Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Whisky? – Seager zręcznie napełnił małe szklaneczki. – Przepraszam, że znowu pana trudzimy, ale zaszły pewne fakty…

– Nie jestem policjantem – przerwał mu Van Buren.

Minns uśmiechnął się przebiegle.

– Wiemy, że pracował pan nad sprawą Murraya.

– Tak, ale to nie ma nic wspólnego z waszym śledztwem.

– Pan musi… – Weickert łapczywie opróżnił swoją szklaneczkę. – Proszę…

– Chętnie wysłucham panów, ale co do pomocy… Zresztą mniejsza z tym. Proszę mówić.

Seager rozparł się nonszalancko w głębokim fotelu, jednak na jego twarzy widać było stres i napięcie.

– Nie chcę zanudzać pana szczegółami w rodzaju zablokowania drzwi, które uniemożliwiło aresztowanie Murraya, ani przez nikogo nie sprowokowanym zjechaniem windy wprost do podziemi – jedynego miejsca dającego jakąś możliwość ucieczki…

Seager otworzył leżącą przed nim teczkę.

– Ale dwie rzeczy zasługują na baczniejszą uwagę. Płacąc nieprawdopodobną sumę, ktoś spowodował usunięcie pryzmy cegieł zagradzającej Murrayowi jedyną drogę ucieczki.

Van Buren spojrzał na niego z namysłem.

– Po drugie – ciągnął Seager – ktoś wywołał zamieszki w południowej części miasta, które uniemożliwiły ściganie Murraya. Spowodowali je opłaceni prowokatorzy.

– Tak?

– Ustaliłem, że obie sumy przelano z konta Centralnego Banku.

– Chyba nie sądzi pan, że to zrobiłem ja?

Seager roześmiał się głośno.

– Moi pracownicy żartują ze mnie, że dzielę ludzi na dwie kategorie: głupich i nie aż tak głupich. Pan należy do tej drugiej.

– Wobec tego, czego pan ode mnie żąda?

– Chcę ustalić, kto na górze sprzyja Murrayowi. Chciałbym, żeby mimo wszystko spróbował pan przewidzieć, co zrobi…

– Programu Murraya nie ma już w Banku – wpadł mu w słowo Van Buren.

– A gdzie jest?

– Nie wiem.

– Pan żartuje?

– Naprawdę nie wiem. Jeszcze dzisiaj pracowałem nad nim, lecz w pewnej chwili przestał reagować na wezwania.

– Sądzi pan, że ktoś manipuluje zbiorami?

– Nie, to niemożliwe!

– Przecież musi być jakieś rozwiązanie…

Van Buren powoli obracał szklankę w dłoniach.

– Mogę tylko podzielić się własnymi przemyśleniami…

– Słucham.

Szef Banku uśmiechnął się lekko.

– Wszystkie programy są bardzo skomplikowane – powiedział cicho. – Mają też specjalne sprzężenia samozachowawcze. Myślę, że gdy Murray, w stanie silnej depresji, uaktualniał swój program w sklepie z bronią, doszło do… – Van Buren zawahał się. – Myślę, że jego program zyskał samoświadomość. A raczej coś w rodzaju świadomości… Jakiś jej pozór.

– Co?!

– No cóż, przecież programy są najdokładniejszym, jak to tylko możliwe, odbiciem osobowości poszczególnych ludzi. Z całą ich złożonością, komplikacją psychiki, masą sprzecznych emocji… To elektryczne istoty, i linia oddzielająca je od realnego życia jest naprawdę bardzo cienka.

– Ale…

– To, co tu usłyszałem, tylko potwierdza moje przypuszczenia.

– To stek bzdur!

– Zaraz – wtrącił się Weickert. – Ale dlaczego ten program pomaga Murrayowi?

– A pan nie pomógłby sobie samemu?

– Przecież to oznacza, że on ma władzę nad światem – powiedział Minns.

Van Buren uśmiechnął się smutno.

– W uproszczeniu można to tak nazwać.

– Jak to? – Weickert spojrzał na niego przerażony. – Nie można go jakoś skasować?

– Jak? Zresztą najpierw trzeba go znaleźć.

– Przecież pan wie, gdzie go szukać.

– Nie mam pojęcia. Może ukrył się w komputerze supermarketu na Grenlandii, a może w tybetańskiej bibliotece? Poza tym mógł się powielić w setkach… co tam setkach, w milionach egzemplarzy. System jest połączony.

– Czy sądzi pan, że to prawda? – spytał sucho Seager.

– Czas pokaże.

Van Buren spojrzał na trzymaną w ręku szklankę. Długo nad czymś myślał, potem wylał whisky na podłogę.

– Nie zamierzam żyć w czasach, które teraz nadejdą – powiedział głucho. – Uciekam.

– A można uciec? – poderwał się Weickert.

