Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Alicjo, nie złość się. Bez sensu tracisz energię. Powtarzam ci bez końca, że trzeba wierzyć. Pragnienie, rozumiesz? Wytrwałe i zogniskowane. Jeśli nie wierzysz w możliwość zaistnienia tego, czego pragniesz, tylko rozpraszasz energię.

Spojrzał na nią ze smutkiem. Przez chwilę odniosła wrażenie, że Szczur martwi się o nią. Jego oczy były głębokie jak kosmos.

– Nie zawsze to, co dobre, objawia się w sposób, który nam odpowiada lub który… hm, zwykliśmy uważać za dobry. Nie zawsze też dobro, którego pragniemy, realizuje się w sposób, jakiego oczekujemy. Ale bezsprzecznie dobrem pozostaje, nawet jeśli pozornie wygląda inaczej, niż przypuszczaliśmy, a nawet drastycznie. Pamiętaj, że w końcu przynosi dokładnie to, o co prosiliśmy. Pozostaje tylko, rzecz jasna, kwestia ceny…

– Płacę na kredyt czy gotówką? – parsknęła Alicja.

– Tu działa system przedpłat – rzekł poważnie Szczur. – Jedyny, który się tu jako tako sprawdza.

– Nie wdawajmy się znowu w te jałowe dyskusje! Nie mam ochoty.

– Ja jednak sądzę, że powinnaś. Widziałaś coś?

Skurcz przebiegł po twarzy Alicji.

– To samo co zwykle – szepnęła. – Jak długo to jeszcze potrwa?

– Powiedz mi, czego pragniesz, Alicjo? – spytał niespodziewanie Szczur.

Zacisnęła ze złością usta. Oczywiście! Garść frazesów i czczych obietnic. Pytania retoryczne, parabole, stroszenie wąsów i mrużenie ślepiów.

Kopnęła leżącą u stóp muszelkę, która potoczywszy się po piasku, wpadła do wody. Plusk.

– Doskonale wiesz czego!

– I dostaniesz to – mruknął. – Tak czy inaczej.

Oczy dziewczyny zwilgotniały. Starała się powstrzymać szloch, ale łzy drapały jej zamknięte powieki, chrobotały w gardle. Płakała bezgłośnie. Nie chciała, żeby to widział, więc niemal biegiem ruszyła przed siebie, rozchlapując wodę, jak niezgrabna tancerka balansująca na linii kreślonej przez fale. Wiatr pachnący solą i morzem rozwiewał jej włosy.

Szczur odprowadzał ją wzrokiem. Po chwili westchnął głęboko i odszedł w przeciwną stronę.

***
Więzy krwi - pic_6.jpg

Brzdęk, brzdęk. Słowa mają czasem blaszane brzmienie. Ciężkie bryły metalu padają na podłogę w obłoku opiłków.

– Ty draniu! Parszywy bezduszny skurwielu! Nienawidzę cię!

Trzy głębokie bruzdy w podłodze, tuż obok czubków jego butów. W nich zaryte trzy ciężkie kowadła.

– Jesteś jak zaraza! Zatruwasz wszystko, czego się tkniesz! Niczego, słyszysz, niczego w tobie nie ma! Jesteś trupem! Niszczysz siebie? Diabli z tym! Ale oprócz tego niszczysz też mnie!

Kilka poszarpanych kawałków blachy, coś niby nożyce i toporek do mięsa. Wszystko to leży wokół niego – ciężkie, ostre słowa.

– Ty mnie zabijasz! Tyle razy ci wybaczałam! Wszystko dla ciebie poświęcałam, ale teraz już koniec! Rozumiesz?! Nigdy więcej!!! Jak cię można kochać, szmato? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała cię trzeźwego! Zdychaj beze mnie. Nie ma cię, koniec. Nie ma tych zmarnowanych lat. Wymazuję cię z życia, ze świadomości, z pamięci! Nie pozwolę ci mnie zniszczyć!

Bardzo dużo odłamków. Zardzewiałe, poskręcane blachy bez kształtu, o ostrych kantach. Wszystkie wbijały się głęboko w podłogę dokoła niego. Tak. Tylko najpierw się o niego obijały. Niektóre przechodziły na wylot i znaczyły swój ślad z tyłu, za jego plecami. Nie sposób było odmówić Laurze celności. Nigdy. Teraz płakała. Miotała się po domu w przypływie nienawiści i rozpaczy. Wszędzie na podłodze i meblach leżały jej porozrzucane rzeczy. Wszędzie na podłodze i meblach leżały zakrwawione słowa. Tam, gdzie stał, kałuża krwi była tak duża, że bał się, żeby Laura się na niej nie pośliznęła. Obserwował, jak nieporadnie wpycha ubrania do walizek, porzuca nagle jedną torbę, żeby gorączkowo szamotać się z inną, zapłakana i rozdygotana.

Przymknął oczy. Żeby tylko nie pośliznęła się na krwi. Laura w tym obłędnym tańcu z tysiącami różnych mulet i on, zdychający Minotaur.

