja pomyślałem, że śmierć jest taka nieskomplikowana.
***
Przeżyłem. Lekarze uratowali mi życie. Osobiście uważam, że to głupota wkładać tyle wysiłku w leczenie człowieka, którego prawdopodobnie i tak skażą na śmierć. Jestem zmęczony, a Rój znowu mieszka w mojej głowie. Nie dbam o to, czy mnie zabiją, czy na zawsze zamkną w wariatkowie. Tak czy inaczej, przepadłem. Jestem naprawdę potępiony, zawiodłem Boga, nie skorzystałem z Jego wspaniałomyślnej szansy. Nie potrafiłem nawet wytrwać przy jednym zdaniu na własny temat, doznałem objawienia, w które nie umiałem uwierzyć. Jakie ma znaczenie, co ze mną zrobią i ile czasu mi zostało, skoro i tak piekło czeka na mnie z rozwartymi ramionami? Czym jest te marne parę lat w obliczu wieczności? Poczytajcie sobie Pismo, może znajdziecie lepszą odpowiedź niż ja. Boję się tylko jednego. Że skazałem na podobny los Tabitę. To jedyna rzecz, o którą potrafię jeszcze błagać Boga. Żeby wybaczył jej to, co zrobi w przyszłości, to, przed czym nie udało mi się jej uchronić.
Posłuchajcie mnie jeszcze przez chwilę, to bardzo ważne. Każdy z was może się niedługo obudzić z przeświadczeniem, że ma na imię Adriel i jest posłańcem śmierci. Każdy może usłyszeć, jak w jego głowie śpiewa Rój – Anioł Przemocy.
Pamiętajcie, jeśli kiedykolwiek poczujecie zapach rdzy, wanilii i gorzkich migdałów, nie wahajcie się ani sekundy. Rozpoznacie bezbłędnie ten zapach, jestem pewien, tak samo jak nimb wokół głowy, lśniący niby perłowa mgła. Wiem, że odszukacie pozostałych naznaczonych. Proszę, nie wahajcie się! Dla waszego własnego dobra…
1999
Diorama
„Diorama" to opowieść o marzeniach. I o tym, że nie zawsze należy desperacko dążyć do ich spełnienia. Czasem ktoś mądrzejszy od nas, ktoś, kto patrzy z góry, nie dopuszcza do spełnienia szalonych pragnień. 1 dobrze.
Jest to też historia o smutku. Mam nadzieję, że nie okazała się zbyt depresyjna.
Diorama – obraz namalowany na przejrzystej tkaninie, umieszczony w skrzyni. Oświetlony z różnych stron stwarza wrażenie rzeczywistości.
Malowidło połączone z makietą plastyczną i rekwizytami podobnie jak panorama.
»Już nigdy losy nieżyczliwe nie odbiorą mi tego, co dal czas miniony«.
Petroniusz
Diorama
Dzień dobry, Alicjo!
Jak zwykle zjawił się niepostrzeżenie. Nigdy nie umiała powiedzieć, kiedy przyjdzie. Ani skąd.
Wsunęła ręce do kieszeni kurtki. Od morza wiał silny wiatr, przesycony wilgocią i chłodem. Kryształki soli osiadały na wargach Alicji – słonawy, srebrny błyszczyk. Dotykały jej twarzy niby badawcze rączki. Rozległa płachta morza falowała ciężkim oddechem.
Alicja nie miała ochoty odpowiadać na powitanie Szczura. Szła powoli wzdłuż samej linii wody, kapryśnie wyrysowanej wciąż w inny wzór przez ataki i ucieczki fal. Zastanawiała się, dlaczego Szczur najczęściej pojawiał się wtedy, gdy wolała być sama, natomiast nigdy, kiedy go potrzebowała. Fale przewracały się na grzbiety i ślizgały się po piasku, sięgając nóg Alicji, której buty i tak dawno już były mokre. Szczur dreptał obok niej, podobny do dużego psa z dziwacznym łysym ogonem. Miał przemoczone futro, posklejane od soli i wilgoci.
– Narysowałaś znaki? – spytał.
– Tak.
– No i co? – W zwróconych na nią dwóch czarnych paciorkach oczu błysnęło zainteresowanie.
– Och, nic. Po prostu je narysowałam.
– Dziś jest wyjątkowo dobry dzień na znaki – powiedział poważnie Szczur. – Narysowałaś je patykiem na piasku?
– Muszlą. Czy to istotne? – Wzruszyła ramionami. – Fale je zmyły.
– Wszystko jest istotne – burknął Szczur.
Milczała. Była przyzwyczajona do podobnych frazesów. Szczur ją irytował. Nie lubiła przyznawać przed samą sobą, że go potrzebuje. Starała się zepchnąć głęboko w niepamięć te wstrętne kłaki przerażenia, jakie lepiły się do niej, tłuste i dławiące, kiedy przez dłuższy czas nie słyszała chrobotu łapek i cichego pochrząkiwania Szczura.
Teraz zatrzymał się i przysiadł na piasku, wobec czego Alicja, wciąż milcząca, z pięściami wbitymi w kieszenie, przystanęła także. Jednak chciała porozmawiać. Potrzeba usłyszenia innego głosu niż własny i wymiany jakichkolwiek uwag, choćby tylko z gryzoniem, była silniejsza niż niechęć.
Zresztą Szczur nie życzył jej źle. Tyle wiedziała na pewno.