– Jeśli pan chce, proszę pójść i sprawdzić.
Murray kiwnął głową.
– Pamiętam, gdzie je zostawiłem.
– Proszę… – Kinch zrobił gest, jakby chciał go zatrzymać, ale zaraz opuścił rękę.
Wielkie, otoczone murem podwórko, zwykle zapchane samochodami przywożącymi materiały, dzisiaj było puste. Pod prowadzącą do piwnic rampą stały tylko dwie ciężarówki.
Murray spojrzał do tyłu. Zauważył, że Kinch powoli opuszcza głowę, a potem ukrywa twarz w dłoniach, jednak nie mógł widzieć kilkunastu ludzi w kuloodpornych kamizelkach podchodzących do portierni od strony ulicy. Z pewnym wahaniem pchnął drzwi wejściowe, ale w hallu panował idealny spokój. To go rozluźniło. Wszedł do windy i przycisnął guzik z numerem najwyższego piętra, a potem rozpiął płaszcz.
– Idzie – powiedział Seager.
Stłoczeni w ciasnym gabinecie ludzie zarepetowali automatyczne karabinki. Weickert rozluźnił krawat.
– Wyszedł z windy – Minns poruszył pokrętłem zainstalowanej na zewnątrz kamery. – Jest na korytarzu.
– Absolutna cisza! – warknął Seager.
Widoczna na ekranie mała postać zbliżała się szybko.
– Uwaga – szepnął nagle Minns. – Wyjął rewolwer.
– Psiakrew. Zamierza strzelać od razu.
– Co robimy?
– Trudno. Zastrzelcie go, jak tylko otworzy drzwi.
Murray kciukiem sprawdził położenie kurka. Przez chwilę uspokajał oddech, potem podniósł rewolwer. Uznał, że tylko w ten sposób naprawdę przestraszy Weickerta. Przełknął ślinę i rozejrzał się wokół, a potem powoli położył rękę na przycisku otwierającym drzwi. Nic się nie stało. Nacisnął jeszcze raz. Znowu żadnej reakcji.
Co jest, do cholery? Zacięły się? Uderzył z całej siły. Przecież to niemożliwe…
Zorientował się, że zastawiono na niego pułapkę dopiero w chwili, gdy ktoś wewnątrz kopnął we framugę. Weickert nie postąpiłby tak nigdy. Murray rzucił się w kierunku windy, słysząc, jak skoncentrowane serie pocisków dosłownie rozrywają zamek. Kątem oka zauważył składających się do strzału policjantów i odruchowo runął na podłogę windy. Wiedział, że w ten sposób nie dosięgnie już przycisków z numerami pięter, ale chciał odwieść chwilę egzekucji choćby o kilka sekund.
Drzwi windy zasunęły się bezszelestnie. Ktoś musiał wezwać kabinę z dołu. Olśniony tą myślą Murray zerwał się na nogi. Domyślał się, że hall jest już obstawiony. Musi wysiąść wcześniej – niestety, winda nie chciała się zatrzymać. Stanął w rozkroku, unosząc broń. Kabina gładko minęła parter, wypuszczając go dopiero w piwnicy. Wokół nie było nikogo. Murray nie znał rozkładu pomieszczeń, a mimo to nie błądził. Niektóre automatyczne drzwi były zamknięte na głucho, inne otwarte. Wybiegł wprost na rampę prowadzącą do ogromnej ciężarówki.
W korytarzu na najwyższym piętrze Seager rozbił krzesłem dużą szybę. Razem z Minnsem i Weickertem wychylili się przez okno.
– Gdzie on jest? Dlaczego nie słychać strzałów z hallu?
– Tam – Minns wyciągnął rękę. – Uruchamia ciężarówkę.
– Panie kapitanie, chyba obstawił pan główną bramę? – Weickert z trudem panował nad głosem.
– Jasne. Ale on nie będzie aż tak głupi, żeby jechać tamtędy. Przebije się przez mur.
– Nie – głos dyrektora wyraźnie okrzepł.
– Co?
– Być może będzie chciał, ale nie przebije się.
– Dlaczego?
Weickert uśmiechnął się lekko.
– Byłem tam dziś rano. Za murem jest pryzma cegieł. Co najmniej kilkadziesiąt ton.