– W pewnym sensie.

Jeśli nie liczyć sennego urzędnika, Biuro Podróży było całkiem puste.

– Przepraszam – Van Buren spojrzał na stos prospektów. – Chciałbym wyjechać na jakąś wyspę czy półwysep… Reklamowaliście to jako powrót do natury. Nie pamiętam nazwy, ale podobno nie ma tam elektroniki, łączności, komunikacji, ani nawet elektryczności.

– Tak. Wiem, o co panu chodzi.

– Czy są jeszcze miejsca?

– Oczywiście. Ile tylko pan zechce.

Van Buren wetknął kartę płatniczą w otwór bankomatu.

– Na jaki okres starczy mi pieniędzy?

– Słucham?

– Chcę wykupić miejsce na tak długo, na ile mnie stać.

Urzędnik zerknął na stan konta.

– Za wszystkie pieniądze?

– Tak.

– To będzie jakieś sto sześćdziesiąt lat. Ma pan masę forsy.

– Kupuję.

– Ale…

– Kupuję. Kiedy mogę tam jechać?

– Choćby dzisiaj – urzędnik sprawnie przelał pieniądze.

– Ja też chcę – Weickert wetknął w otwór swoją kartę.

– Proszę… Zaraz, co jest z tym monitorem?

Drgające pasy przebiegające przez ekran uspokoiły się.

– Przykro mi, nie ma już miejsc.

– Jak to? Przed chwilą mówił pan…

– Ktoś musiał kupić wszystko w innym punkcie. Nasza firma ma dużo przedstawicielstw.

– Ile było tych miejsc?!

– Kilka tysięcy. Wiem, że to dziwne, ale…

– Ja muszę tam jechać.

– Proszę dać spokój – powiedział Van Buren. – On nie chce pana wypuścić!

Weickert chwycił go za klapy marynarki, jednak Van Buren wyrwał się bez kłopotu.

– Proszę się do mnie nie zbliżać! Bez pana może mi się udać, dopóki on nic do mnie nie ma.

– Ale dlaczego ja…

– Niech pan mnie nie dotyka! Pan… Pan jest gorzej niż zarażony!

Van Buren wyskoczył na ulicę.

Urzędnik przyglądał się temu z głupią miną. Właściwie powinien zadzwonić do szpitala, żeby zabrali tych ludzi, ale myśl o wysokości prowizji od uzyskanej przed chwilą sumy sprawiła, że zaniechał tego zamiaru.

Koperta na biurku zawierała kartkę z bardzo krótkim tekstem. „Natychmiast wstrzymać dochodzenie przeciwko Paulowi Murrayowi”. Niżej widniał zamaszysty podpis prezydenta. Być może kto inny na jego miejscu stanąłby na baczność, jednak Irvin Seager był najbardziej pedantycznym oficerem policji w tym kraju. Nie był całkiem przekonany do idei Van Burena, wiedział natomiast, że ktoś, kogo powinien aresztować, jakimś cudem wymyka mu się z rąk. W tej sytuacji uwięzienie go nie miało już sensu, ale Seager czuł, że mimo wszystko Murray mu się nie wymknie. Wyszedł z gabinetu i odszukał Minnsa.

– Sprowadź mi wszystkich wolnych ludzi z patroli do garażu. Tylko spokojnie.

– Gdzie?

– Do garażu. Tego pod ziemią.

– Ale tam nic nie ma. Nie będzie nawet na czym usiąść.

– Właśnie. I pamiętaj, wszystkim będziesz szeptał do ucha. Żadnych telefonów!

Minns spojrzał zdziwiony, jednak po kilkuletniej współpracy z kapitanem wykonywał każdy jego rozkaz.

W niecałą godzinę później kilkadziesiąt osób stało w mrocznej, betonowej sali. Seager uciszył gwar ruchem ręki.

– Mam dla was zadanie specjalne – powiedział cicho. – Na terenie tego miasta działa niezwykle niebezpieczny przestępca. Niebezpieczny… Nie znaczy to jednak, że jest profesjonalistą. Myślę, że potrafię przewidzieć, co zrobi.

Minns podniósł głowę.

– Sądzę, że będzie chciał wyjechać stąd jak najszybciej – kontynuował Seager. – Mimo wszystko to amator.

– Na czym polega niebezpieczeństwo?

– Ten człowiek opanował system informatyczny.

Ktoś z tyłu jęknął.

– Poza tym jest groźnym szaleńcem. Nie chcę, żebyście go aresztowali.

– A co mamy robić?

– Musicie go zastrzelić na miejscu – Seager żegnał się właśnie ze swoją karierą w policji. Właściwie jego wrodzona pedanteria to też choroba. Trudno. – Strzelać bez ostrzeżenia.

Kilka osób cofnęło się niepewnie.

77
{"b":"100640","o":1}