Błogosławione niech będą zegary i krany!
Położył głowę na blacie stołu. Z tej perspektywy zaczął obserwować kilka niewiadomego pochodzenia okruchów i eteryczną smugę popiołu z papierosa, widoczną na lakierowanej powierzchni drewna. Okruchy przybierały fantazyjne formy, a popielata smużka zdawała się pełznąć. Przypominała dżdżownicę. Wiosną, w deszczowe dni, całe mrowie tych stworzeń pojawia się na chodnikach i w ogródkach. Kiedyś, jako dziecko, widział, jak zagłębiona w ziemi łopata rozcięła dżdżownicę na pół. Jedna jej część, zwijając się w spazmatycznych skurczach, zagrzebała się z powrotem, ale druga pozostała nieruchoma i martwa. Coś się uwalnia, coś umiera. Tym razem nie było inaczej. Laura odeszła, co prawda obolała, lecz bez specjalnych okaleczeń, a jemu została rola ogona dżdżownicy. Zadrżał. Coś nieuchronnie zbliżało się ku niemu, coś zimnego i całkiem wypranego z emocji. Jakaś straszna rzecz, przed którą musi bezwzględnie się uchronić. Nagle w przebłysku olśnienia zrozumiał. To nadchodziła przyszłość. Czas do przeżycia, który trzeba zabić, stępić, oszukać. Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w swoją przyszłość, gdy za nim jak brudny, bury
cień czaiła się przeszłość. Życie z Laurą, które niemal od początku zamieniło się w koszmar, życie bez Laury, życie z innymi kobietami i bez kobiet… Ale nad tym unosiło się niby duch wspomnienie małego, roześmianego chłopczyka, który był kiedyś jego synem. Już prawie pięć lat mija od katastrofy samolotu, który… Jak to możliwe? W jaki sposób udało mu się przeżyć tak długo, podczas gdy Danny…
Dosyć. Nie ma na co czekać. Cudu nie będzie. Zmartwychwstanie miało miejsce tylko raz i to nie jego syn tego dokonał.
Pozostawało tylko znaleźć pewny sposób, żeby przenieść się do raju dla niekompletnych dżdżownic.
Kolorowe pigułki, białe pigułki, biały proszek, brązowy proszek – to przypominało zakazaną zabawę lekarstwami z domowej apteczki. Ale szybko poczuł niedosyt. Ma popełnić samobójstwo, faszerując się prochami jak histeryczna stara panna? Nie, to nie w jego stylu. Zupełnie to do niego nie pasuje. Mroczny facet, mroczny artysta, musi dbać o swoją reputację. Zwłaszcza w takiej chwili. Uśmiechnął się z goryczą. Nie może dać takiej plamy na koniec. Co by na to powiedział jego agent?
Poszedł do łazienki, odkręcił kran i zaczął nalewać gorącej wody do wanny. Kiedy sięgał po żyletkę leżącą na półce pod lustrem, spojrzał na własne odbicie. Zdziwiło go, że oczy ma zupełnie spokojne. Przez dłuższy czas przyglądał się swojej twarzy, ale wydawała mu się jakaś odległa i obca. Woda ze śpiewnym poszumem wypełniała wannę. Poczekał, aż naleje się do pełna, i zakręcił kran. Obrócił lewą dłoń wnętrzem ku górze. Żyły na chudym nadgarstku były niebieskie i bardzo wyraźne. Naciął je kilkakrotnie, ostrożnie, żeby nie uszkodzić ścięgien. Wolał jednak poruszać rękami, na wypadek gdyby chciał zapalić albo napić się czegoś. Krew popłynęła natychmiast. Ciekła po palcach, plamiła koszulę. Schylił się i włożył rękę do wanny. Zabolało. Zobaczył eksplozję szkarłatu. W mgnieniu oka woda zmieniła barwę. Zamieniam wodę w krew, pomyślał. Taki drobny pożegnalny cud. Wyjął rękę z wanny i niezbyt zgrabnie, ale starannie ponacinał drugi nadgarstek.
Przyszedł czas na pożegnalny toast, powiedział do siebie. Wrócił do pokoju, sięgnął po butelkę i usiadł w fotelu. Nieco nieporadnie odkręcił korek. Palce, śliskie od krwi, zginały się dziwnie sztywno. Pociągnął długi łyk. Ciepły alkohol zapiekł w gardle. Żeby się rozgrzać, powiedział do siebie. Utrata krwi powoduje szybki spadek ciepłoty ciała. Oprócz wszystkiego mogę jeszcze umrzeć z zimna. Zamknął oczy. Na koszuli i spodniach pojawiły się już ciemne, wilgotne plamy. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony i połamany. Dziwne, że przy szybszych ruchach kawałki, które kiedyś były nim, nie wysypują się, grzechocząc, na podłogę. Może tam będzie lepiej, przeszło mu przez myśl, ale rozsądek natychmiast odrzucił tę ewentualność. Śmierć to takie samo bagno jak wszystko inne. Rozmawiał z nią, więc wie.
Z niedokręconego kranu w łazience zaczęła kapać woda.