Murray szarpnął dźwignię biegów, potem ostrożnie puścił sprzęgło. Ciężki drogowy ciągnik drgnął i ruszył powoli, nabierając rozpędu. Głuchy łoskot dieslowskiego silnika zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Z wysokości szoferki widać było wyraźnie, że brama nie jest przejezdna. Murray wykręcił ostro, uciekając spod luf strzelców ustawionych za kolczastą przegrodą. Rozpaczliwie rozejrzał się wokół. Mur! Pamiętał jeszcze, że ściana cegieł była bardzo cienka w miejscu, gdzie nie wzmacniały jej ściany sąsiednich budynków. Odruchowo skierował się w tę stronę. Lewą ręką zapiął i podciągnął pasy, potem dodał gazu. Potężna maszyna przyspieszyła ostro, ciągnąc za sobą gęsty pióropusz spalin. Widząc zbliżającą się szarą powierzchnię, Murray zamknął oczy. Ciężarówka wbiła się w mur, druzgocąc go i obalając prawie w połowie. Wyjąc przeciążonym silnikiem przetoczyła się przez pusty plac, mijając rozbiegających się w panice ludzi, i dotarła do wylotu ulicy.
Pierwszy na dole był Seager.
– Wywołaj centralę – krzyknął do jednego ze swoich ludzi. – Niech go łapią!
Przebiegł przez ogromną wyrwę w murze, ciągle jeszcze wypełnioną wapiennym pyłem.
– Co tu się dzieje? – wpadł między dyskutujących żywo ludzi. Po charakterystycznych kombinezonach rozpoznał robotników z firm budowlanych. – Gdzie jest wasz szef?
– Ja jestem majstrem – odezwał się niski, rudowłosy mężczyzna. – O co chodzi?
– Tu miały być cegły! Gdzie one są?
– Jak to gdzie? Wywieźliśmy.
– Kilkadziesiąt ton? W jeden dzień?!
Majster roześmiał się chrapliwie.
– Sami byliśmy zdziwieni. Kilka godzin temu nasza firma dostała kontrakt na wywiezienie tego gruzu jak najszybciej. Gdy przybyliśmy na miejsce, pracowały już tutaj trzy inne firmy.
– I zgodziliście się robić razem z konkurencją?
– Panie… Pan wie, co to za kontrakt?! W przeliczeniu wychodzi po kilka dolarów za jedną cegłę. To się opłaca w rękach nosić…
– Kto to zlecił?
– Nie wiem. Trzeba spytać w dziale administracji.
– Spytam.
– A widział pan tego wariata w ciężarówce? Chłopcy zastanawiają się, czy nie zebrać również cegieł z rozbitego muru. Może za nie też zapłacą?
Zrezygnowany Seager machnął ręką. Z głową nabitą ciężkimi myślami wrócił na górę, jednak atmosfera w gabinecie Weickerta również nie była przyjemna.
– Co się stało?
Minns podał mu tekst wystukany przez dalekopis.
„Niniejszym uznaje się Ralpha Weickerta winnym wszelkich niedociągnięć na terenie kierowanego przez siebie zakładu. Ze skutkiem natychmiastowym zwalnia się go z zajmowanego stanowiska, oddalając z opinią nieodpowiedzialnego pracownika. Powyższa decyzja jest nieodwołalna”.
– Kto to wysłał?
– Nie wiem – Weickert drżał na całym ciele. – Przecież prezes korporacji jest na wakacjach w Szwajcarii.
– Rada Nadzorcza?
– Już dzwoniłem. Podpisali papiery po przedstawieniu im obciążających materiałów. Nie wiedzą, kto je dostarczył.
– Dziwne – Seager spojrzał na Minnsa. – Przecież pracowników Pierwszej Grupy nie zwalnia się bez kwartalnego wypowiedzenia.
– Ale ja jestem niewinny! – krzyknął nagle Weickert. – Jeszcze wczoraj chwalono mnie na zebraniu akcjonariuszy. Jestem niewinny!
Murray nachylił się nad kontuarem.
– Wódkę. Całą butelkę proszę.
Sprzedawca szybko przeliczył monety.
– Coś jeszcze?
– To wszystko.
Murray owinął butelkę w gazetę i wyszedł na ulicę. Tam zerwał nakrętkę i pociągnął pierwszy łyk. Gryzący smak taniej whisky przywrócił mu przytomność. Cóż z tego? Nie miał dokąd iść. Skoro policja była już na jego tropie, miał przed sobą jeden, najwyżej dwa dni wolności. W dodatku podczas karkołomnej ucieczki ciężarówką zgubił gdzieś swój rewolwer. Pociągnął następny łyk. Właściwie sam powinien zgłosić się na komisariat. Drobne w kieszeni pobrzękiwały zachęcająco.
„Trudno – pomyślał. – Wydam je i zgłoszę się dobrowolnie. Może choć trochę zmniejszą mi karę”.
Ponownie przechylił butelkę. Z jakimś płynącym z desperacji uśmiechem podszedł do automatu wróżbiarskiego. Wrzucił monetę i wyciągnął złoty kartonik.
„Sytuacja nigdy nie jest tak zła, jak na pierwszy rzut oka wygląda. Wyjedź. Zmień klimat. I pamiętaj, że wszystko będzie dobrze”. Jeszcze raz przeczytał wydrukowany ozdobnie tekst. Śmieszne. Wyrzucił kartonik do kosza.