Znieruchomiała naraz pośrodku pokoju, potoczyła rozgorączkowanym wzrokiem wokoło. Jej oczy zatrzymały się na jego twarzy. Nagły błysk, jakby dopiero teraz go poznała.

– Czemu tak stoisz?! – krzyknęła wysokim, histerycznym głosem. Wydawało mu się, że boi się jego bezruchu. A on był tak słaby, że po prostu nie mógł się poruszyć.

– Odezwij się! Zdobądź się na cokolwiek! Znowu jesteś tak nawalony, że nic do ciebie nie dociera?! Rzucam cię, rozumiesz? Odchodzę!

Nawet nie zauważył, kiedy znalazła się obok niego. Chciał jej powiedzieć, żeby uważała na kałużę, ale jakoś nie mógł zebrać myśli w zdanie. Trzymała go za koszulę na piersi i szarpała. Nie miała szansy nim potrząsnąć, był więcej niż o głowę wyższy. Sięgała mu zaledwie do ramion. Jej palce zaciskały się i rozluźniały spazmatycznie. Czuł, jak jej paznokcie wbijają mu się w skórę. Patrzyła na niego oczami pełnymi lęku, jakby przestraszona własną agresją. Wydawało się, że wisi na nim, szukając oparcia, tylko jej drgające paznokcie zostawiały brzydkie czerwone smugi na jego piersi.

– Rozumiesz, co do ciebie mówię? – szepnęła. – Czy cokolwiek z tego do ciebie dociera?

Powoli skinął głową.

– Tak. Odchodzisz.

Wtedy jej twarz się skurczyła. Puściła koszulę i z całej siły uderzyła go pięścią w usta. Nie poruszył się, nawet nie poczuł bólu. A potem ogromna fala ciepłej wilgoci wezbrała gdzieś w środku, załaskotała w gardle i bluznęła gwałtownym krwotokiem przez nos. Dotknął rękami twarzy, całej umazanej krwią, bezradny i wciąż nieruchomy.

Prawdziwe czerwone krople padały teraz na podłogę, podczas gdy Laura płakała, skulona obok leżącej na tapczanie torby, z której niby kolorowe wnętrzności wysypywały się ubrania.

Zamknął oczy. Miał nadzieję, że krwotok po prostu ustanie. Przed sobą widział duży, ciemny tunel, zupełnie pusty, o ścianach wyłożonych purpurową satyną, od których odbijało się echem coraz cichsze szlochanie Laury.

***

Alicja obudziła się z krzykiem, który zamarł, gdy tylko zdała sobie sprawę, że już nie śpi. Zaczerpnęła głęboko powietrza. W całym domu dzwoniła cisza, wysokim, drażniącym wibrowaniem. Wydawała jej się przerażająca. Usiadła na łóżku. Oddychała z trudem. Szeroko otwarte oczy wlepiła w ciemność. Ogarniało ją coraz większe przerażenie. Żeby chociaż Szczur tu był! Tak bardzo pragnęła usłyszeć, jak jego spokojny głos tłumaczy, że sen, który przed chwilą śniła, wynika z jej lęków i niewiary i jest niepotrzebnym trwonieniem energii.

– Nic złego się nie stało – powiedziała na głos. – To tylko moja skłonność do zamartwiania się. Upiory wyobraźni, nic więcej.

Ale w głębi duszy, tam gdzie pulsowało źródło mdłego przerażenia, wiedziała doskonale, że śniła obraz rzeczywistych wydarzeń. Żadna z rzeczy wokoło nie była w połowie tak realna jak jej sny.

Zacisnęła powieki, zakryła dłońmi twarz. Szept popłynął przez ciemność, łamiąc kryształową strukturę ciszy, niby litania potępionego na krawędzi otchłani.

– Nie, nie rób tego… Nie możesz. Nie rób tego!

Szczur wychynął z kłębu ciemności w rogu pokoju.

– Biedne dziecko – powiedział cicho. – Powinnaś raczej mówić „tak".

Ale Alicja tego nie słyszała.

***

Miarowe kapanie, całe mile ciszy stąd. Laura znowu nie dokręciła kranu w łazience. Drobiny kurzu tańczyły w świetle, podobne strzępom rozgoryczenia, które pozostawiła po sobie, gdy bańka nienawiści wreszcie pękła. Wisiały na meblach, unosiły się w powietrzu. Wydawało mu się, że wdycha je wraz z tlenem, lekko chropowate, cierpkie. Nie czuł bólu, choć zdawał sobie sprawę, że wszystko to krąży w nim niby żrący kwas. W ogóle nic nie czuł.

Słyszał monotonne kapnięcia i tykanie zegara. Te dźwięki wyznaczały niezbędny rytm, według którego jego organizm funkcjonował. Kap – kap, tyk – tyk, wdech – wydech. Był pewien, że gdyby zabrakło jednego z nich, dryfujący we wnętrzu kwas przeżarłby mu mózg.

14
{"b":"100658","o":1}