***
Alicja ocknęła się z odrętwienia. Nie potrafiła powiedzieć, czy spała, czy raczej straciła przytomność. W domu panowała ciemność i cisza. Noc widocznie jeszcze się nie skończyła.
Zamiast rozpaczy czuła tylko męczący niepokój. Z podniecenia pociły jej się ręce i sztywniały palce. Cicho zawołała Szczura, ale, oczywiście, nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Niepokój z każdą chwilą narastał. Czuła wewnętrzny, naglący zew, żeby natychmiast wyjść z domu. Muszę iść nad morze, myślała. Na plażę. Teraz.
Wstała z łóżka, narzuciła kurtkę na nocną koszulę i prawie wybiegła w ciemność. Wiatr niósł ostry, przenikliwy chłód. Piasek był zimny i wilgotny. Jasny księżyc stał wysoko na niebie. Jego blask odcinał wyraźne kanciaste cienie.
Alicja biegła wzdłuż linii wody w stronę miejsca, gdzie rano spotkała Szczura.
Przyspieszyła, gdy tylko dojrzała duży, ciemny kształt leżący na piasku. Serce waliło jej jak szalone, a w głowie nie mogła znaleźć żadnej myśli, jakby uciekały zbyt szybko. Jednak mimo wszystko wiedziała, co oznacza pojawienie się tego dziwnego kształtu, którego kontury z trudem rozróżniała w ciemności. Przypadła do niego zdyszana, otwartymi ustami chwytając powietrze. Dotknęła go i poczuła nikłe ciepło. Przemarzł, ale zdecydowanie był ciepły. Żyje, myślała, żyje. Nic więcej nie miało w tej chwili znaczenia. Drżącymi rękami próbowała przekręcić go na wznak, rozpiąć koszulę i posłuchać, czy serce bije. Szarpała się z bezwładnym ciałem, z wolna popadając w histerię.
– Alicjo! – zawołał przybyły znikąd Szczur. – Zatamuj krwotok!
– Co? – szepnęła i zamarła z dłońmi opartymi o pierś mężczyzny.
– Przewiąż mu nadgarstki! – wysapał Szczur, który wreszcie znalazł się przy niej. – Podrzyj jego koszulę albo cokolwiek innego…
– O Boże – jęknęła. Uniosła rękę nieprzytomnego mężczyzny i w słabym świetle księżyca usiłowała obejrzeć przegub.
– Pośpiesz się! – syknął Szczur.
– Już! – zawołała. Poderwała się z klęczek i zaczęła szamotać z brzegiem nocnej koszuli, próbując go oderwać. Szarpała paznokciami, skulona w niewygodnej pozycji, ale materiał nie chciał ustąpić. Nagle coś sobie przypomniała.
Porzuciwszy walkę z oporną koszulą, sięgnęła do kieszeni kurtki i wyciągnęła z niej dużą chustkę w kolorowe wzory. Wystarczyło jedno silne szarpnięcie zębami, żeby materiał rozerwał się z trzaskiem. Alicja znów padła na kolana. Pochyliła się nad leżącym, dysząc z wysiłku. Z przerażenia i zimna dygotały jej ręce.
– Jak mam to zrobić? – spytała z rozpaczą.
– Po prostu mocno zaciśnij – zawyrokował Szczur. – O resztę będziemy się martwić potem.
W gorączkowym pośpiechu zacisnęła tak mocno, aż mężczyzna jęknął. Był cały mokry, oblepiony piachem, zalany krwią i brudny. Jego twarz nabrała koloru starej kości. Alicja delikatnie dotknęła jego policzka.
– Nie dam rady go podnieść – powiedziała do Szczura. – Ledwo udało mi się przekręcić go na plecy. Nie mogę go tu zostawić.
– To każ mu wstać – rzekł sucho Szczur.
– Przecież jest nieprzytomny!
– Jeśli się nie ocknie, umrze. Nie masz się co łudzić.
Alicja uderzyła pięścią w piasek w przypływie bezsilnej wściekłości.
– Nie!
Pochyliła się nad mężczyzną, spróbowała unieść go do pozycji siedzącej, ale był zdecydowanie za ciężki.
– Proszę cię – szepnęła. – Błagam, wstań.
Jego powieki zadrgały.
– Proszę! Musisz!
Poruszył się. Powoli otworzył oczy.
– Chodź – powiedziała, pociągając go z całej siły. – Musisz iść ze mną. Proszę, zrób to!
Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem, ale zaczął się poruszać, niezwykle wolno. Uniósł się wreszcie na łokciach, a potem usiadł. Chwyciła go za ramiona i szarpnęła w górę. Jego ciało było niemal zupełnie bezwładne. Poruszał się jak chora, połamana kukła. Alicja czuła, jak nieprawdopodobny wysiłek wkłada w każdy ruch. Słyszała chrapliwy, świszczący oddech, który rzęził mu w piersi. W końcu dźwignął się na nogi, opierając o nią. Właściwie wisiał na niej zgięty wpół. Drżała z wysiłku, przygnieciona ciężarem. Przez mokrą koszulę czuła pod palcami sterczące żebra. Jak taki chudy facet może być aż tak ciężki?